Boleśnie rozciągnięta nuda

"Księżycowy Chłopiec" - reż. Igor Gorzkowski - Gdański Teatr Szekspirowski

Różne są opinie na temat powieści "Pierrot mon ami" Raymonda Queneau, na podstawie której Igor Gorzkowski zrealizował spektakl "Księżycowy chłopiec" w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim. Jedni widzą w niej wielowarstwową filozofię everymana podpartą kodem leksykalnym, inni traktują ją jako przemęczone dzieło o niepotrzebnie rozbudowanej strukturze i fabule. Cóż, najnowsza koprodukcja GTS i warszawskiego Teatru Soho okazała się nieudaną próbą konceptualnego podejścia do świata. To nie "Kubuś fatalista i jego pan" czy "Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki", czy wreszcie "Kandyd". Tekst sceniczny w kilku momentach wydaje się ciekawy, jednak jako całość odrzuca prostotą czy nawet banałem. Na dodatek teatr zaproponowany przez reżysera boli i uciska przypominając epoki już zamierzchłe.

Trzecia koprodukcja Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego, po współpracy z Teatrem Wybrzeże ("Wesołe kumoszki z Windsoru") i Teatrem Muzycznym ("Kiss me, Kate"), miała być kolejnym, rozwojowym (lub choćby frekwencyjnym) etapem w historii GTSu. Jak się okazało premierowo, oczekiwania inscenizacyjne nie wytrzymały próby. Zarzut pierwszy, to wybór tekstu z pominięciem Szekspira. Osobną kwestią jest kartonowa gra aktorów i brak dramaturgicznych cięć.

Trzygodzinna sztuka zwyczajnie nuży, w niektórych momentach irytuje brakiem scenicznych rozwiązań, niedbałością o widza, który ma po prostu cierpliwie czekać na finał. Odgrywanie zajadania się z pustych talerzy czy nalewania z pustego dzbanka to zabieg rodem z prehistorycznych bajek dla dzieci (czemu jabłko było prawdziwe?). Dobrzy aktorzy zostali postawieni w trudnej sytuacji, poza Andrzejem Mastalerzem (grającym poprawnie, jednak bez szczególnego pomysłu na postać), karykaturalnego odgrywania różnych postaci, co w efekcie przypominało najprostsze rozwiązania teatrów amatorskich.

Przemysław Bluszcz wcielał się w trzy postaci, którym przez koncepcję reżysera trudno było nadać smakowity charakter, a przecież Bluszcz to aktor nie tylko o ciekawym emploi, ale również posiadający wszechstronne umiejętności. W cztery postaci wcieliła się Anna Sroka-Hryń, która znalazła sposób na grę, przerysowała tylko jedną postać, pozostałe potraktowała "poważnie".

Historia Pierrota, który ciągle zmienia pracę, tęskni za prawdziwą miłością, korzysta z przypadkowych propozycji, z łatwością wchodzi w intrygę obcych osób, znajduje sposoby na okiełznanie dzikich zwierząt, okazała się zbyt dużym wyzwaniem dla Igora Gorzkowskiego, aby stworzyć uniwersalną opowieść pewnego bohatera. Zabrakło odwagi w podejściu do samego tekstu, który daleki jest od dynamiki niezbędnej do tego, aby przesłanie sceniczne osiągnęło potrzebną temperaturę.

Muzyka na żywo w wykonaniu Piotra Tabakiernika była jedynym, ożywczym elementem tego spektaklu.

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
4 października 2016
Portrety
Igor Gorzkowski

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...