Bożek wrzasku i rechotu

,,Bóg Mordu” - reż. Paweł Budziński - Teatr Bakałarz w Krakowie

"Bóg Mordu" Yasminy Rezy to w swej prostocie niebywale zagęszczona, mistrzowska sztuka. Dwa małżeństwa spotykają się, by spokojnie (!) porozmawiać o bójce swoich pociech. Nikt z nich się nie spodziewa ilości wykrzyczanych wyzwisk, pretensji i w sumie wręcz obscenicznego obnażenia z form, całej middle class.

Ta „Komedia" powstała dopiero w 2012 r., a zdążyła już podbić cały świat, pretendując do miana klasyka. Tysiące inscenizacji we wszelkich zakamarkach globu oraz ekranizacja Polańskiego świadczą o tym. W samym Krakowie „Bóg mordu" pojawił się już w Teatrze Juliusza Słowackiego oraz w małym, amatorskim teatrze, schowanym w podziemiach Uniwersytetu Pedagogicznego, o uroczej nazwie „Bakałarz" (ze staropolskiego „Belfer").

W tej nierównej konfrontacji, bakałarze wybrali najbezpieczniejszą ze ścieżek. Mianowicie poddali się całkowicie tekstowi, starając się tylko najlepiej jak mogą zaakcentować humor. I na tym polu wygrali, bo tekst broni się sam już bez pośrednictwa. Reszta to parę nijakich dodatkowych gagów oraz „efektów specjalnych". Uwagę zwracają dwa „efektowne" nagłe wygaszenia widowni, tylko właściwie po co, jak nic nie zmieniają?

Największym zabiegiem inscenizacyjnym jest układ widowni. Krzesła ustawiono po dwóch, przeciwległych stronach sceny tak, że stworzono efekt lustra. Dzięki temu widzowie teoretycznie mogli się sobie przyglądać i ze wstydem odnajdywać w sobie złe cechy bohaterów. Ale to tylko teoretycznie i się nie sprawdza, a podejrzewam, że reżyser raczej chciał po prostu uatrakcyjnić oglądanie poczuciem „nowoczesności". Może i niektórych widzów zaskoczyło to reformatorstwo, ale wiemy na pewno, że przeszkadzało aktorom, którzy zdezorientowani starając się być jak najlepiej widoczni dla obu stron, najczęściej kończyli pod ścianą albo w fotelach. Uziemieni, ale dobrze widoczni.

Przy aktorach sprawa robi się delikatna, bo trzeba tutaj pamiętać, że ma się do czynienia z pasjonatami, a nie zawodowcami, tak więc trudno się spodziewać niesamowitego poziomu gry. Pomimo to ogląda się ich z przyjemnością. Grają lekko, są konsekwentni w postaciach i dobrze się bawią. Widać, że są mocno zadomowieni w tekście. Ale nadal to gra bezpieczna, bez głębi, oparta na sztampach i kalkach. Wystarczy jednak by widz chcący się pośmiać – się pośmiał.

I tylko śmiech tu pozostaje. Bo cały spektakl na tym jest oparty. Ma być śmiesznie. Cały sens „Boga Mordu" zostaje zredukowany do serii pretekstów pod kolejne gagi i zabawne perypetie. Napięcie wyczuwalne jest tylko na początku, potem niestety rozmywa się bez pamięci. Bóg mordu umarł. Dramat mający odsłaniać wady klasy średniej (czy półśredniej – to tylko nazwy), tutaj je tuszuje grubą warstwą bezrefleksyjnego rechotu. Bakałarze niczego nie uczą.

Podsumowując – jest zabawnie. I to niestety wszystko.

Miłosz Mieszkalski
Dziennik Teatralny Kraków
29 grudnia 2016

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia