Braterska psychodrama

"Pozory mylą" - reż. Tomasz Kaczorowski - Teatr Piwnica przy Krypcie na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie - foto: Beata Bogusławska - mater. prasowe

Spotykają się, chociaż nie lubią tych spotkań. Rozmawiają, chociaż rozmowa niespecjalnie im wychodzi. Za dużo niedomówień, za dużo skrywanych pretensji, żalu. Na scenie kameralnej Piwnicy przy Krypcie obserwujemy dramat dwóch braci, którzy muszą się uporać ze swoimi emocjami.

Thomas Bernhard jest znany przede wszystkim ze sztuk o zabarwieniu społeczno-politycznym. Wiele jego sztuk spotkało się z ostrą krytyką ze strony konserwatystów, którzy twierdzili, że Bernhard oczernia w nich Austrię. Bohaterowie jego sztuk potępiają wszystko, co ważne dla Austriaków: państwo (często określane jako Katolicko-Narodowo-Socjalistyczne), powszechnie uznane instytucje (jak np. wiedeński Burgtheater) i uwielbianych artystów. Jednak w tym krytycyzmie przebija się głęboko skrywana miłość autora do własnego kraju, przypominająca miłość matki do dziecka, które nie jest doskonałe i które czasem trzeba skrytykować, żeby wyeliminować jego błędy. A przynajmniej starać się je wyeliminować.

W dramacie "Pozory mylą" autor skupił się bardziej na relacjach międzyludzkich. Na małej komórce, jaką jest rodzina, a nawet jeszcze mniejszej - na związku. Karol (niegdyś słynny artysta cyrkowy) i Robert (marzący o powrocie na scenę aktor) łączy miłość do jednej kobiety i wspólny temat – sztuka. Choć obaj bracia nienawidzą tego rytuału, to jednak w każdy wtorek spotykają się u Karola, a w każdy czwartek u Roberta, by wypominać sobie swoje dawne, prawdziwe i wyimaginowane winy.

To spektakl oparty na aktorach. To wielka zaleta poprowadzić dialog, a chwilami monologi, przykuwając uwagę widza i nie dając mu się nudzić. Bez wrzasków, bez mikroportów używanych dziś nawet w najmniejszych salach. Utrzymać uwagę widza tradycyjnymi środkami aktorskimi. Ja to uwielbiam.

Przemysław Walich (Karol) zaczyna długim monologiem. Wspomina śmierć ukochanej kobiety i próbuje się z nią jakoś pogodzić, co utrudniają wciąż powracające obrazy z ich życia, przewijające się przed oczami jego wyobraźni niczym na taśmie filmowej. Przywołując sceny z ich wspólnego życia próbuje zrozumieć i uzasadnić niektóre sytuacje. Nosi w sobie jakąś tajemnicę, jakąś utajoną złość, którą stara się kontrolować, bo przecież jest porządnym człowiekiem. Na pewno w swoim przekonaniu. To jego wyciszenie, dążenie do perfekcji w wyrażaniu emocji jest mocno podejrzane, dlatego tak wciągające dla widza. Przemysław Walich potrafi być demoniczny poprzez spokój i w tej roli to pokazuje. Czasami się uśmiechnie, bo przypomni mu się się coś radosnego, coś wesołego, ale wciąż tkwi w narzuconych sobie ramach. Miotają nim emocje, które skrzętnie chowa.

Jego brat jest inną osobowością. Dlatego drażni. Bo pewne rzeczy przychodzą mu łatwiej. W życiu zawodowym i osobistym. Oczywiście Robert doskonale wie, że nie wszystko mu w życiu wyszło, ale robi dobrą minę do złej gry. Marian Dworakowski wcielając się w lekko zblazowanego Roberta gra minimalnymi, ale wystarczającymi środkami, przywołując wspomnienia lekkoduchów, którzy zawsze drażnili swoim zachowaniem tych "porządnych". Jego bohater nie ma w sobie takiego napięcia, co zawsze stanowi obciążenie. Nad życiowymi niepowodzeniami pochyla się ze zrozumieniem. Nie rozdziera szat. Potrafi nawet z tego żartować.

Spektakl jest oparty na zderzeniu tych dwóch osobowości. Zwykła rozmowa staje się cichą psychodramą. Z jednej strony buzujące emocje pod kontrolą, z drugiej kontrolowany luz. Bohaterowie, mimo braku prawdziwej bliskości, są na siebie skazani. Muszą rozmawiać, bo mają tylko siebie. Bo jedyna kobieta, która ich łączyła i którą kochali, właśnie umarła. To dla nich podwójna trauma. To wielka sztuka zagrać tak, żeby na scenie iskrzyło, nie posiłkując się sztucznymi fajerwerkami aktorskimi. Każdy z aktorów tworzy postać, którą widzowie potrafią zrozumieć, bo to postaci bardzo ludzkie ze swoimi wadami i zaletami.

Trzecim bohaterem w tym przedstawieniu jest scenografia stworzona przez reżysera Tomasza Kaczorowskiego. To w zasadzie same krzesła i kawałek folii. Spiętrzone, ustawione jedno na drugim, przykryte folią, zapowiadają wielką zmianę w życiu bohaterów. Sprzedaż mebli, mieszkania, koniec dawnego życia z kobietą i początek nowego. Ta scenografia pozwala uwypuklić cechy charakteru obu protagonistów. Robert nie przywiązuje wagi do pewnego nieładu panującego w jego mieszkaniu, nie przejmuje się czymś, co jest tymczasowe. Karol niemal cały czas ustawia krzesła. Najlepiej w jednym szeregu, pod linijkę. Wszystko w jego życiu musi być perfekcyjne. Nad wszystkim musi zapanować. I tylko jedna rzecz wyrwała mu się spod kontroli - jego kobieta. Karol zadręcza się tym, co było między ukochaną i jego bratem. Aż strach pomyśleć, co mogłoby wylecieć z buzującego gejzera jego umysłu, gdyby tylko ktoś odkręcił kurek. A Robert wciąż się bawi tym kurkiem.

Dramat Thomasa Bernharda to fascynująca i jednocześnie przerażająca opowieść o starzeniu się, dziwaczeniu i zagubieniu, nie pozbawiona jednak swoistych akcentów humorystycznych.

Thomas Bernhard był wybitnym austriackim pisarzem, jednym z najważniejszych twórców literatury niemieckojęzycznej w XX w. Jego dzieła, mimo licznych przekładów na język polski, rzadko goszczą na deskach teatrów. Barierą jest trudność w dostępie do licencji, wynikająca z testamentu pisarza. W Polsce twórczość Bernharda stała się znana głównie dzięki znakomitym spektaklom Krystiana Lupy. Dramat „Pozory mylą" w Teatrze Piwnica przy Krypcie miał swoją polską prapremierę.

Obsada: Marian Dworakowski - Robert, Przemysław Walich - Karol.

Autor: Thomas Bernhard, przekład: Jacek Kaduczak, reżyseria i koncepcja scenograficzna: Tomasz Kaczorowski, muzyka: Miłosz Sienkiewicz, kostiumy: Justyna Banasiak, zdjęcia: Beata Bogusławska.

Premiera 18 lutego 2023.

Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Szczecin
25 lutego 2023

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia