Bridget Jones po pięćdziesiątce

W sztuce Geraldine Aron odbicie swoich problemów, może znaleźć nie tylko kobieta podobna do Angeli, ale każda z nas, która kiedykolwiek została opuszczona i czuła się bardzo samotna.
Monodramat Geraldine Aron pt. Mój boski rozwód przedstawia historię kobiety po pięćdziesiątce, którą mąż po kilkunastu latach małżeństwa, zostawił dla młodej, ponętnej Meksykanki Rosy. Co więcej - opuściła ją także córka, która akurat w tym momencie odczuła potrzebę uniezależnienia się i zamieszkania ze swoim chłopakiem. Jakby tego było mało, matka bohaterki, mimo swego bardzo zaawansowanego wieku pochłonięta własnymi sprawami, uważa rozwód córki za głupotę, doradza jej podjęcie walki o utrzymanie małżeństwa. Wszystkich wspólnych znajomych zabrał były mąż. On sam także w najmniejszym stopniu nie poczuwa się do pomocy kobiecie, która była przecież częścią jego życia przed długie lata. Angela Kennedy Lipsky, główna bohaterka, mimo tych przeciwności losu wcale się nie poddaje. Desperacko dąży do spełnienia swoich marzeń i zbudowania sobie życia od nowa. W sztuce Geraldine Aron odbicie swoich problemów, może znaleźć nie tylko kobieta podobna do Angeli, ale każda z nas, która kiedykolwiek została opuszczona i czuła się bardzo samotna. Można nawet powiedzieć, że pod tym względem sztuka jest stereotypowa, banalna i przewidywalna, aż do bólu. Kiedy bowiem Max (były mąż Angeli, zwany dalej złośliwie Okrągłą Głową) porzuca swoją żonę, ta robi dokładnie to, czego się spodziewamy, co widzieliśmy już w tysiącach filmów, szczególnie komediach romantycznych, lub czytaliśmy w tanich romansidłach. Jej najlepszym przyjacielem staje się pies, którego zostawiła córka, ponieważ jej nowy partner woli koty. Drugie miejsce przypada telefonowi, z którego dzwoni do wszystkich osób, jakie przychodzą jej do głowy, aż w końcu zaczyna szukać pomocy w telefonie zaufania. Pozoruje próby samobójcze, udaje się nawet do psychologa na terapię dla osób samotnych, a także do swojego lekarza, ponieważ ma obsesję na punkcie wyimaginowanych chorób. W końcu idzie do sex-shopu i wyjeżdża samotnie na wakacje, podczas których udaje, że jest jej wspaniale jako singlowi. Wszystkie te wydarzenia bohaterka okrasza sporą dawką humoru, tak jakby traktowała je z przymrużeniem oka. Angela ma marzenia, chciałaby spotkać mężczyznę w białym, góralskim swetrze, który porwie ją w ramiona, a potem będzie kochał, aż do śmierci. Czyż w tej banalności nie ma czegoś uroczego, czegoś, co każdej kobiecie, oglądającej ten spektakl, każe w którymś momencie pomyśleć: to ja. W sztuce jest też miejsce na gorzką refleksję. W pewnym momencie Angela zastanawia się, czy to nie jej wina, że Max odszedł, oskarża za to samą siebie, uważa, że nawet sposób, w jaki podawała mu kawę, mógł wpłynąć na jego decyzję. Mimo wszystko próbuje spotykać się z innymi mężczyznami. Popełnia jednak błąd, porównując ich zawsze do swojego byłego męża, na którego tle niestety wypadają dość blado. Konsekwencje mogą być tylko takie: przygodne romanse kończą się po jednym wieczorze. Wydaje jej się, że chwyciła Pana Boga za nogi, kiedy Max po przebytym zawale postanawia do niej wrócić, argumentując to w ten sposób, że tylko ona mu została, że inne romanse są już skończone. Kupują nowe łóżko, drugiego psa, ale niestety już po kilku dniach Angela zastaje męża z byłą kochanką, którą początkowo bierze za pielęgniarkę. Uświadamia jej to po raz kolejny i szczególnie bolesny, że ona nie jest już taką kobietą, która może mieć każdego mężczyznę. Wszystko to buduje słodko-gorzki obraz samotnej kobiety po pięćdziesiątce, która próbuje walczyć o ponowne odnalezienie sensu życia, nie chce poddać się i stracić jedynego, co jej pozostało - swoich marzeń. Główną rolę w przedstawieniu odgrywa Małgorzata Skoczylas. Przez półtorej godziny oprócz głównej bohaterki Angeli, wciela się także w szereg innych postaci, parodiuje je, przerysowuje ich cechy. Raz potrafi być liryczna i romantyczna, innym razem silna i twarda, a za chwilę załamana i słaba. Porusza się pomiędzy symboliczną scenografią i kilkoma rekwizytami, które w zależności od kontekstu stają się czymś innym. Szczególnie dotyczy to dwóch manekinów, które w przedstawieniu zyskują status niemalże bohaterów, są animowane przez aktorkę, stają się Maxem, jego kochanką, lekarzem, studentką medycyny lub sprzedawcą w sex-shopie. Aktorka doskonale radzi sobie we wszystkich z tych ról, w każdej potrafi być zarówno komiczna, jak tragiczna. Rola Angeli, choć może wydawać się sztampowa i mało oryginalna, skłoniła mnie do przemyśleń dużo bardziej, niż pompatyczne dramaty o wielkich problemach ludzkości, które za wszelką cenę chcą wejść w interakcje z naszym życiem codziennym i naprawiać je. Mój boski rozwód dotyka spraw, z którymi wszyscy w mniejszym lub większym stopniu kiedyś się zderzyliśmy i dlatego powinniśmy rozważyć je po raz kolejny. Dajmy się wciągnąć w opowieść bohaterki. Na podstawie jej historii i własnych przeżyć stwórzmy matrycę relacji damsko-męskich, z którą będziemy mogli porównywać inne znane nam przykłady konfliktów i nieporozumień na tym tle. Uważam Mój boski rozwód za udaną realizację dramatu Geraldine Aron. Jest to sztuka w sam raz na piątkowy albo sobotni wieczór, kiedy potrzebujemy porządnie się zrelaksować po wyczerpującym tygodniu. Nie ma w niej patosu, ani sztucznego tragizmu, nie jest to też przerysowana farsa. Jest zwykłe życie i jego problemy potraktowane z uśmiechem na twarzy. Często uśmiechem przez łzy. Ale w końcu taka właśnie jest nasza codzienność. Teatr Nowy w Łodzi Geraldine Aron "Mój boski rozwód" ("My Brilliant Divorce") przekład: Anna Wołek i Krystyna Podleska reżyseria: Marek Pasieczny scenografia: Wanda Kowalska i Marek Pasieczny opracowanie muzyczne: Marek Pasieczny Obsada: Małgorzata Skoczylas Premiera: 10.01.2008r.
Sandra Kmieciak
Dziennik Teatralny Łódź
15 stycznia 2008

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia