Brzechwa czarno-czerwony

"Bajki samograjki" - reż. Anna Augustynowicz - Teatr Lalek Pleciuga w Szczecinie

"Bajki samograjki" nie są już dziś, wbrew tytułowi, samograjem. Dzieci wychowane na telewizji, intemecie i grach komputerowych mają do ich bohaterów spory, kulturowy dystans. Ale wrażliwość niezmienną i ponadczasową. Jeśli więc potrafi się do nich dotrzeć, oczaruje ich i bajkowa klasyka.

Jak to się udało Annie Augustynowicz? Trudno orzec jednoznacznie, choć przedstawienie zrobiła efektowne i błyskotliwie teatralne.

Nie pierwsza to realizacja Augustynowicz w Teatrze Lalek Pleciuga - wystawiała tu już, na Scenie dla Dorosłych, "Co się dzieje z modlitwami niegrzecznych dzieci" Anety Wróbel oraz "Imię" Iona Fossego, ma też w dorobku baśniową klasykę, czyli "Królową śniegu". Ale "Bajki" Brzechwy to jej pierwsza inscenizacja adresowana - przynajmniej z założenia - do dziecięcego, małego widza.

Cieszy więc, że nie "zniżyła się" do niego, wykorzystując sprawdzone chwyty teatru dla dzieci, lecz potraktowała go serio, wykorzystując w spektaklu najlepsze cechy swojej sztuki: zespołowość, precyzję, rytm i sceniczny słuch na tekst Znając zresztą teatr Augustynowicz nie można się temu dziwić; jej konsekwencja twórcza i wynikła stąd wierność wobec własnej stylistyki sprawiają, że teatr to rozpoznawalny i w najlepszym tego słowa znaczeniu autorski. Bez względu na to, czy reżyseruje komedię, klasykę, dramat współczesny, czy - właśnie - spektakl dla dzieci.

Mówiąc nieco żartem: jeśli na pustawej scenie dominuje czerń z nutą czerwieni, zaś aktorzy poruszają się i mówią zgodnie z jakąś widoczną zasadą, możemy mieć pewność, że to dzieło Anny Augustynowicz.

A tak właśnie - by pozostać przy cechach zewnętrznych inscenizacji - wyglądają szczecińskie "Bajki samograjki". Można by rzec: Augustynowicz w pigułce.

Ale cechą jej teatru jest też wyczucie formy i umiejętność zachowania dystansu wobec niej - co widać choćby w jej realizacjach klasyki. "Bajki" są tego przykładem. Co ważne, Augustynowicz nie tylko bawi się Brzechwą - i swoim teatrem - ale też zaprasza do tej zabawy widzów. Czyniąc z zabawy właśnie - zabawy dziecięcej z jej zespołowością oraz umownością, rytmem i regułami - motor napędowy spektaklu.

Dzięki czemu "Bajki" są, by tak rzec, sceniczną wersją podwórkowej wyliczanki i domowego teatrzyku, jaki urządzają sobie dzieci.

Augustynowicz czytająca Brzechwę wyszła więc od melodii wpisanej w tekst. A wiadomo, że Brzechwa, ten "dzieciom", to melodia o mocnym, wyrazistym rytmie, naznaczona przy tym językową grą. Co czyni z jego wierszy przekaz intensywny, a zarazem skłaniający do żartu, zabawy właśnie. Skądinąd podobnie, jak dzieje się to w rapie czy hip-hopie. Z których zresztą Augustynowicz chętnie korzysta, czytając na nowo i komediowo klasykę ("Zemsta", "Pan Tadeusz"). Nic dziwnego, że i tu odwołała się do tej estetyki. Współtworząc z Jackiem Wierzchowskim (pulsująca dyskretnie i wciągająca w swój świat muzyka) oraz Zbigniewem Szymczykiem (transowa i dowcipna choreografia) widowisko utrzymane w "młodych" klimatach, ale i sympatycznie mrugające do widza.

Widać to i słychać zwłaszcza w części o Czerwonym Kapturku (Paulina Lenart), który gra na gitarze (czy raczej podaje linię melodii), gdy Wilk w czerwonych rękawiczkach i "kultowych" okularach tejże barwy (Maciej Sikorski) melorecytuje przetworzonym elektronicznie głosem niby lider metalowej, satanistycznej kapeli.

Muzyczność "Bajek..." nie zasadza się jednak wyłącznie na muzyce jako takiej; rzec nawet można, że jest ona tylko dopełnieniem wewnętrznej muzyki zapisanej w słowach. Augustynowicz nadaje nimi całości mocne ramy - rozpoczyna i zamyka spektakl wierszem "Na straganie". Dynamiczna i precyzyjna choreografia z użyciem języka migowego - potraktowanego zresztą dość umownie - i rytmicznie, przez cały zespół recytowany wiersz - tworzą przestrzeń, właściwy krąg zabawy.

Pierwsza z odegranych w nim bajek, o Kopciuszku, choć też ujęta w karby zespołowej narracji, ma w sobie ton poezji i przewrotnie traktuje klasyczną historię o ubogiej dziewczynce, wychowywanej przez złą macochę. O ile bowiem macocha (Grażyna Nieciecka-Puchalik) i jej córki (Katarzyna Klimek i Edyta Niewińska-Van der Moeren) - jak i inne postaci bajki - są tu ożywionymi marionetkami, recytującymi swój tekst mechanicznie, o tyle Kopciuszka (Paulina Lenart), mówiącego z uczuciem, słyszymy z offu. Jego milcząca postać ma za to swe alter ego w prostej, pozbawionej rysów marionetce, którą w padającej na nią smudze światła animuje Zbigniew Wilczyński. Ładny to, efektowny pomysł, i ciekawy znak interpretacyjny. Podkreślający liryczną umowność tej smutnej w istocie opowieści.

W części drugiej, o Kapturku, spektakl jawniej bawi się konwencją. Narracja nabiera dynamiki - m.in. dzięki ruchomym projekcjom drugiego planu (Marek Braun), w których fantastyczny, groźny las staje się lasem wielkopłytowych osiedli - a historia zyskuje - żartobliwie, acz ostrożnie potraktowany - podtekst społeczny. Stając się narracją o dziecku i pedofilu, który dybie na ofiarę w internetowej sieci.

W sumie "Bajki samograjki" to znakomita robota i pyszna zabawa teatralna. Ale rodzi też wątpliwości. Czy dziecięcy widz przyjmie zaproszenie do tej zabawy? Czy narzucenie całości monotonnego, jakby nie było, a i nieco nużącego z czasem rytmu, nie osłabia koncentracji odbiorcy; i to w każdym wieku? Czy nie należało może raczej poprzestać na jednej z bajek i rozluźnić nieco ciasny gorset jej formy?

Jakakolwiek byłaby odpowiedź na te pytania, "Bajki samograjki" należy uznać za sukces i efektowny akcent jubileuszu 60-lecia Pleciugi. Wypada się tylko cieszyć, że Pleciuga i ceniona reżyserka kontynuują swą ciekawą i wartościową współpracę.

ADL
Kurier Szczeciński
18 grudnia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...