Budzi się i myśli: teatr

"Modjeska" - reż. Wojciech Markiewicz - Teatr Polskiego Radia

Kiedy zobaczyłem tytuł słuchowiska Ewy Lachnit, przypomniałem sobie rozmowę Remigiusza Grzeli z Renate Jett. Pierwsze pytanie brzmiało: "Słyszałaś o Modrzejewskiej?". W odpowiedzi usłyszał: "Modsheskiej? Kto to Modsheskiej?"

Ten wywiad, opublikowany w największym polskim dzienniku, pokazał również, że postać wybitnej aktorki przenika powoli do zbiorowej świadomości Polaków, a odtwórczyni roli Adrianny Lecouvreur przestaje być znana jedynie teatrologom – w kwietniu tego roku W.A.B. wznowiło liczącą grubo ponad 600 stron książkę Józefa Szczublewskiego, sześć lat temu "Czytelnik" wydał powieść Susan Sontag „W Ameryce”, a Krystyna Janda w „Mojej drogiej B,” wspomina, jak grała Modrzejewską w serialu Jana Łomnickiego. Ukoronowaniem tych starań wydaje się „Modjeska” w reżyserii Wojciecha Markiewicza.  

W słuchowisku Lachnit najważniejszy jest teatr. Modrzejewska ćwiczy z Jo (swoją nauczycielką angielskiego) sceny z „Hamleta”, interpretuje śmierć Ofelii (ją jedyną autor wyróżnił z całego dworu, dając łagodną śmierć), opowiada o znaczeniu roli Rosalindy (granie tej bohaterki pozwala kobietom mieć władzę, „męską siłę”) i deklaruje, że zna Szekspira na pamięć. Dla niej bez Stradfordczyka teatr nie istnieje – w spektaklu mówi się o „Romeo i Julii”, a aktorka prezentuje mężowi fragment monologu tej „diablicy”, Lady Makbet. Pyta retorycznie, co znaczy dla aktora zmiana nazwiska, deklaruje, że kostium jest jej drugą skórą, mówi o Lesie Ardeńskim (porównuje do niego swój dom w Kalifornii) i tym, że nigdy nie będzie grała – nawet za duże pieniądze - w wodewilach (woli Szekspira). Wspomina swój ślub z arystokratą w Krakowie (był sensacją, bo przecież, podobnie, jak za czasów Moliera, „aktorka jest dziwką”) i to, jak zgorszyła koleżanki z zespołu, pokazując na warszawskiej próbie „Jak wam się podoba” nogi (zaprezentowała nowy kostium, a one uznały, że „chce być naga”). Pojawia się cała plejada wielkich nazwisk – „koszmarnie smutny”, „niebiański” Staś Wyspiański (aktorka nuci piosenkę z „Warszawianki”, wspomina o „Protesilasie i Laodamii”), pijący Edwin Booth (Modrzejewska uważa, że z lepszym aktorem już chyba nigdy nie zagra), „chłopaczek” Ignacy Paderewski i zakopiański chrześniak Modrzejewskiej – „mały Witkiewicz”. Po premierze „Damy Kameliowej” pisze do niej sam Dumas. Jednak zanim to się stanie, przeżywa upokorzenia, będące udziałem wszystkich aktorów, chcących zrobić karierę w Ameryce (pisał o tym zarówno Pieczyński w „Listach z Ameryki”, jak i Kazimierz Braun w jednym z opowiadań z tomu „Ptak na szczudłach”). Musząc czekać na przesłuchanie, uważa, że człowiek, przed którym ma się zaprezentować, z pewnością myśli: „Niech wraca do tej swojej Rosji”, bo stuprocentowo nie wie, gdzie leży Polska. Z jednej strony bohaterka tęskni za swoim krajem (łapie się na tym, że mówi do kwiatów z biało-czerwoną kokardą), z drugiej – pamięta, co ją tam spotkało (ciągle jakieś miernoty parodiowały na scenie jej męża). Zarówno ona, jak i Karol, zauważają, że w naszym teatrze rządzą koterie, a zazdrosne o każdą recenzję i kwiaty po spektaklu żony dyrektorów i kochanki krytyków tylko czekają, by z Ameryki wróciła na tarczy. Również Sienkiewicz mówi, że trzeba się ostemplować za granicą („pieczątka na łeb”), by w Polsce uznali, że ma się talent. Sama Modrzejewska jest zaskoczona, że po spektaklu jakiś Rosjanin napisał jej, że jest „pierwszą i jedyną artystką słowiańskiego świata” („Rosjanie gratulują, a rodacy plują!”). Z kolei agent już na wstępie oświadcza jej, że Nowy Jork stanowi paszport do Ameryki, radząc jednocześnie, by zerwała z tym „bzdurnym patriotyzmem” i uprzedzając: dla nas pani język jest śmieszny, równie egzotyczny, jak pani kraj, który nawet nie wiadomo, gdzie leży.  

Spektakl Markiewicza posiada „drugie dno”, a tajemnica kryje się w obsadzie. Modrzejewską gra Anna Polony. Bohaterka słuchowiska wspomina, że nie jest Sarą Bernhardt, z kolei swojemu agentowi oznajmia, że scenę obłędu Ofelii zagra po polsku (on nie może znieść tego szeleszczącego języka, mówi, że gdy widzowie usłyszą to „buczenie kota za piecem”, ze śmiechu pospadają z foteli). Wtajemniczeni wiedzą, że siedem lat temu na scenie PWST miała miejsce premiera monodramu „Kreatura” (Polony grała Sarę Bernhardt), a w niedokończonym „Hamlecie” Konrada Swinarskiego - jednego z najważniejszych mężczyzn w jej życiu - miała być Gertrudą. W „Modjeskiej” Anna Polony znakomicie akcentuje zarówno momenty humorystyczne, jak i refleksyjne. Kiedy Sargent mówi jej o aligatorach, pyta: „Nie ma pan dinozaura na przykład?”. Gdy Sienkiewicz rycersko deklaruje, że nie opuści jej nawet na krok, ona ze śmiechem odpowiada: „Tylko na chwilę, muszę się przebrać”. Zabawne jest wspomnienie pierwszego spotkania z przyszłym mężem (musiała go ratować, bo pod wpływem jej groźnego spojrzenia schował do kieszeni marynarki zapalonego papierosa) i opowieść o tym, jak wykreśliła ze swoich życiorysów swojego pierwszego mężczyznę – „karciarza i hazardzistę” (chciał z niej zrobić aktoreczkę na kiwnięcie palcem, więc ona zrobiła z niego trupa, pisząc, że nie żyje). Te momenty zostają skontrastowane ze sceną rozmowy z Jo, w której Modrzejewska mówi, że nie może mieć dzieci z Karolem i zapala świeczkę, ponieważ dzisiaj jej córeczka miałaby urodziny. Gra kobietę, która przymiera głodem (je tylko sucharki, Jo przynosi jej ciasto), ale nie wyobraża sobie sytuacji, by nie mogła grać Szekspira. Bohaterka – cytując Feuerbacha ze sztuki Dorsta – „budzi się i myśli: teatr”. Jej nauczycielka angielskiego podsumowała to krótko: „Perfekcjonistka, a jeść nie ma za co!”. Sądzę, że pod słowami Heleny, która w dzieciństwie zawsze grała królową i ma polemiczną, a nawet przekorną naturę, mogłaby się podpisać sama Polony. Kiedy usłyszałem, jak mówi monolog Lady Makbet, doszedłem do wniosku, że to pierwsze od kilku miesięcy słuchowisko w Teatrze Polskiego Radia, w którym w dialogach nie słychać szelestu papieru. Dla teatru poświęciła wszystko również Jo Tucholsky – znakomicie zagrana przez Grażynę Barszczewską. Wprawdzie opowiada o usłyszanych wśród publiczności opiniach, a uwielbienie widzów dla Heleny kwituje żartem („Sama bym się z tobą przespała!”), ale kiedy mówi, że tak naprawdę nie ma nikogo, jest jedynie przyklejona do wielkiej aktorki, brzmi to wstrząsająco. Swoją aktorską klasę potwierdził Artur Barciś jako Karol Chłapowski. Mąż Modrzejewskiej – mimo traumatycznych wspomnień (powstaniec, siedział w więzieniu) – nie traci pogody ducha, a gwiazda polskiego teatru jest dla niego po prostu „Helcią”. Barciś jest przezabawny, kiedy w scenie rozmowy Karola z żoną doszukuje się w bohaterkach „Trylogii” i Ligii z „Quo Vadis” inspiracji Sienkiewicza Heleną lub rzuca ze śmiechem na temat Bootha „Nie każdy ma brata – zabójcę prezydenta. I to Lincolna!”. Za chwilę jednak bohater z goryczą mówi, że dobrzy jesteśmy tylko w sztuce pisania anonimów, wszyscy zazdroszczą tym, którzy znajdują się wyżej, a odśnieżyć chodników nie ma komu. Lachnit odbrązowiła Sienkiewicza (Leon Charewicz), któremu pisanie „ku pokrzepieniu serc” nie przeszkadzało w mówieniu o „warszawskim bagnie”, które, na szczęście, zostało po tamtej stronie Oceanu. Wyjechał, mając nadzieję na zrobienie kariery, ponieważ sława pisarza, piszącego po polsku, już mu nie wystarczała. Miał napisać dla Modrzejewskiej amerykański dramat, ale po lekturze tekstu aktorka oświadczyła zakochanej w Henryku Jo: „Niech on lepiej pisze powieści”. Agent Sargent w wykonaniu Tomasza Marzeckiego to człowiek, który nie musi znać się na sztuce, ale na biznesie. Sam przyznaje, że zajmuje się „sprzedawaniem teatru”, a wybitna aktorka jest jedynie produktem najwyższej klasy i musi się z tym pogodzić. Wydaje mi się, że również dzisiaj możemy spotkać na Broadwayu tego typu myślenie.  

Widzowie nosili Modrzejewską na rękach, podawali jej dzieci do całowania, w przerwie podczas jej kalifornijskiego debiutu mówiono „bardzo pięknie” i „Boże! Jaka słodka!”. Jednak w ostatnich słowach sztuki aktorka ma świadomość, że czas jej pokolenia już mija – teraz młodzi muszą stworzyć swój teatr. Mimo iż ta nieuchronność jest czymś oczywistym, brzmi to niezwykle przejmująco.

Tomasz Klauza
Dziennik Teatralny Katowice
16 września 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia