Bunt przeciwko apokalipsie

- Byłem i jestem przeciwnikiem wojny z Irakiem. Pisałem nawet w tej sprawie artykuły, maszerowałem w demonstracjach. Ale to nie ma nic wspólnego z pisaniem sztuki. Nie napisałem jej, by przedstawić swój pogląd polityczny. Chciałem zapalić światła, pokazać ludziom, jak przebiegał ten proces - mówi David Hare, autor sztuki "Stuff Happens", wystawionej w Teatrze Śląskim w Katowicach.
David Hare, wybitny dramaturg brytyjski przyjechał do Katowic na polską prapremierę sztuki "Stuff Happens". I opowiedział nam, jak grać Busha... Skąd tytuł pańskiej sztuki? David Hare: To cytat z wypowiedzi Donalda Rumsfelda, która padła na konferencji prasowej o inwazji na Irak. Zapytano go, skąd tyle grabieży w Bagdadzie. Dlaczego obrabowano tamtejsze muzea? Wszyscy krzyczeli, że to wielki skandal A Donald powiedział: "Stuff happens". Amerykańskie slangowe powiedzenie brzmi "shit happens", ale nie ośmieliłem się użyć takiego sformułowania. Jak zbierał pan materiały do sztuki? Czy to są prawdziwe wypowiedzi polityków i dziennikarzy? - Problem polega na tym, że nikt tak naprawdę nie wie, co zdarzyło się w dyplomatycznych kręgach w związku z atakiem na Irak. Dlatego że wszystkie najważniejsze decyzje zapadły za zamkniętymi drzwiami. Musiałem więc porozmawiać z wieloma uczestnikami tych wydarzeń, przeczytać wiele książek na ten temat. Przede wszystkim jednak używałem własnej wyobraźni. I zaufałem jej. Długo myślałem, zgadywałem, czy tak mogło być... Powodzenie sztuki zależy od tego, czy przekonam widownię dokładnością swoich spekulacji. Albo ktoś uwierzy, albo nie. Jakie jest pana stanowisko w wojnie z Irakiem? - Byłem i jestem jej przeciwnikiem. Pisałem nawet w tej sprawie artykuły, maszerowałem w demonstracjach. Ale to nie ma nic wspólnego z pisaniem sztuki. Nie napisałem jej, by przedstawić swój pogląd polityczny. Chciałem zapalić światła, pokazać ludziom, jak przebiegał ten proces. Wszystkim się wydaje, że wiedzą, jak doszło do tej wojny. Gdy zobaczą to na scenie, okazuje się, że nic nie wiedzą. Czy po wizycie w Polsce możemy się spodziewać uzupełnienia sztuki o polskie akcenty? - Interesujące pytanie (śmiech). To jest możliwe, ale jestem w pani kraju dopiero od czterech godzin. W "Stuff Happens" występują m. i n. Rumsfeld, Rice, Blair, Busft czy Powell. Jak ich grać, żeby uniknąć śmieszności i przerysowania? A może mają być karykaturami? - Pisząc, nie byłem zainteresowany teatrem w stylu muzeum figur woskowych. Aktorzy w prapremierowej inscenizacji w londyńskim Teatrze Narodowym studiowali filmy z autentycznymi wypowiedziami polityków. Ja ciągle jednak powtarzam, że to strata czasu. To nie jest teatr naśladownictwa. Liczą się przecież emocje. Nieważne dla mnie, czy aktorzy mają podobne głosy do postaci, które grają. George'a Busha w Wielkiej Brytanii grał wysoki aktor, który na co dzień jest specjalistą od lekkiej komedii. Genialny aktor, ale bez żadnego fizycznego podobieństwa do Busha. Po 15 minutach cała widownia wierzyła, że to jest George Bush. Krytycy w Wielkiej Brytanii piszą, że przechodzi pan kryzys wiary w fikcję. - To jest skomplikowane. Nie, nie tracę wiary w fikcję. Chcę po prostu pisać o realnym świecie, który zna widownia. Świat sam w sobie jest fascynujący. Trzeba tylko wzbogacić go własną wyobraźnią. Należy jednak unikać dryfowania zbyt daleko od prawdziwego życia. Tak wiele dramatów pisanych jest tylko dla ludzi, którzy chodzą do teatru, a omijają realia. Zaczynał pan jako twórca teatru niezależnego. Jak on wtedy wyglądał w Wielkiej Brytanii? A jaki jest dziś? - Mówimy o latach 60. Wtedy było możliwe stworzenie alternatywnego teatru. Budowałem grupę teatralną za 10 funtów. Można było do woli podróżować i dzielić się dochodami. Wtedy żyło się w Wielkiej Brytanii w miarę tanio. Teatr i muzyka rockowa mogły prosperować za grosze. Bawiliśmy się różnorodnością artystyczną. Dziś, żeby zacząć działać alternatywnie, trzeba mieć 1000 funtów. Teatr jest dla dzieci z klasy średniej. Kiedyś liczyła się sama sztuka, a dziś ważne są nazwiska twórców. Dlatego tani i dobry teatr alternatywny nie może już istnieć. Pana ówczesne działanie wynikało z buntu? - Oczywiście. Przeciwko apokalipsie. Wierzyliśmy, że kapitalizm jest tak pełen sprzeczności, że wkrótce zobaczymy przemoc na ulicach i załamanie się systemu. W końcu lat 70. kapitalizm się wzmocnił, a my musieliśmy przemyśleć, co z tym począć. Okazało się, że trochę się pomyliliśmy. Teatr alternatywny w tamtym rozumieniu przestał funkcjonować. Jednak tamto doświadczenie wpłynęło na pana? - Nabrałem i sympatii, i szacunku do młodych pisarzy i młodych inicjatyw. Dziś staram się pomagać młodym pisarzom, bo pamiętam, jak sam zaczynałem. Jak pan im pomaga? - Walczę o ich przywileje, mówię, komu trzeba, żeby ich wpuszczać do teatru. Pomagam i pisarzom i aktorom. Sam pan jest twórcą wszechstronnym... Pisze pan sztuki teatralne, scenariusze... - Zawsze interesowałem się filmem i chciałem być reżyserem filmowym. Ale zdecydowałem się na pisanie. Wciąż ktoś do mnie dzwoni i namawia, żebym napisał kolejny scenariusz. Ale jestem bardzo wybredny, ponieważ moje życie przede wszystkim jest w teatrze.
Agnieszka Michalak
Dziennik
8 marca 2008
Portrety
David Hare

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...