Być jak wieloryb

"Wieloryb The Globe" - reż. Eva Rysova - Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

Na spektakl "Wieloryb The Globe" nie udało mi się dostać podczas pokazów w ramach Boskiej Komedii. Przyczyną nie był brak miejsc - jak to się zwykle zdarza - ale słuchawek. Nie mogłam wprawdzie nic zarzucić obsłudze widowni, ale trudno mi było pogodzić się ze stwierdzeniem, że słuchawki są niezbędne i bez takiej a takiej technologii nie da się obejrzeć spektaklu.

Aż chciało się wykrzyczeć: przecież zawsze mogę wytężyć słuch! Ale tu poniekąd rozpoczyna się prolog do przedstawienia, które traktuje także o tym, że do pewnych obszarów nie mamy i nie będziemy mieć dostępu. Dlatego też warto uzbroić się w cierpliwość i szukać innych dróg dojścia. Nie obrażać się i poczekać na te słuchawki, nawet miesiąc, do kolejnego pokazu.

Sztuka Mateusza Pakuły, na kanwie której powstało przedstawienie, rozpoczyna się od historii Globisza: "W 2014 roku Krzysztof Globisz, jeden z najwspanialszych polskich aktorów, dostaje wylewu krwi do mózgu. Przez jakiś czas jest w bardzo ciężkim stanie. Lekarze uznają, że w cielesnej powłoce nie ma już Krzysztofa Globisza. Po jakimś czasie okazuje się, że się mylą i rozpoczyna się rehabilitacja. Żmudny proces wychodzenia z paraliżu i afazji. Ten proces nadal trwa". Początkiem samego spektaklu jest natomiast coś w rodzaju muzycznej halucynacji. Z słuchawek dochodzą dźwięki bardzo zróżnicowane nie tylko w skali głośności, ale też emocjonalnie. To szmery, szelesty, oddechy, kroki, pojedyncze słowa, szczątki rozmów odbywających się na widowni tuż przed rozpoczęciem przedstawienia, cisza. Zdaje się, że dźwięki dochodzą z różnych stron, chwilami trudno je dokładnie zlokalizować. Daleko im do typowego muzycznego tła, raczej wciągają w swoją opowieść. Są autonomiczne w procesie tworzenia narracji, a zarazem na tyle nienachalne, że można się zastanawiać, czy naprawdę się nam przydarzyły... Czy zaistniały rzeczywiście, czy też może melodia jest efektem pracy naszego mózgu, który ze szmerów i szelestów, niczym z klocków lego, składa własne budowle.

Jak już wspominałam, uczestnictwo w przedstawieniu wymaga przygotowania technicznego. Obsługa rozdaje widzom słuchawki, skrupulatnie sprawdza, czy każdy uruchomił je prawidłowo, po czym odbywa się próba dźwięku. Ta gorliwość wydaje się trochę na wyrost, ale chwilę później okaże się, że bez wsparcia technicznego spektakl byłby poza naszym zasięgiem percepcyjnym (szczególnie opisana powyżej narracja muzyczna). Tak jak i poza zasięgiem może być przyjęcie na scenie Globisza walczącego o każde słowo, jeśli z samym sobą nie zawrze się pewnego paktu.

Pakt ów jest bardzo prosty i ma tylko jeden punkt, za to piekielnie trudny do przestrzegania. Otóż obowiązuje bezwzględna szczerość, zarówno wobec siebie, jak i innych. W praktyce oznacza to, że jeśli przychodzisz na "Wieloryba.."., bo zżera cię ciekawość, jak poradzi sobie Globisz, to nie oszukuj (się!), że ta kwestia cię nie interesuje i siedzisz tu tylko ze względu na walory artystyczne. W szczerości zamyka się jeszcze wiele innych problemów, na przykład wyznanie, że empatia należy poniekąd do pojęć niemożliwych. Owszem, trzeba do niej dążyć, ale przecież twierdzenie, że możemy współczuć cierpiącemu człowiekowi to pewnego rodzaju przekłamanie. Czasem, nawet całkiem często, dane zdarzenie prowadzi do podobnego odczuwania, ale jednak doświadczenie szczególnie intensywnych stanów nie jest intersubiektywne, a nawet nie do końca możliwe do zakomunikowania między "ja" a resztą świata.

Trzeba wreszcie powiedzieć, że w pomaganiu jesteśmy śmieszni, nieporadni, za to jak z rękawa sypiemy odwoływaniem się do wyższych celów, do frazesów o uświęcającym bólu itp. Spektakl pokazuje natomiast, że pomoc, ta najszczersza, najczystsza i bezinteresowna, to stanięcie naprzeciw siebie i przyznanie, że naszą bezsilność można porównać z bezsilnością chorego wobec dręczącej go choroby. Ten moment, to - wbrew pozorom - nie akt ostatecznej kapitulacji, ale przeciwnie - początek dialogu. Jedynego możliwego, nawet jeśli miałby się odbywać w zupełnie niekonwencjonalnych warunkach.

Ocenianie aktorstwa Krzysztofa Globisza, szczególnie mając w pamięci jego wcześniejsze role, jest po części niemożliwe, a po części niesmaczne. Choroba ogranicza nie tylko jego możliwości aktorskie, ale przede wszystkim - ludzkie. Wielkie wyzwanie stanowi dla niego już samo mówienie, a afazja, na którą cierpi, to wyjątkowo dokuczliwy przeciwnik. Ale jakimś cudem choroba nie opanowała ostatniej twierdzy - odwaga artystyczna, która zawsze cechowała aktora, zostaje ocalona. To właśnie ona pozwala mu być znowu na scenie, mieć do siebie (zwłaszcza - siebie zmienionego przez chorobę) dystans i udowodnić, że aktorstwo to coś więcej niż powłoka fizyczna i warsztat (choć też szalenie istotny!). Globisz całym sobą daje świadectwo pokory połączonej z przekonaniem, że uważne bycie na scenie i otwarcie na partnerów scenicznych, ale też na wszystkie inne elementy przedstawienia - od muzyki po scenografię - pojmowanego jako organiczna całość, może stać się czytelnym komunikatem. A w przypadku "Wieloryba..." staje się piękną, chwilami ciepłą, chwilami dogłębnie smutną rozmową z widownią.

"Wieloryb" to o wiele więcej niż jeden wspaniały aktor. To projekt zespołowy w pełnym tego słowa znaczeniu. Sam pomysł zrodził się właśnie z myślenia, że teatr to nie tylko miejsce, styl, forma, ale przede wszystkim ludzie. Wróćmy więc do początku. Przedstawienie nigdy by nie powstało, gdyby nie grupa byłych studentów Globisza. Wymieńmy ich: reżyserka Eva Rysová, kiedyś jego asystentka przy "Elektrze", czyli dyplomie rocznika aktorskiego Zuzanny Skolias i Marty Ledwoń - grających teraz w spektaklu "Wieloryb The Globe". To one, wraz ze wspomnianym dramatopisarzem Mateuszem Pakułą uznały, że dosyć już siedzenia z założonymi rękami i najwyższa pora zrobić coś dla swojego nauczyciela. A jeszcze lepiej - wspólnie z nim. A jeśli z nim, to tylko dzieło sceniczne.

Postaci Zuzi i Marty to z jednej strony alter ego byłych studentek Globisza, ale z drugiej - niczym lustro odbijają nas samych, mierzących się z problemami ponad siły. Podobnie jak one nie wiedzą, co począć z olbrzymim, choć bezbronnym ssakiem, tak i my w tych kluczowych momentach możemy zaciąć się i nie pamiętać, jak udzielić pierwszej pomocy. Niefrasobliwe wolontariuszki Greenpeace śpiewają więc wielorybowi-Globiszowi mniej lub bardziej głupkowate piosenki, polewając go wodą z akwarium. Starają się także skupić uwagę na opowiadanych przez niego bajkach, na ogół stanowiących myśli luźno połączone łańcuchem przyczynowo-skutkowym, niepozbawione humoru. W gruncie rzeczy Zuzia i Marta chcą jednak dobrze. Tak jak i my. Aktorki korzystają z prywatnych doświadczeń, ale najbardziej nawet osobiste przeżycia mimo wszystko przetwarzają tak, aby nie dopuścić się ekshibicjonizmu emocjonalnego. W efekcie tworzą pełnowymiarowe postaci sceniczne, może o nieco uproszczonym rysunku, ale tego właśnie wymaga specyfika "Wieloryba..."

W spektaklu, który tak silnie bazuje (żeby nie powiedzieć - żeruje) na prywatności, konieczne jest przetworzenie artystyczne, aby ostatecznie nie pogrążyć się w oceanie empatii, nie zawsze szczerej. Za filtr posłużył tutaj tekst dramatyczny Mateusza Pakuły. W pierwszej chwili może wydawać się niedorzecznością, że umęczonego chorobą człowieka sprowadza się do roli bezwładnego wieloryba wyrzuconego na brzeg. Jednak Pakuła tym ironicznym i ryzykownym zarazem skojarzeniem udowadnia, że wspomniany na początku pakt rozumie i bezwzględnie go wypełnia. Bo czyż bardziej niedorzeczne nie jest, że aktor u szczytu kariery traci nagle wszystko i musi walczyć najpierw o życie, a potem o najbardziej prozaiczne rzeczy, odróżniające go choćby od wieloryba? Ciężka choroba i śmierć to pojęcia tak trudne (o ile w ogóle możliwe) do ogarnięcia rozumem, że chyba tylko droga zaproponowana przez Pakułę - prowadząca w kierunku absolutnej szczerości - ma jeszcze tę odrobinę sensu. Sensu niezbędnego, żeby nie zwariować. Co wcale nie znaczy, że jest dużo łatwiej - ani artystyczne sublimacje, ani odwoływanie się do wyższej instancji, nigdy nie złagodzi zupełnie goryczy związanej z nieuzasadnionym cierpieniem spowodowanym niespodziewaną chorobą. O tym właśnie jest "Wieloryb The Globe" - spektakl, który przekracza ramy teatru, a jednocześnie przywraca wiarę w teatr, który jeszcze coś znaczy i coś zmienia. Naprawdę na lepsze.

Agnieszka Dziedzic
Internetowy Magazyn Teatralia
15 lutego 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia