Był sobie duch i papierosy palił

„Mezopotamia" – aut. Serhij Żadan - reż. Wiktor Bagiński – Teatr Polski w Poznaniu

Powieść „Mezopotamia" autorstwa Serhija Żadana, na deski teatru przełożona pod batutą Wiktora Bagińskiego, to przypowieść o narodzie schowana w przypowieści o mieście, schowana w opowiadaniu kilku historii toksycznej miłości, które na koniec zbiegają się na stosie przedwcześnie-pogrzebowym. Jest więc lekcja historii, komentarz społeczny, melodramat (co by nudno nie było), jest tragedio-komedia zamknięta mikkelsenowym tańcem. Ale nie wybiegajmy przed siebie.

Historia osadzona w Charkowie, o czym przypominają nam kilka razy kwestie bohaterów, szczególnie komentujące ich wyjazd czy – bardziej prawdopodobne – pozostanie w mieście. Języka ukraińskiego słyszymy nie aż tak dużo, tworzy on nam klamrę kompozycyjną w postaci kwestii otwierającej i zamykającej, jak również gości na scenie w postaci ludowej pieśni, wyjątkowo poruszającej. Zarówno za śpiew, jak i za deklamacje te odpowiedzialna jest Darya Novik, na której ramionach spoczywały wszystkie partie wokalne, których było zaskakująco dużo – przy czym były to utwory wymagające, więc ukłony dla wokalistki. A jednak trzeba przyznać, że kosztem przodowania na arenie muzycznej było utracenie pola do popisu na arenie aktorskiej. Pani Novik na scenie nie widzimy zbyt dużo, jej partie mówione ograniczają się do komentarzy mniej lub bardziej abstrakcyjnych, przez co jej postać staje się nie-do-końca realna, zdaje się bardziej wpisywać w rolę ducha nawiedzającego scenę niż prawdziwego uczestnika/świadka wydarzeń, nawet jeśli siedzi tuż obok, historię życiową bohatera wypluwając między pociągnięciami z papierosa.

A co do ukraińskiego języka jeszcze, nie słyszymy go dużo, za to widzimy – spektakl oprawiony jest w napisy po ukraińsku, jednak ich położenie dość wysoko nad sceną może sprawić trudności w podążaniu za nimi z przednich rzędów.

Skoro już wspomniana została, przyjrzyjmy się oprawie muzycznej. Poza Panią Navik za śpiew odpowiedzialną, uznanie za ten aspekt należy się zespołowi muzycznemu w składzie: Paulina Frąckowiak, Jakub Czerski, Patryk Kusz, Karol Łopiński, Aleksander Dąbrowski, Jan Stachowiak. Obecność pani Frąckowiak na scenie jako milczącego ducha basisty umacnia unoszącą się nad historią mgłę ezoteryczności – czy to święci patroni miasta, czy wspomnienia tragicznych przeszłości bohaterów – coś unosi się w powietrzu.

Warstwa muzyczna jest też wskazówką skłaniającą do odczytania swoistej intertekstualności dramatu. Spotykają się w nim popkultura i folklor, zmęczone sobą doczesne historie miłosne i skryte między wierszami prawdy o odwiecznej pogoni za lepszym życiem – te, opowiedziane bez szczędzenia rozgoryczenia skrytego za prostym humorem. Komizm w ogóle służy za osłodę goryczy całego utworu, dlatego trochę go tam jest; przewija się zarówno w kwestiach, jak i w przebiegu sytuacji.

Od strony aktorskiej spektakl jest dobrze rozegrany w ogóle, uwagę chcę jednak zwrócić na rolę Pawła Siwiaka, który momentami liryczne, przydługawe relacje zdawane u psychologa przez postać Matwija dostarcza z dozą nonszalancji i sarkazmu, które szczególnie przemawiają do moich gustów humorystycznych. Ta postać pojawia się w spektaklu z nieregularną częstotliwością, jednak jego rola w otwarciu przedstawienia i ustanowienia zalążka zainteresowania w widzu jest znacząca. Oczywiście, nie dałoby się tego zrobić bez dobrych kwestii do wygłaszania, i to nie tylko w przypadku postaci Matwija. Za tłumaczenie zgrabnie balansujące humor i smutek, z widzem rezonujące odpowiedzialni są Adam Pomorski i Michał Petryk.

Scenografii (Stefania Chiarelli) osadzonej raczej po stronie realistycznej klimatyczności dodaje momentami zaskakująca swoim artyzmem gra świateł (Natan Berkowicz). Ciężar opowieści z desek sceny zdejmuje w chwilach retrospektywnych warstwa wideo (również pan Berkowicz), wyświetlana na kurtynie, co z pewnością publikę rozbudza, wymusza pewną gotowość i, jak wynikałoby z moich tegorocznych doświadczeń, staje się nieodłącznym elementem współczesnego wydarzenia teatralnego.

„Mezopotamia", poza swoim komentarzem społeczno-politycznym, stanowi też zapis człowieczeństwa, w całej jego wadliwej chwale. Dramat – mimo najzwyczajniej w świecie smucącej wiedzy przemycanej w od tak rzucanych komentarzach; rzeczywistości, której nie da się tak naprawdę zrozumieć z miękkiego siedzenia w eleganckim teatrze – nie stara się człowieka dobić. Jest to opowieść o tragediach, dużych i małych, o stracie, ale też o nadziei objawiającej się niezręcznym flirtem, zjednoczeniem nad wspólnie palonymi papierosami, wiarą w miłość. A także tańcem, mniej lub bardziej zgrabnym.

Katarzyna Szczęsna
Dziennik Teatralny Poznań
27 kwietnia 2023
Portrety
Wiktor Bagiński

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia