Byłbym kiepskim Sherlockiem Holmesem

Rozmowa z Adamem Ferencym

- Przede wszystkim - jestem aktorem teatralnym i tutaj czuję się najlepiej. Proces tworzenia efektu końcowego, jakim jest przedstawienie, jest tym najbardziej wszechstronnym i umożliwiającym wejrzenie we własne wnętrze. W teatrze jest odpowiedni czas i aura na to, by jak najlepiej poznać samego siebie - mówi Adam Ferency, aktor Teatru Dramatycznego w Warszawie.

-Jednym z pierwszych filmów, w którym wziął Pan udział były "Zdjęcia próbne". Tak właśnie, będąc jeszcze w szkole, wyobrażał Pan sobie przesłuchania do roli?

- Szczerze mówiąc, zdjęcia próbne znam bardzo słabo. Właściwie tylko raz w życiu wziąłem w nich udział do filmu Kazimierza Karabasza "Wędrujący cień". Było to na początku mojej drogi zawodowej. Drugi raz zdarzyło mi się to dopiero przy serialu "Niania", ale wtedy zdjęcia próbne zastąpiono modnym dziś słowem casting.

- Pierwsze kroki przed kamerą stawiał Pan w serialu "07 zgłoś się"

- To prawda. Zagrałem wtedy milicjanta, ale słabo to pamiętam.

- Mundur ciągnie się za Panem przez całą karierę. Prócz moro zdarzało się Panu przywdziewać także sutanny, habity i kitle...

- W mundurze rzeczywiście zagrałem kilka razy. Obecnie gram w nim na scenie Teatru Dramatycznego w "Trzech siostrach" Czechowa. Ale fartuch lekarski? Nie pamiętam.

- Choćby w "Zderzeniu" Grzegorza Skurskiego czy "Diabelskiej edukacji" Janusza Majewskiego.

- Muszę przyznać, że wymienione tytuły niewiele mi mówią. Niestety zdarza mi się to coraz częściej (uśmiech). Ale wierzę panu na słowo.

- Tymi służbowymi wdziankami chciałem nawiązać do wspomnianego przez Pana serialu "Niania", w którym na dłuższą chwilę wbił się Pan w strój kamerdynera Kondzia.

- Ta chwila trwała bodaj cztery lata. To była fantastyczna przygoda.

- Na planie było równie śmiesznie jak na ekranie?

-Wydaje mi się, że momentami poza kamerą bywało nawet zabawniej. Przy tej produkcji pracowała naprawdę świetna i zgrana ekipa. Reżyser Jurek Bogajewicz wychodził z założenia, że trzeba się bawić, tym co się robi. Nawet dobrze nam to wychodziło.

- Był to chyba jeden z bardziej udanych seriali komediowych ostatnich lat. Panu jest bliższe to buffo czy raczej serio?

- Zawsze mi się wydawało, że mam smykałkę do buffo, ale jestem raczej osamotniony w tym przekonaniu. Nawiązując jeszcze do "Niani", to wydaje mi się, że mój kamerdyner był lepszy, a z pewnością ciekawszy od amerykańskiego pierwowzoru.

- Dwukrotnie, w fabularnej "Weryfikacji" i serialu "M jak miłość" zagrał Pan redaktora naczelnego. Przez lata, obserwując poczynania detektywa Marcela w "Złotopolskich", można by pokusić się o stwierdzenie, że byłby Pan świetnym dziennikarzem śledczym.

- Nie mam ku temu najmniejszych predyspozycji. Uważam, że kogoś podejmującego się rozwiązywania zagadek kryminalnych, musi cechować umysł szachisty. Ze mnie byłby kiepski Sherlock Holmes.

- Lubi Pan zwierzęta?

- Tak, szczególnie koty. Kiedyś byłem strasznym kociarzem. Miałem ich kilka w życiu. Teraz jestem już za stary na zwierzaki. Żyją one znacznie krócej od nas, a odejście każdego tego typu domownika jest dla nas smutnym doświadczeniem i sporym przeżyciem. Wystrzegam się więc tego typu negatywnych emocji.

- Jest Pan uznanym aktorem dubbingowym. Był Pan m.in. kucykiem, pingwinem i ukochanym Misiem Yogi.

- Strasznie się namordowałem z tym misiem. Yogi to w końcu postać bardzo popularna. Znany jest też jego specyficzny sposób mówienia. Bardzo pomógł mi w tej pracy reżyser dubbingu Jarek Boberek, który jest w tej sferze znakomitym fachowcem. Jestem mu za to niezmiernie wdzięczny. Uważam, że dubbing to doskonały sposób podtrzymywania formy, refleksu i umiejętności mówienia. To bardzo dobra zabawa warsztatowa.

- Gra Pan w teatrze, filmie, telewizji, radiu. Podkłada Pan glosy postaciom, a także reżyseruje. Która z tych form jest najbliższa Pana sercu?

- Przede wszystkim - jestem aktorem teatralnym i tutaj czuję się najlepiej. Proces tworzenia efektu końcowego, jakim jest przedstawienie, jest tym najbardziej wszechstronnym i umożliwiającym wejrzenie we własne wnętrze. W teatrze jest odpowiedni czas i aura na to, by jak najlepiej poznać samego siebie.

- W tym roku mija dwadzieścia lat, od kiedy związał się Pan z Teatrem Dramatycznym. Szykuje się jakiś benefis?

- Jestem daleki od świętowania jakichkolwiek rocznic. I bez nich zdaję sobie sprawę, że z każdym rokiem jestem bliższy dziada, więc nie ma się z czego śmiać.

- Jest Pan zodiakalną Wagą. Często się Pan waha lub bywa... niezrównoważony?

- Jeśli ktoś pracuje w teatrze, to musi być trochę niezrównoważony. To miejsce dla prawdziwych wariatów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zafundowałby sobie pracy w teatrze, która jest ciężką harówą.

- A poza teatrem coś się szykuje, będzie mógł Pan zaprezentować się szerszej publiczności?

- Niedawno swoją premierę miał spektakl telewizyjny "Skutki uboczne" w reżyserii Leszka Dawida. Na emisję czeka inna interesująca sztuka - "Walizka" Wawrzyńca Ko-strzewskiego. I to byłoby wszystko - jeśli chodzi o inne medium niż teatr. Z filmu nie mam na razie żadnych propozycji, a seriali staram się unikać. Są zbyt absorbujące czasowo. Jestem też tuż po premierze sztuki Julka Machulskiego "Machia" w Teatrze Starym w Lublinie. Jest ona poświęcona osobie Niccola Machiavellego. Będziemy ją grywać także w Warszawie.

- Urodził się Pan w Warszawie i cale swoje życie wiązał z tym miastem. Nigdy Pana nie korciło, żeby spakować walizkę i zmienić miejsce na ziemi?

- W pewnym okresie życia byłem bardzo bliski wyjazdu do Wrocławia. Lubię to miasto i myślałem, że właśnie tam osiądę. Jednak nie wszystkie okoliczności złożyły się na to, żeby ta przeprowadzka stała się faktem. Jestem mało podróżującym człowiekiem, więc pewnie ta Warszawa już zostanie. Choć niezbadane są wyroki niebios.

***

Urodził się 5 października 1951 roku w Warszawie. PWST ukończył w 1976 roku. Aktor teatrów warszawskich: Na Woli (1976-1988), Współczesnego (1981-1994), a od 1994 roku związany z Teatrem Dramatycznym. Członek Polskiej Akademii Filmowej. Wystąpił m.in. w takich filmach i serialach jak: "Akcja pod Arsenałem", "Przesłuchanie", "Matka Królów", "Nadzór", "Zmiennicy", "Bank nie z tej ziemi", "Pułkownik Kwiatkowski", "Dom", "Boża podszewka", "Złotopolscy", "Fuks", "Kryminalni", "Niania", "Jasminum" czy "M jak miłość".

Marcin Kalita
Nowiny Gazeta Codzienna
30 sierpnia 2014
Portrety
Adam Ferency

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...