Cała prawda. Ciała nieprawda

"Persona. Ciało Simone" - reż. Krystian Lupa - Teatr Dramatyczny w Warszawie

"Persona. Ciało Simone" to sztuka, w której główny cel Krystiana Lupy - postać Simone Weil staje się ciekawym pretekstem do spojrzenia na pracę reżysera i aktora, a jeszcze bardziej - do dyskusji o ideałach i ludzkiej wierze

Choć wszystko od Weil się zaczyna i ku niej zmierza, widz otrzymuje opowieść nie o samej myślicielce, ale dużo więcej: ciekawie zarysowaną opowieść pełną sławy, zwątpienia, Boga, tęsknoty za nim, próby spojrzenia na świat z perspektywy, którą proponuje drugi człowiek, wreszcie walki o swoje ideały.

W surowej przestrzeni przypominającej fragment warsztatu czy sceniczne zaplecze spotykamy aktorkę: Elżbietę Vogler (Małgorzata Braunek), postać z filmu Bergmana, która nagle, będąc u szczytu kariery porzuciła pracę i Artura (Andrzej Szeremeta) – reżysera, który pragnie namówić ją do odegrania roli francuskiej myślicielki Simone Weil. Elżbieta wyśmiewa jego tendencyjne spojrzenia na pisma mistyczki i odmawia pójścia wytyczoną przez niego drogą. Nie pasuje przecież do tej roli, ani rola proponowana przez reżysera nie oddaje samej Simone. W jej tekstach Vogler dostrzega najpierw duszę, on widzi głównie ciało. Cały spektakl to jej rozmyślania nad słowami pozostawionymi przez Weil, próba odnalezienia w nich siebie oraz skonfrontowania z wizją drugiego człowieka.

„Persona. Ciało Simone” równie mocno fizycznie męczy, co fascynuje i pobudza. Oglądanie dywagacji Vogler z reżyserem, ich odmienne spojrzenia na postać Weil to kłótnia doświadczonej kobiety z młodym mężczyzną, spór pomiędzy chęcią sensacji i cielesności, a delikatnym, pełnym mądrości i rozwagi podejściem do doświadczeń i duszy drugiej osoby. Historia ich spotkania zamknięta w dość banalnym motywie teatru w teatrze wprowadza wiele elementów symbolicznych, a także wątki, które – liźnięte tylko - sprawiają, że publiczność nabiera apetytu na jeszcze: jeszcze trochę opowieści o idiotycznym nastawieniu mediów, nieco jeszcze o seksualności, odrobina choć o poszukiwaniu wiary.

Całość toczy się momentami zbyt jednostajnie, bez fajerwerków, a jedyna wprowadzająca oddech scena improwizacji w rezultacie rozbija nastrój, wzbudzając pewnymi elementami śmieszność. Jest jak cała postać reżysera – wizjonera, który szuka na siłę prostego przełożenia dla duchowych pism: naciągana i zupełnie zbędna. Ale, co ciekawe, to ona ożywia publiczność, bawi i nęci. Potem wracamy do początkowego nastroju, gdzie należy delektować się słowem i aktorstwem. Bo spektakl Lupy to przykład arcyciekawego aktorstwa. Małgorzata Braunek gra, jakby od niechcenia, tak mocno spajając się z rolą, że trudno nie uwierzyć w jej prawdę. Chciałoby się tylko krzyknąć: „nie rób tego!”, gdy daje się namówić Arturowi  na podążanie wytyczoną prze niego drogą. A Szeremeta? Drażni do żywego, denerwuje nastawieniem, mimiką, gestykulacją. Nie pozostawia obojętnym – w tym tkwi jego siła. I tylko w momencie pojawienia się samej Weil (Maja Ostaszewska), Vogler, a z nią i Braunek usuwają się na drugi plan. To ona króluje na końcu: stonowana idealnie oddaje kontrast idei reżysera i swoich dokonań.

I to zakończenie jest najlepszym komentarzem nie tylko do działań bohaterów ale i dokonań oraz prób wielu twórców. Choć Vogler ostatecznie rezygnuje z roli, ta nie rezygnuje z niej. Już nie poprzez lekturę tekstów ale spotkanie przypominające sen czy objawienie, dochodzi do zetknięcia się Elżbiety z Simone.

Michalina Łubecka
Teatr dla Was
8 czerwca 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia