Cały czas gna ją po świecie

Krakowski Teatr Variete

Niespokojny duch małej Oli, który stworzył Aleksandrę - gwiazdę Lido Ku zdumieniu wszystkich z najsłynniejszej rewii świata odeszła po pięciu latach. Bo ALEKSANDRA KĘDZIERSKA FONTAINE to niespokojny duch, który lubi zmiany. Obecnie postanowiła pokazać show w krakowskim Teatrze Variete. Będą taniec, pióra i erotyzm - pisze Wacław Krupiński w Dzienniku Polskim.

Dziś i jutro (godz. 20) oraz w niedzielę (godz. 16 i 20) w Teatrze Variete pierwsze pokazy show "Le Reve" ("Marzenie").

- W 90-minutowym spektaklu jest bardzo dużo moich przemyśleń, już nie chcę być tylko rewiową tancerką z długimi nogami i blond włosami. Stąd obok tańca topless czy skandalizującej niegdyś piosenki Serge'a Gainsbourga -"Je taime moi non plus" będą i Chopin, i wzruszający taniec do muzyki żydowskiej, i trochę magii teatru - mówi Aleksandra Kędzierska Fontaine. Sama ów program wyreżyserowała, sama zaprojektowała buty (9-cm szpilki) i kostiumy.

Obok wspaniałych tancerek wystąpią śpiewająca Natalie Cohen (niegdyś w chórkach u Aznavoura) i amerykańska akrobatka Erica Bailey.

- Jeśli się spodobamy, jeśli będzie entuzjazm i dobre oceny, powrócimy jesienią - dodaje pani Aleksandra. Nie wyklucza, że w przyszłości mogłaby do zespołu, po wcześniejszym przygotowaniu, dołączyć i osoby z Polski.

Miała 19 lat, gdy znalazła się w Paryżu. Wraz z 200 tancerkami stanęła przy słynnej alei Champs-Elysees do castingu w jeszcze słynniejszej rewii świata Lido de Paris. Nie musiała długo tańczyć, by od choreografa Pierrea Ramberta usłyszeć: "Witaj w Lido. Jesteś jedną z najpiękniejszych i najbardziej utalentowanych kobiet XXI wieku". Półtora miesiąca później została kapitanem ponad 40-osobowego zespołu. Czyli najważniejszą tancerką w zespole. Był rok 2003.

Występowała w Lido pięć lat, objeżdżając z rewią niemal cały świat. Odeszła, ku zdumieniu wszystkich. - I tak się podziwiam, że wytrzymałam piąć lat. Nienawidzą monotonii, powtarzalności, a w Lido jeden program eksploatuje sią 10 lat. Czułam, że w samym tańcu już sią nie spełniam - mówi Aleksandra Kędzierska Fontaine.

Oleńka lubiła głośną muzykę. Mama puszczała ją, gdy córka nie mogła zasnąć. Ale gdy była mała wcale nie myślała o tańcu. Chciała śpiewać i być aktorką. Była dzieckiem o ogromnej energii, mama myślała, by wysłać ją do szkoły sportowej. Gdy okazało się, że ma idealne predyspozycje, trafiła do gdańskiej szkoły baletowej. Uczyła się w niej siedem lat.

To w tej szkole, gdy na prośbę wychowawczyni Barbary Truszkowskiej uczniowie zwierzali się z życiowych planów, Ola niezmiennie pisała, że chce wyjechać z Polski.

Uczyła się bez problemów i miała wszelkie warunki, by zostać świetną tancerką klasyczną. Słyszała też stale, że czekają Teatr Wielki w Warszawie lub inny podobny w Polsce. Tyle że Olę ciągnęło w świat.

Miała 16 lat, gdy zgłosiła się na przeprowadzany w Operze Bałtyckiej nabór na studia w Uniwersytecie Tańca, Choreografii i Aktorstwa w Linzu. Skłamała, że ma 19 lat, niemniej, już zakwalifikowana, musiała ujawnić prawdę musiała. - Teoretycznie to mnie przekreślało, ale komisja widząc moją bezgraniczną determinacją, że po prostu umrą, jak nie wyjadą, zdecydowała inaczej.

Przerwanie nauki w gdańskiej szkole, w której była uwielbiana, potraktowano jako policzek.

To Ola rozpoczęła wyjazdy uczniów w świat. Parę lat później od kolegi, Dawida Kupinskiego, który wraz z bratem Marcinem wygrał konkurs baletowy Eurowizji, usłyszy "Ty jesteś naszym polskim Nuriejewem, ty sprawiłaś, że następne generacje, już nie bojąc się, zaczęły wyjeżdżać".

W Linzu została najmłodszą studentką, miała stypendium na całe studia. Ale wytrzymała tylko dwa lata.

- Mam w sobie bardzo niespokojnego ducha, buntowniczą naturą, szybko sią nudzą, chcą czegoś nowego... - słyszę od tej pięknej, stale roześmianej kobiety.

W Austrii była przygotowywana do tańca nowoczesnego (Contemporary Dance), a ten styl nie bardzo jej odpowiadał. Ale przede wszystkim nie wystarczały jej występy w uniwersyteckim zespole. Ciągnęło ją na scenę. O przeprowadzce do Barcelony, gdzie została zatrudniona do bardzo dobrego zespołu IT Dansa, powiedziała rodzicom dopiero wtedy, gdy została przyjęta.

- Jestem im wdzięczna, że dali mi tyle wolności, inaczej nie byłabym człowiekiem, którym jestem.

To w Barcelonie została Aleksandrą. "Ola" bowiem to po hiszpańsku "cześć", "witaj".

Czuła się świetnie, było jednak "ale". W zespole życie ograniczało się do tańca, a ją fascynowały również teatr, kino, podróże, książki. Pojawiło się uczucie niespełnienia. To koledzy podsunęli pomysł, by spróbowała sił w rewii Paryża lub w Nowym Jorku na Broadwayu.

W Lido była jedyną Polką i od razu niemal kapitanem zespołu. Zastąpiła mającą kłopoty ze zdrowiem Angielkę. Nie tylko więc tańczyła na środku pierwszego rzędu w linii tzw. bluebell girls (druga to topless girls), ale i kierowała ponad 40-osobowym zespołem. Szybko też dostała podwójne obywatelstwo, a wcześniej - angaż bezterminowy, co pozwoliło jej ubiegać się o kredyt w banku.

Pierwsze paryskie mieszkanie, blisko Lido, kupiła mając 19 lat. Nie znała jeszcze francuskiego. I to kredyt sprawił, że nie uciekła z rewii po roku, choć już się nudziła, choć już gnało ją w świat. A przecież wędrowała po nim z rewią - USA, Karaiby, Chiny, Katar... W sumie, jak oblicza, wystąpiła w Lido ponad 2,5 tysiąca razy. I to bez żadnych wpadek. No, nie licząc sytuacji, gdy odpięły się jej stringi i zjeżdżały z nogi, by przy finałowym grand battement polecieć w stronę publiczności. - Na szcząście pod rajstopami mamy jeszcze kuse stringi, prywatne.

Po 13 latach uprawiania tego zawodu tłumaczy: - Być artystką rewii to ogromnie trudna sztuka. Trzeba perfekcyjnie tańczyć, być świetną aktorką, umieć śpiewać, mieć przy tym znakomite warunki fizyczne - świetne wymiary i minimum 176 cm wzrostu. I emocjonalną dojrzałość. Stąd pożądane są kobiety mające 27-37 lat.

Z dojrzałością, przyznaje, miała kłopoty. Z resztą - żadnych. Przydały jej się dodatkowe lekcje gimnastyki artystycznej pobierane u pani Janiny Lewandowskiej, prekursorki tej dyscypliny w Polsce.

- To wspaniała pani z mojego Sopotu, jest moim guru, który leczy duszą, umysł i ciało.

Energia rozpierają cały czas, nie pozwalając skupić się tylko na rewii. Już pracując w Lido zrobiła maturę, po odejściu z niego, pamiętając o dawnym pragnieniu bycia aktorką, przez pięć miesięcy uczyła się aktorstwa w paryskim studiu Pigmalion. Zagrała następnie małe role w dwóch filmach Christophe'a Blanca i Alberta Dupontela. Konflikt z agentem sprawił, że na tym się skończyło.

Ale z rewii nie zrezygnowała. Już z innym, własnym zespołem, którego programy tworzyła sama, przez dziewięć miesięcy pracowała w chińskim Las Vegas, czyli Makau. To tam pewien bogaty Chińczyk oddawał Aleksandrze do dyspozycji całe kasyno, byle tylko przygotowała swą rewię. Występowała też w Malezji, Indochinach. Jakiś szejk z Libanu obiecywał z kolei zawrotne sumy za przygotowanie spektaklu w jego kraju, Na Karaibach, na wyspie Saint Barthelemy, gdzie przyjeżdżają same gwiazdy, pracowała w kabarecie Tistbath. Pewnego wieczoru zobaczyła jej występ Beyonce. - Zachwycona spektaklem wysiała swego ochroniarza do mojej garderoby i zaprosiła mnie do swego stolika, gdzie usłyszałam wiele miłych słów.

Oczywiście cały czas wracała do Paryża. Postanowiła też wzmocnić się intelektualnie i jednocześnie wrócić do polskiego języka, kultury. Eksternistycznie ukończyła dziennikarstwo. Jak wariatka jeździła co półtora miesiąca do Gdańska na zajęcia. Na praktyce w gdańskiej TVP poznała dziennikarza Pawła Zbierskiego. Teraz ich wspólną fascynacją jest pochodzący z Sopotu, zapomniany malarz Albert Lipczyński. Jego biografię napisał David Bingham z Liverpoolu, bo tam właśnie wyemigrował malarz, nazywany nieraz polskim van Goghem. - Myślimy z Pawiem o poświęconym Lipczyńskiemu filmie fabularnym. To niesamowita biografia. Mam zagrać żoną malarza - Elisabeth.

Myśli też Aleksandra Kędzierska - bo młodzieńcze pragnienie bycia aktorką wciąż się odzywa - o monodramie "Dziewczyna z walizką", opartym na jej autobiografii. Jej przekładem na francuski zainteresowany jest Erik Veaux, jeden z najlepszych tłumaczy polskiej literatury na język Moliera.

A teraz z koleżankami z Lido postanowiła zaprezentować się w Krakowie, zaproszona doń przez dyrektora Teatru Variete Janusza Szydłowskiego. Show, który sama przygotowała, to połączenie rewii, teatru, cyrku. Będą taniec, piosenki, erotyzm, kolorowe pióra, kamienie Swarovskiego na kostiumach, ale i odsłonięte piersi. I pełna gama emocji: radość, smutek, ból, miłość, szczęście.

Wacław Krupiński
Dziennik Polski
18 lipca 2015

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia