Cenzor siedzi w naszej głowie

"Plotka" - reż. Norbert Rakowski - Teatr Dramatyczny im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku

"Plotka" Francisa Vebera w reż. Norberta Rakowskiego jest komedią, ale komedią rozrachunkową. Wystawia nam rachunek za to, do czegośmy doszli, poddając się dyktatowi poprawności politycznej. Śmiejąc się, śmiejemy się sami z siebie. Nie zawsze jest to przyjemne.

Starsi spośród naszych czytelników nazwisko autora kojarzyć mogąz takimi filmami, jak "Tajemniczy blondyn w czarnym bucie" czy "Powrót tajemniczego blondyna". Veber to sprawny twórca komediowych scenariuszy; niektóre z nich nominowane nawet były do Oscara i Cesara. Z kolei nazwisko reżysera mieliśmy szansę zapamiętać dzięki trzem spektaklom, które zrealizował dla kaliskiego teatru. Pierwszym z nich była "Sztuka" Yasminy Rezy (2003), drugim - "Sinobrody - nadzieja kobiet" Dei Loher (2004), a trzecim - zrealizowany całkiem niedawno, bo w roku 2011, "Napis" Geralda Sibleyrasa. Dość dobrze pamiętam wszystkie trzy, stąd wniosek, że Rakowski nie bierze się za teksty przypadkowe czy takie, które byłyby napisane w sposób zaledwie poprawny. To już jednak bardziej zasługa autorów niż jego. Oddajmy więc głos czwartemu spośród nich: - Uwielbiam ludzi w których życiu nie ma absolutnie żadnej magii. Sprawiają wrażenie, jakby urodzili się w szarej kołysce i przez całe życie ciągną za sobą tę szarość i nudę. Ich głosy nigdy nie wznoszą się ponad poziom szeptu. Nie są zewnętrznie atrakcyjni a jednak to właśnie oni potrafią wszystko przetrwać. Ich walka jest wzruszająca, ponieważ jest pełna pokory. Kocham takich szarych ludzików, ponieważ wystarczy, by spłynęło na nich światło słoneczne, a stają się wielcy - wyznaje Francis Veber. Takim właśnie szarym ludzikiem jest Francois Pignon, niepozorny, gamoniowaty i niemłody już księgowy w nowoczesnej, prężnie rozwijającej się firmie. Trochę się w niej zasiedział i zaczął odstawać od rzeczywistości- Dlatego gdy przychodzi do redukcji zatrudnienia, on ma zostać zwolniony jako pierwszy. Cios jest tym bardziej bolesny, że niedługo wcześniej rzuciła go żona, a dorastający syn wyraźnie go lekceważy i nie chce się z nim spotykać. Pignona otacza więc pustka. Chce popełnić samobójstwo, ale czy takiemu nieudacznikowi nagle miałoby się udać akurat to, skoro nie udało się tyle innych rzeczy? Chwile dramatycznych wyborów i wielkich napięć często mają to do siebie, że objawia się w nich Jego Wysokość Przypadek. Przybiera różne formy, ale zawsze odczuwamy go jako "palec boży". U Pignona takim nagle napotkanym mężem opatrznościowym okazuje się Belone, świeżo upieczony sąsiad. Wpada on na pomysł, że gdyby Pignon był homoseksualistą, ocaliłoby go to przed utratą pracy. Dlaczego by ocaliło? Bo "pedała" trudno ruszyć; w tzw. nowoczesnych społeczeństwach Zachodu stoi za nim lobby gejów i lesbijek, które może sprawę nagłośnić, przedstawiając swojego podopiecznego jako ofiarę szykan. Taka wersja zdarzenia przeciągnęłaby na jego stronę dużą cześć opinii publicznej. Pracodawcy nie opłacałoby się ryzykować konfliktu, który mógłby mieć fatalny wpływ na wizerunek

firmy. Pignon daje się przekonać, a mały fotomontaż i podrzucenie zdjęć rzekomego geja do firmy, w której wciąż jeszcze pracuje, są już tylko formalnością. I w tym momencie komedia dopiero się zaczyna Koledzy i koleżanki z pacy, a nawet prezes, zaczynają zabiegać o względy Pignona - tym bardziej, im bardziej wcześniej byli mu niechętni. Rozpoczyna się nakręcanie spirali poprawności politycznej. Używanie słów takich, jak "pedał" czy "ciota", staje się wyklęte, a do dobrego tonu zaczyna należeć ostentacyjne okazywanie Pignonowi sympatii i zrozumienia. Co więcej, nowa rola odmienia nie tylko sposób, w jaki widzą go inni, ale też jego samego. Safanduła nabiera pewności siebie, energii i optymizmu - wizerunek homoseksualisty czyni go kimś interesującym i wyjątkowym. Syn nagle zaczyna go lubić, żona, która odeszła, chce się z nim spotkać - choćby po to, by przekonać się, kim naprawdę był i jest jej mąż, I tak dalej, i tak dalej - by nie streszczać całej fabuły.

Dobrym pomysłem reżysera było wyposażenie sceny w ruchomy chodnik, który dynamizuje akcję, dodając własny ruch do ruchów wykonywanych przez aktorów. Rakowskiemu dość trafnie udało się ukazać przelotność i powierzchowność kontaktów

międzyludzkich w codziennej pracy, ciągle mijanie się na korytarzu, niedopowiedziane sympatie i antypatie. "Plotka" -poza wszystkim innym jest również grą, spojrzeń i urywanych zwierzeń. Aktorzy w tym spektaklu pracują jak dobrze naoliwiony mechanizm, w którym każda z części wykonuje dokładnie to, do czego została stworzona, W takiej sytuacji trudno byłoby nawet kogoś wyróżnić, bo musiałoby się to stać ze szkodą dla innych. Nie to jest jednak najważniejsze, lecz sam mechanizm i jego działanie stanowiące ilustrację tezy, że to nie my mówimy językiem, lecz język mówi nami. Inaczej rzecz ujmując, im dłużej tkwimy w pewnej formie i odgrywamy jedną tylko rolę, tym bardziej nas ona niewoli i staje się naszym więzieniem. Takiej formie można się jednak wymknąć, zmieniając ją na inną. Trzeba tylko uważać, aby i ona za bardzo nas do siebie nie przykuła.

Ten spektakl, mimo pewnych dłuźyzn, będzie się bronił i ma zapewnioną widownię. Trudno tylko dociec, dlaczego kaliska "Plotka" jest uderzająco podobna do tej, którą przed czterema laty wystawił Teatr Powszechny w Łodzi, nb. także w reżyserii Norberta Rakowskiego. Nikt o tym nie zająknął się ani słowem. Ciekawe dlaczego?

Robert Kordes
Życie Kalisza
22 grudnia 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia