Chapeau bas

"W mrocznym mrocznym domu" - reż. Grażyna Kania - Teatr Narodowy w Warszawie

W chwili, gdy do ciemnej sali Teatru Narodowego przy ulicy Wierzbowej, na znajdującą się niesamowicie blisko widza, pokrytą żwirem scenę wkracza trzydziestopięcioletni Drew (grany przez Marcina Przybylskiego), można odnieść wrażenie, że jest on złodziejem, a nie wziętym, odnoszącym sukcesy adwokatem. Kiedy zaczyna wspinać się po ścianie wysokiego, gęstego bluszczu, widz zyskuje pewność, że Drew ma na sumieniu „ciemne” sprawki.

Lecz w momencie, gdy bohater już niemal zdołał wdrapać się na sam szczyt, nagle spada, a na scenę wkracza Terry (w tej roli występuje Grzegorz Małecki). Po postawie i mimice wchodzącego do sali bohatera widać, że niespecjalnie ma on na spotkanie z bratem ochotę. Już pierwsze, rzucone od niechcenia, urwane i przepełnione ironią słowa Terry'ego zapewniają widza o wyraźnej niechęci mężczyzny wobec rodziny. Jak wprost mówi, Drew zwraca się do niego zawsze, gdy chce go o coś poprosić. „Było, nie było" – w rodzinie, nawet najgorszej, trzeba sobie pomagać.

Czego tym razem chce braciszek, że z jego inicjatywy psychiatrzy z zakładu terapii i leczenia uzależnień, w którym Drew przebywa, wykonali telefon do Terry'ego? Odpowiedź wydaje się być oczywista: bystremu adwokatowi wyraźnie zależy na wyjściu z zakładu i uniknięciu kary za spowodowanie wypadku samochodowego. Czy istnieje taka możliwość? Tak, jeżeli lekarze dostrzegą okoliczności łagodzące. O jakich okolicznościach mowa? Wystarczy, że Terry poświadczy przed psychiatrami prawdziwość dawnej tajemnicy dotyczącej molestowania seksualnego, którą Drew łkającym głosem wyznaje starszemu bratu. Przejęty Terry poprzysięga znaleźć pedofila – z którym sam, jak wynika z braterskiej rozmowy, miał w przeszłości bliski kontakt – składa zeznania przed radą lekarską i zadowolony Drew wychodzi z zamknięcia.

Scenografia i sposób operowania światłem wskazują, że ta historia może jednak nie mieć szczęśliwego finału. Symboliczne przesunięcie żywopłotu w głąb sceny, rozpoczynające niejako drugą część spektaklu, odsłania inne oblicze Terry'ego. O ile w pierwszej części postać grana przez Małeckiego jawi się jako jednocześnie zamknięta i agresywna, nieczuła i identyfikująca się z krzywdą brata (wszak Terry jako dziecko doznał dotyku starszego mężczyzny), o tyle w kolejnej odsłonie Terry zdaje się być zaczepnym, choć momentami wycofanym uwodzicielem nastoletniej Jennifer (odgrywanej przez Milenę Suszyńską). Niezobowiązująca rozmowa, żartobliwy striptiz w wykonaniu bohatera, erotyczne napięcie okraszone naiwnością tandetnie ubranej (w cyklamenowe podkolanówki, czerwone szelki w grochy podpięte do krótkich dżinsowych spodenek, uzupełnione koszulką z kiczowatym nadrukiem i wystającym spod niej zielonym ramiączkiem biustonosza), popisującej się artystycznymi figurami lolitki kończą się w typowo amerykański sposób – przejażdżką jego samochodem. W zawieszeniu pozostaje pytanie: czy jest to konwencja thrillera czy komedii romantycznej?

Cóż jest złego w fascynacji szesnastoletniej panny ponad dwa razy starszym od niej mężczyzną? Odpowiedź na to pytanie przynosi ostatnia część sztuki. Wszak Jen, oczywiście całkiem przypadkowo, okazuje się córką tego samego pedofila, którego poszukiwał Terry... Finalne przesunięcie żywopłotu odsłoni jeszcze więcej mroków owej historii, w tym najgłębszy sekret głównego bohatera: perwersyjną przyjemność, której Terry jako szesnastolatek doświadczył podczas stosunku zainicjowanego przez ojca Jennifer.

Piękno tej przerażającej narracji – opowiadanej przez dorosłe dziecko, które jest tak skrzywdzone „mrocznym domem", że aż zakochało się we własnym oprawcy – tkwi w grze aktorskiej: w genialnej kreacji świadomego każdego swojego ruchu scenicznego, Grzegorza Małeckiego; w zbudowaniu wieloznacznej postaci cynicznego i równocześnie nieporadnego Drew; w zagraniu infantylnej kokietki przez Suszyńską. To właśnie zespół aktorski przez wydobycie z granych przez siebie postaci wyrazistych, skrajnych emocji, sprawia, że opowiedziana przez Neila LaBute historia nie jest tylko kolejną artystyczną prowokacją.

Dzięki ich scenicznej pasji, dzięki całkowitemu skupieniu się aktorów na fantazmatach, tajemnicach i zranieniach granych przez siebie postaci, widzimy złożoność braterskiej relacji wraz z tkwiącą w niej archetypiczną rywalizacją Kaina i Abla o względy Ojca – Jennifer w tym trójkącie zdaje się być wyłącznie ofiarą. Bez względu na przyjętą interpretację działań bohaterów, nie da się ukryć, że w drżeniu głosu Małeckiego opowiadającego o młodzieńczym doświadczeniu erotycznym i traumie przemocy słychać każdą wyrażaną przez aktora emocję.

Podkreślam wielokrotnie tę znakomitą, w mojej opinii grę aktorską, zespołu Teatru Narodowego pod kierownictwem Grażyny Kani, gdyż według mnie to właśnie ona wydobywa z powieści amerykańskiego pisarza relatywność odczytań tej narracji, pozwala z różnych perspektyw patrzeć na losy głównych bohaterów. Dzięki Małeckiemu, Przybylskiemu i Suszyńskiej łatwo dostrzec dramat niekochanej, przygotowującej obrzydliwą faszerowaną paprykę matki; tragedię bitego dziecka otoczonego zmową milczenia czy nawet wstyd młodszego brata, unikającego kontaktu ze swoją „mroczną" rodziną. Widz zostaje zaproszony do refleksji nawet nad losem ojca, który doprowadził swojego syna do takiego stanu, że ten nieomal go zabił. Kto w tej historii jest skrzywdzonym, a kto krzywdzącym? Pomimo że każda z części spektaklu toczy się na otwartej przestrzeni ogrodu bądź pola golfowego, w psychice każdego z bohaterów odciśnięte jest piętno „mrocznego domu". Zwłaszcza, o tożsamości Terry'ego doktor Freud wraz zastępem psychoanalityków mieliby dużo do powiedzenia. Trzeba oddać ukłon aktorom za przeniesienie we właściwy sposób tej przerażającej historii poranionych bohaterów na teatralną scenę. Chapeau bas.

Aleksandra Kubas
Dziennik Teatralny Bielsko-Biała
15 maja 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia