Chce się żyć

Rozmowa z Ewą Ziętek

Choć aktorstwo wciąż jest dla Ewy Ziętek ważne, na pierwszym miejscu stawia teraz rodzinę, przyjaciół i podróże. Z radością zaprasza bliskich na wspólny obiad i rozmowy przy okrągłym stole. Cieszy się każdą chwilą. Nie lubi oglądać się za siebie, ani snuć dalekosiężnych planów. Obecnie satysfakcję przynosi jej rola Walerii Koszyk w "Barwach szczęścia" i spektakle w Teatrze Kwadrat, gdzie od wielu lat jest gwiazdą.

Pani Ewo, co sprawia, że radość nie gaśnie i wciąż chce się żyć?

- W moim przypadku? Bóg. Zresztą myślę, że w przypadku każdego, nawet jak sobie z tego nie zdaje sprawy. Chce się żyć, bo teraz mieszkam z mamą i bardzo się z tego cieszę. Chce się żyć, bo moje dziecko żyje, a nie było to takie pewne. Chce się żyć, bo sąsiad, który się do mnie nie odzywał, zaczął się uśmiechać. Bo mam nową przyjaciółkę, która podeszła do mnie i powiedziała: - Pani się do mnie tak uśmiechnęła, że nie mogę tego tak zostawić. Chce się żyć, bo stare odchodzi, a przychodzi nowe.

Nowe przychodzi łatwo?

- Różnie, próby wciąż są podejmowane. Z biegiem czasu uświadamiam sobie, jaki człowiek jest słaby i jak niewiele od niego zależy. A mimo wszystko żyje, budzi się codziennie i wciąż ma powody do radości. Jestem za to wdzięczna.

Powiedziała Pani, że mieszka teraz z mamą. Czy to czas, kiedy można nadrobić wszystkie zaległe rozmowy?

- Tak to traktuję, jako nadrabianie właśnie. Tak naprawdę dopiero teraz zaczęłam być córką. Bardzo wcześnie wyfrunęłam z domu, kontakt oczywiście był, ale nie można go porównać z tym, który jest teraz.

I o czym sobie rozmawiacie?

- O wszystkim. Ważna jest radość, że jestem mamie potrzebna, ale ona mnie też. Nigdy bym nie przypuszczała, że mogę być z tego powodu szczęśliwa.

Szczęście to także Pani córka Agata i wnuk Leon?

- Żałuję tylko, że mieszkają za granicą i że nasze kontakty nie są tak częste, jakbym chciała. Ale widzimy się w wakacje, święta czy z okazji urodzin. Leon, który niedawno skończył dziewięć lat, to uśmiech Pana Boga, najpiękniejszy podarunek od niego.

Potrafiłaby Pani powiedzieć, co sprawia, że wciąż chce się grać?

- Chce się grać, ale już nie tak, jak kiedyś. Oczywiście, bardzo się cieszę z roli Walerii Koszyk w "Barwach szczęścia". Mój wątek jest ciekawie prowadzony. Jestem wdzięczna Ilonie Łepkowskiej (pomysłodawczyni i autorce scenariusza serialu - red.)- Cieszę się, że mam wspaniałego partnera w osobie Krzysia Kiersznowskiego, który cudownie potrafi słuchać, i przystojnego, zdolnego syna, którego gra Bartosz Gelner.

Jak Walerii Koszyk i Stefanowi Górce układa się w tym się jałowym związku? Dobrze im ze sobą?

- Ciągle towarzyszą nam trójkowe komplikacje. Żona Stefana, Oksana, którą gra Olena Leonenko, nie chce dopuścić do rozwodu, żeby zachować obywatelstwo polskie. Co chwilę jesteśmy zaskakiwani kolejnymi zwrotami akcji. Nie jest łatwo wymyślić coś, co by było ciekawe i zajmujące. Ostatnio mniej mieliśmy wspólnych zdjęć, ponieważ Krzyś dostał wspaniałą rolę w filmie.

Co sprawia. Pani zdaniem, że kobieta wciąż chce być z mężczyzną, którego sobie wybrała na życie?

- Zachwycające jest to że mimo burz życiowych, ludzie potrafią być ze sobą na dobre i na złe. Żałuję, że tak niewiele osób wchodzi teraz w związki sakramentalne. Mnie się nie udało stworzyć takiego trwałego związku. Jestem sama i prawdopodobnie będę sama.

Czy wraca Pani czasami do filmów, w których kiedyś Pani zagrała?

- W ogóle do nich nie wracam. Gdy kiedyś zdarzyło mi się zobaczyć siebie w filmie sprzed wielu, wielu lat, doszłam do wniosku, że chyba nie mam nic wspólnego z tą osobą na ekranie,.. Nie lubię oglądać się za siebie, ani oglądać siebie na ekranie. Raczej nie jestem zadowolona z tego, co widzę.

Panna Młoda z "Wesela" Andrzeja Waj-dy też się Pani nie podoba?

-To niesamowite, że po 40 latach ludzie wciąż to pamiętają! Cieszę się, że wzięłam udział w tak wielkim artystycznym wydarzeniu. Choć uważam, że lepsza byłam na zdjęciach próbnych (uśmiech). To było dawno temu, ale jestem wdzięczna Andrzejowi Wajdzie za tę rolę.

Kiedy patrzy Pani na swoją przyszłość, co widać na horyzoncie?

- Teraz żyję z dnia na dzień. Ale dzięki temu lepiej dostrzegam przyrodę - drzewo za oknem, kwiaty, słońce. Przychodzą propozycje zawodowe. Cieszę się, zobaczymy co z tego wyniknie. Jednak już tak straszliwie się nie napalam, ze koniecznie coś muszę. Łatwiej też znoszę porażki. Trochę się to wypośrodkowalo.

A scena? Od wielu lat jest Pani gwiazdą Teatru Kwadrat.

- Naszym dyrektorem jest Andrzej Nejman, który jest świetnym menedżerem. Gramy bardzo dużo - przy nadkompletach. To zawsze ogromna radość. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.

Zachowuje Pani stoicki spokój, niezależnie od wszystkiego?

- Nie zawsze tak jest, ale ostatnio stwierdziłam, że nie ma co troszczyć się za bardzo o dzień jutrzejszy. Niczego nie wiemy. Zabezpieczamy się, biegamy, a życie i tak nas zaskakuje. Podziwiam ludzi, którzy żyją za niewielką pensję i muszą z tego utrzymać całą rodzinę. Albo tych, którzy prowadzą zastępcze domy dziecka. Mało mam styczności z tzw, normalnym życiem. Aktorstwo to dziwny zawód. Czasami wydaje mi się, że żyję w takim wirtualnym świecie. Po pracy jednak zawsze z przyjemnością wracam do domu.

A lubi Pani do swojego domu zapraszać gości, podejmować ich czymś pysznym i prowadzić długie rozmowy przy stole?

- Lubię gości i lubię przygotować dla nich coś smacznego. Właśnie, powinnam wydać obiad! Wkrótce spotykam się z moimi przyjaciółkami. Nie wszystkie się znają.

Już się cieszę, że zasiądziemy przy stole. Bo to jedna z najwspanialszych rzeczy na świecie, kiedy ludzie zasiadają razem, koniecznie przy okrągłym stole.

Są jeszcze jakieś inne przyjemności, na które sobie Pani czasem pozwala?

- Od czasu do czasu z grupą przyjaciół wyjeżdżamy za granicę. To takie wycieczki krajoznawczo-towarzyskie. Jeden z moich przyjaciół organizuje je dość systematycznie. Ostatnio byliśmy w Chinach.

I jak było w tych Chinach?

- Inaczej niż myślałam. Chińczycy nie widzą w Europie partnera, ponieważ, ich zdaniem, nie szanujemy ludzi starszych. Jest tam niesamowita dyscyplina i pracowitość. Jest porządek. Mimo ogromnego tłumu, w metrze nie odczuwa się tłoku. Wszystko jest znakomicie zorganizowane. Kiedy jechałam pociągiem z Pekinu do Szanghaju - pięć godzin, 1500 kilometrów-zauważyłam, że w całym kraju jest taki porządek. Szanghaj jest zupełnie inny niż Pekin, bardziej międzynarodowy. No, może trochę ci Chińczycy są przepracowani.

Co Panią tam najbardziej zachwyciło?

- Byłam oczywiście na Chińskim Murze, a Zakazane Miasto mnie poraziło. Widziałam wcześniej fotografie, ale to, co ujrzałam, przerosło moje wyobrażenie. Zachwyciłam się ogrodami, konstrukcją. Były tam tłumy ludzi, a ja się nie zmęczyłam, odpoczęłam! To przedziwne. Na samym szczycie ogromny posąg Buddy. Miasto u stóp. Piękny widok.

Jakie jeszcze obrazy z podróży utkwiły Pani w pamięci?

- Na przykład Dubaj. Pamiętam ogromny, klimatyzowany, przeszklony korytarz, którym się chodzi, bo na ulicach jest za gorąco. Ogromne bogactwo, najwyższe budynki świata, jednym słowem, miasto przyszłości. - Tam nie mieszkają ludzie, tylko Angelina Jolie - usłyszałam. Podróże to jest coś! Zwłaszcza gdy możemy zwiedzać świat w towarzystwie przyjaciół.

BARWY SZCZĘŚCIA

PT 20:05 TVP 2

28 lutego

Ewa Jaśkiewicz
Tele Tydzień
26 lutego 2014
Portrety
Ewa Ziętek

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...