Chciałem mówić o ludziach...

rozmowa z Januszem Zakrzeńskim

Rozmowa z Januszem Zakrzeńskim, aktorem. Odbyła się miesiąc przed Jego tragiczną śmiercią.

Czym dla Pana jest sukces? 

- Sukces jest pojęciem strasznie enigmatycznym. Nigdy nie liczyłem na sukces. Idąc do zawodu, nie tyle wierzyłem w posłannictwo, ile uważałem, że jest kilka profesji, do których i aktorstwo należy, gdzie człowiek powinien myśleć nie tylko o sobie, ale i o drugim człowieku. To chyba dla mnie zawsze było najważniejsze. Chciałem mówić o ludziach, ich poznawać, ich portretować.

Często grał Pan postaci mundurowe. Jaka jest tego przyczyna? 

- No cóż, niektórzy mężczyźni są predestynowani do tego typu postaci. Pamiętam doskonale krawców w krakowskim Teatrze im. Słowackiego. Szykowałem się do roli porucznika w "Damach i huzarach". Była to jedna z moich pierwszych ról. Może zabrzmi to nieskromnie, ale krojczy powiedział, że mundur leży na mnie tak wspaniale, że nic nie trzeba poprawiać. Zdaję sobie sprawę, że moja twarz, o rysach dość ostrych, predestynuje mnie do odtwarzania postaci mundurowych. Ale nie lubię zawężonych schematów - tego, że często reżyserom nie chce się w aktorze niczego szukać, że łatwo przypinają etykietę: ten do cywilnych, ten do mundurowych, ten do komediowych, a tamten do dramatycznych.

Od lat wciela się Pan przy różnych okazjach w Piłsudskiego, zresztą, zagrał go Pan w filmie "Polonia Restituta". Czy to prawda, że gdy Pan kreował tę postać w filmie, przyjechał pewien człowiek z Londynu i Panu zwymyślał? 

- Tak. Aczkolwiek on nie przyjechał specjalnie na spotkanie ze mną. Myśmy się spotkali przypadkowo. Nie miał też pretensji do mnie, że zagrałem marszałka - i że tak, a nie inaczej. Wykrzykiwał, że Piłsudski zniszczył demokrację, że rozpędził Sejm itp. Świadczy to jedynie o tym, że ta postać do dziś wywołuje duże kontrowersje.

Rola Piłsudskiego jest dla Pana bardzo ważna, bo od dawna jest Pan jego fanem i znawcą? 

- Tak, to wspaniała postać, bardzo jestem nią zafascynowany. Cieszę się, że mam tę rolę w dorobku. Jestem również szczęśliwy, że zagrałem Cześnika, Benedykta Korczyńskiego i Witkacego.

Czy nie myślał Pan nigdy o zmianie zawodu? 

- Ze względu na pracę nad rolą - nie. Zawsze w tej kwestii dogadywałem się z reżyserem albo prosiłem, by zwolnił mnie z powierzonego zadania, co się zdarzyło. Jestem typem wiecznego poszukiwacza. Dlatego też trwam w tym zawodzie tak długo, choć czasami ciągnie mnie do czegoś innego. 

Do muzyki, bo kiedyś chciał Pan zostać dyrygentem...

- Tak, bo muzyka to jeszcze wyższe piętro w sztuce. Kocham muzykę. Uważam, że cały świat jest nią przepełniony. Kiedyś, będąc w środku Puszczy Augustowskiej, jadąc późną nocą z miasta do miasta, zatrzymałem samochód, wyłączyłem silnik. I pół godziny - to szalenie długo - wsłuchiwałem się w ciszę, w hermetyczną ciszę. Okazało się, że cisza gra! To była wspaniała muzyka. Nie zapomnę tego przeżycia do końca swoich dni. 

Był Pan świadkiem wielu krytycznych momentów u swoich kolegów?

- Tak, depresji, załamań u moich starszych kolegów. Byłem świadkiem straszliwego momentu u Władka Hańczy. Graliśmy "Cyda". On wszedł na scenę, stanął i zapomniał tekstu. To było coś przerażającego. Widziałem partnera - jego oczy jak u zaszczutego psa. Władek zszedł ze sceny i powiedział, że więcej już na nią nie wejdzie. Po dwóch tygodniach, po namowach kolegów, reżysera, dyrektora, wrócił i grał. Ale czuło się, że on coś bardzo przeżywa, że czegoś się boi. Któregoś dnia przyszedł i powiedział: "No to ja was dzisiaj proszę na kolację. Skończyłem siedemdziesiąt lat!" Pamiętam, jakby to było dziś, wspólnie ze Sławkiem Glińskim i Krzysztofem Chamcem poszliśmy do "Staropolskiej". Wyszła orkiestra cygańska, Hańcza dał muzykom po 100 złotych (!) i prosił, by mu zagrali "Pierwszą brygadę", zakazaną wówczas piosenkę. Powiedział mi, że Cyganka wywróżyła mu, ze nie dożyje siedemdziesięciu lat. Uśmiechnął się i dodał: "Dziś skończyłem siedemdziesiątkę i jestem już spokojny&". Czuło się, że ten okropny stres, strach mija. Ale niestety, Cyganka pomyliła się bodajże o rok. Tak, mamy wątpliwości. Im dłużej człowiek żyje, tym bardziej zaczyna się zastanawiać nad drogą, którą przeszedł.

Czy podobny moment krytyczny też i Pan miał?

- Takiego momentu krytycznego na szczęście jeszcze nie miałem. Oby jak najdłużej go nie mieć. Niemniej miałem momenty załamań, wynikających z tego, że, na przykład, usłyszałem bardzo złą opinię o roli, którą grałem. Mam silne, męskie rysy, ale wewnątrz jestem bardzo wrażliwy, a nawet nadwrażliwy. Łatwo mnie urazić, choć się nie obrażam.

Podobno jest Pan też bardzo zazdrosny. To prawda? 

- Prawda. Zazdrosny jestem o role, o to, że ktoś lepiej zagra, że jest bardziej widoczny ode mnie. Ale moja zazdrość kończy się w momencie, kiedy wychodzę na scenę. Wtedy jest szansa konkurowania z partnerem. To jest ring. 

Podobno grając rolę, bardzo się Pan z nią utożsamia?

- Tak, od początku do końca. To musi być moja rola. Nie potrafię grać, ja muszę być. Gdy zdejmuję kostium - na przykład słyszę ostatni klaps w filmie "Nad Niemnem" - coś straszliwego we mnie się dzieje. Trudno mi się rozstać z bohaterem, którego grałem, często potem o nim długo myślę. 

Przez lata był Pan związany z Krakowem. Tam Pan uczył w PWST, tam grał. Podobno ludzi w Krakowie kształtuje jakaś dziwna, metafizyczna siła. Doświadczył Pan tego?

- Kraków ma niepowtarzalną atmosferę. Wydaje mi się, że w Krakowie są duchy. Kiedyś kręciliśmy jeden z pierwszych programów telewizyjnych na Wawelu. Podszedł do nas wawelski przewodnik, który pilnował, by ekipa nie zniszczyła eksponatów - w tym zamęcie istnieje niebezpieczeństwo, że ktoś coś uszkodzi. Pamiętam, księżyc pięknie świecił, zegar wybijał godzinę. On mi opowiadał, że któregoś dnia zjawiło się u niego kilku Hindusów, prosząc, by im pokazał "święty kamień". Według wierzeń hinduskich, jest siedem takich kamieni na świecie. A miejsce, gdzie one leżą, nigdy nie ulegnie zniszczeniu. Nie wiem, czy to jest prawda, czy też nie. Ale nie ulega wątpliwości, że Kraków ma w sobie coś dziwnego.

Ma Pan bardzo bogate życie. Czy są jakieś wydarzenia, które panu szczególnie utkwiły w pamięci?

- Tych wydarzeń jest coraz więcej. Chciałbym, by one nadal były. Nie chciałbym mówić o jakimś konkretnym, najważniejszym wydarzeniu, które byłoby kroplą zwiastującą koniec mojego życia. Nie chciałbym też, aby ta nasza rozmowa była ostatnią naszą rozmową. 

Janusz Zakrzeński 

Popularny i lubiany aktor teatralny i filmowy, znany, m.in., z takich obrazów jak "Sprawa Gorgonowej", "Epilog norymberski", "Polonia Restituta", "Nad Niemnem", "Miś", z seriali telewizyjnych: "Stawka większa niż życie", "Czarne chmury", "Sekret Enigmy".

10 kwietnia 2010 r. był na pokładzie samolotu prezydenckiego, który uległ katastrofie pod Smoleńskiem. Miał 74 lata

Bogdan Kuncewicz
Nowości
17 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...