Cheek to Cheek

"Przytuleni" - reż. Gabriel Gietzky - Teatr Współczesny we Wrocławiu

Samotność jest dżumą naszych czasów. W XIX wieku ta myśl ta jest zaledwie przeczuciem, jednak w rozwichrzonym i tragicznym wieku XX staje się rzeczywistością. W naszym młodym stuleciu powoli przyjmuje postać truizmu i nudnawego loci communes sztuki współczesnej

Czy musimy w takim razie zamknąć temat, na który tak wiele już było powiedziano i zając się czymś innym? Uważam, że po stokroć – nie. Przyznając się do długotrwałej pandemii tej zakaźnej choroby wciąż kłócimy się w kwestii „szczurów”. Urbanizacja, rozwój techniki, telewizja, niezdolność porozumiewania się, odruch obronny czy być może strach? Co sprawia że wciąż oddalamy się od siebie? Dlaczego coraz częściej jedyne czego pragniemy to zanurzyć się w objęciach Innego? Policzek przy policzku… jak bohaterowie „Przytulonych” w reżyserii Gabriela Gietzky.

"Płonie. Jak płonie wszystko. Jak ziemia się kręci. Jak umierają przyjaciele. Już zapomniałem, o czym miałem nigdy nie zapomnieć". [Jonas Gardell, Dojrzewanie błazna]

 Przytuleni to pierwsza w Polsce realizacja dramatu Jonasa Gardella. Wybitny szwedzki pisarz i showman jest postacią niesamowicie interesującą i kontrowersyjną. O sobie mówi, że ma papier na to, że jest psycholem i jest z tego dumny. Otwarcie manifestuje swój homoseksualizm. Dla mnie to rodzaj identyfikacji, która zmusza mnie do zaprzeczenia sobie samemu, społeczeństwu i wszelkim normom społecznym. Bardzo współczuję ludziom, którzy muszą żyć wedle stereotypów społecznych. Swoje powieści podpisuje jako UFO. Trudno się więc dziwić, że przykleja mu się tak różne etykiety – od zboczeńca i bezwstydnika po bohatera walk z dyskryminacją i autorytetu moralnego. Ten znienawidzony i uwielbiany pisarz znaczną część swojej twórczości poświęcił problematyce gender i mniejszościom seksualnym. Jednak jako artysta nie mógł nie ulec pokusie porozmawiać z widzem i czytelnikiem o tabuizowanych w społeczeństwie sukcesu tematach takich jak starość, życiowa klęska, bezradność, samotność i nieuchronna śmierć. Tak oto w1992 roku powstali Przytuleni.

Margareta, której młodość dawno już opuściła ciało i zamieszkała w jej pamięci, pracuje w zakładzie pogrzebowym. Jest samotna i zdesperowana. Odpowiadając na anons matrymonialny próbuje odmienić swój los. Tak oto spotyka Ragnara, starzejącego się estradowego gwiazdora, którego, prawdę mówiąc, dość wątpliwym osiągnięciem jest występowanie w damskich kreacjach. Bohater czasy świetności już dawno ma za sobą. Jedyny tekst, który sam napisał, zostaje usunięty z show, a w gazetach coraz częściej spotyka określenie miernota. Jest sfrustrowany. Myśli o samobójstwie, jako jedynym sposobie na uratowanie resztek swojej sławy. Tak zaczyna się dość dziwna, bliska Dostojewskiej  miłości-nienawiści relacja- pełna poniżenia, przykrości i cierpienia. Wiesz dlaczego ci to powiem? – Oczywiście, bo jestem nikim. A mimo to jest w niej nadzieja i nieugięta wiara w możliwość zbliżenia się do drugiego człowieka. Cóż złączy dwie tak różne istoty, jeśli nie wszechpotężne pragnienie bycia z drugim człowiekiem, potrzeba przytulenia, ciepła, czyjegoś oddechu na policzku? 

"BĘDĘ – można mówić, jak się ma 20 lub 30 lat. Ale 10 lub 20 lat później trzeba już mówić JESTEM". [Jonas Gardell, Przytuleni]

Samotność  Margarety i Ragnara nie jest samotnością Prometeusza, który bezinteresownie poświęcił się walce o dobro ukochanych przez siebie ludzi. Nie jest też samotnością ascety, żyjącego w ciągłej rezygnacji z dóbr doczesnych, umartwiając swoje ciało w celu zespolenia z Bogiem. Jest to samotność naszych czasów. Owa dżuma, korzeni której możemy szukać w przerażających rozmiarach współczesnego narcyzmu i niedojrzałości. Co więcej, spektakl wyciąga rękę i konuszkami palców dotyka samotności metafizycznej. Szkoda, że ani tego tematu, ani widzów, nie udaje mu się chwycić za gardło. Wciąż czekam na taki spektakl.

Najmocniejszą stroną przedstawienia, oprócz świetnego, pełnego humoru i gorzkiej prawdy, tekstu Jonasa Gardella są kreacje aktorskie. Brawa należą się Jerzemu Senatorowi i Irenie Rybickiej, którzy, co w dzisiejszych czasach wydaje się być rzadkością, w sposób wiarygodny budują postacie sceniczne, opierając się na metodzie Stanisławskiego. Margarecie i Ragnarowi można współczuć, równie dobrze można z tej pary szydzić, identyfikować się i nienawidzić. Oglądając Przytulonych można cierpieć albo podziwiać, lecz zupełnie niemożliwe jest, by pozostać obojętnym. Cóż, miejmy nadzieje że po naszej śmierci, w odróżnieniu od rzeczywistości spektaklu, odpowiedzią na pytanie o interesy, ulubioną muzykę czy hobby nieboszczyka nie będzie krępująca cisza. Dlatego przytulajmy się często, przytulajmy się szczerze… nawet w teatrze - policzek przy policzku.    

Henryk Mazurkiewicz
G-punkt
7 grudnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia