Chemia, feromony i dopamina

"Efekt" - reż. Agnieszka Glińska - Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Warszawie

Końska dawka dopaminy, Xanax, Prozak, a może miłość jest lekiem na największą, współczesną chorobę ludzkości – depresję. „Efekt" Lucy Prebble w reżyserii Agnieszki Glińskiej w Teatrze Studio to zgrabna, zabawna, gorzko-słodka próba odpowiedzi na pytanie: dlaczego czujemy się tak, jak czujemy? Czy potrafimy odróżnić rzeczywistość od złudy, jawę od snu, miłość od wakacyjnego zauroczenia?

Ale nie o wakacjach jest sztuka współczesnej brytyjskiej pisarki. Akcja rozgrywała się w ośrodku badań leków zarządzanym przez wielki koncern farmaceutyczny, w którym spotkało się dwoje młodych ochotników – Tristan (Łukasz Simlat) i Maja (Agnieszka Pawełkiewicz). On, współczesny włóczykij, lekkoduch, idealista nie stroniący od farmakologicznych eksperymentów, ona – sceptyczna studentka psychologii, racjonalnie podchodząca do świata, na wszystko mająca naukowe wytłumaczenie. Ich zdrowie psychiczne zanalizowane podczas testów wstępnych potwierdziło brak zaburzeń, warunek konieczny do czterotygodniowego badania nowego leku na depresję. Przebieg eksperymentu monitorowała i nadzorowała para dojrzałych lekarzy: nadwrażliwa służbistka dr Lorna James (Dominika Ostałowska) i zimnokrwisty biznesmen oraz psychiatra Toby (Krzysztof Stroiński). Pacjenci zamknięci w biało-zielonej, zimnej przestrzeni pokoju szpitalnego od pierwszego spotkania z przekąsem i humorem nawiązali kontakt. Na oczach widzów pozbywali się rzeczy osobistych, ubrań, by w szpitalnych uniformach przeistoczyć się w króliki doświadczalne, poddawane szeregom badań, a w szczególności faszerowane tabletkami naszpikowanymi dopaminą.

Tristan, rozrabiaka szybko zasymilował się z otoczeniem, rozpracował system, nieco błazeńsko, ale zabawnie zalecał się do Mai i namawiał ją do łamania reguł. A ona mimo żelaznych zasad i chłodnego podejścia nadal pozostawała młodą, łasą na komplementy, uległą kobietą, więc niedługo opierała się jego urokowi. Zgodziła się na nocny wypad do opuszczonego szpitala psychiatrycznego, w którym dzięki muzyce z nielegalnego telefonu i przemyconym papierosom urządzili kameralną imprezę z tańcami i wygłupami. Zostali nakryci przez Lornę, rozdzieleni i poddani testom. Wykazywali te same objawy: podekscytowanie, obniżony apetyt, wzmożona potliwość, niepokój, mocno bijące serce. Efekt działania tabletek? Nie tak szybko. Tristan, numer siedem w terminologii lekarskiej, przyjmował placebo. Nie pozostało inne rozwiązanie, jak miłość. Kolejne próby wynalezienia leku na depresję nieudane? Toby, który od czasu do czasu wpadał sprawdzić wyniki, zainteresowany głównie przyszłym zyskiem ze sprzedaży panaceum okazał się jeszcze bardziej przebiegły. Testował nie tylko pacjentów, ale i swoją podopieczną. Lorna, doświadczona przez życie, sama cierpiąca na ciężką depresję, oddana pacjentom nie wytrzymała takiej dawki kłamstwa. To z jej ust padło zdanie „historia medycyny to historia placebo" i pomimo, że całe życie poświęciła psychiatrii nadal nie wierzyła, że jakiekolwiek lekarstwo byłoby w stanie wyleczyć depresję.

Dwie pary: Tristan i Maja oraz Toby i Lorna to zręcznie zbudowane analogie skrajnie odmiennych punktów widzenia. Młodzi ochotnicy konfrontowali spontaniczny hedonizm z naukowym racjonalizmem. Odizolowani, pozbawieni kontaktu ze światem zewnętrznym zaczęli odczuwać mocniej, żyć tu i teraz, ale też zastanawiać się co jest rzeczywiste, a co złudne. Ciekawym zabiegiem reżyserskim były testy, podczas których uczestnicy będąc razem na scenie indywidualnie odpowiadali na pytania, udzielając na zmianę odpowiedzi. Z początku pozostawały odmienne, z czasem odpowiedź Tristana stawała się słowami Mai i na odwrót. Spory Tobiego i Lorny to starcie chciwości i humanitaryzmu, władzy i opieki, poparte dowodami, które nie mogły być obiektywne, kiedy w grę wchodziły indywidualne doświadczenia. Nawet świadectwo nauki stało się relatywne w obliczu silnych przeżyć, związków uczuciowych, czy utraty bliskich. Każde z lekarzy miało swój czas na scenie, by wygłosić coś w rodzaju wykładu w stronę widowni. Każde posłużyło się rekwizytem – spreparowanym mózgiem. Dla Tobiego był to mózg surowego ojca, który psychiatrię nazywał „kopciuszkiem medycyny", a on udowadniał swój niezwykły wkład w pomoc ludzkości. Dla Lorny - symbol bólu, pustki, cierpienia, straszliwej choroby, z którą nie może sobie poradzić, pod koniec rozrywając bladoróżową galaretę na strzępy.

Postaciom na scenie towarzyszył przez cały spektakl Radosław Łukasiewicz, który skulony przy ścianie, w pielęgniarskim kitlu czytał książkę lub grał na ukulele, przepięknie budując kameralny nastrój i intrygującą atmosferę. Co jakiś czas pojawiała się beznamiętna, surowa pielęgniarka (Agata Góral), która sumiennie i precyzyjnie wykonywała swoje obowiązki, zbierając pranie, podając jedzenie lub przygotowując łóżka i aparaturę, ale jej twarz nie zdradzała cienia serdeczności, czy empatii. Jedyny, szyderczy uśmiech pojawił się w chwili, gdy konflikt bohaterów przerodził się w kłótnie, oddalenie i zwątpienie. Zmianom scen towarzyszyły projekcje Antoniny Benedek i Franka Przybylskiego, przedstawiające obrazy z młodości, stare zdjęcia lub intymne rozmowy lekarzy, czasem realistyczne, innym razem zniekształcone, niczym pomięta, błyszcząca kartka papieru.

Twórcy przedstawienia nawiązują do książki Antoniego Kępińskiego „Melancholia", w której humanizm bierze górę nad bezosobowym, zunifikowanym traktowaniem pacjenta. Lucy Prebble w swojej sztuce poszła dalej. Zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami, zakwestionowała działania koncernów farmakologicznych, w usta bohaterów - lekarzy włożyła oskarżenia wobec współczesnej psychiatrii i ich znikomy wpływ na poprawę samopoczucia chorych. W zasadzie podważyła tezę, że depresja jest chorobą, dając w zamian inne rozwiązanie. Melancholia to brak miłości. Agnieszka Glińska podążyła tym tropem. Barwnie zarysowała postaci, skonfrontowała je ze sobą, pozostając aż do końca wierna idei miłości, czego wyrazem było błogie, pełne nadziei zakończenie, w którym Lornie dała szansę na wyzdrowienie, a młodzi ochotnicy złapali się znacząco za ręce. Dynamiczna akcja i sprawna, profesjonalna gra aktorska sprawiły, że w głębi każdy kibicował szczęśliwemu zakończeniu, choć nie było to tak oczywiste. Towarzyszący przez cały spektakl smutek został przełamany, szanse na radość zwiększyły się. Wystarczy kochać.

Agata Wiedro
Dziennik Teatralny Warszawa
23 marca 2015

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...