Chłopki

"Gotki" - aut. Artur Pałyga - reż. Daria Kopiec - Nowy Teatr Witkacego w Słupsku - 30 października 2023 r.

Męcz, wieś o znamiennej nazwie, pozbawiona komórkowego zasięgu i porządnego asfaltu, beznadziejnie zagubiona na obrzeżach współczesności, daleko od uczęszczanej szosy. Wyludniona, u kresu drogi, podobnie jak Matka, która tyleż rozpaczliwą, co niewinną manipulacją przywołuje córki do domniemanego łoża śmierci.

Są też i trzy siostry, z których jedna pozostała w rodzinnym domu, a dwóm udało się uciec, wyjechać do Miast, tyleż oddalonych od granic małej ojczyzny i kraju, co od wyśnionych i wymarzonych wizji. Taka jest struktura arcyciekawego, kameralnego dramatu Artura Pałygi, docenionego w III edycji programu „Dramatopisanie", którego organizatorem jest Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego. Dramatu, dodajmy, skomponowanego subtelną, wręcz osobistą nutą.

Autor zawarł w nim przeprowadzoną bez taryfy ulgowej, acz niepozbawioną solidnej dawki empatii wiwisekcję życia rodzinnego w skrajnym zaniku, rozpiętego między tym co mocno już zatarte, stanem przeszłym, gdy trwało w pełnej rozkwitu jedności, a wsobno-osobną współczesnością, wnikliwie opisując trudny proces redefinicji, rekonstrukcji, prób spajania tego co, zdawałoby się, rozpadło się nieuchronnie. Jakże fascynujące jest bowiem obserwowanie procesu przywracania korzeni, powrotu do przeszłości, odkrywania na nowo mocy siostrzeństwa, odzyskiwania czaru dzieciństwa, świadome przesuwanie się od jednostkowości do wspólnoty. Tekst satysfakcjonuje uważnego widza szerokim spektrum odniesień i cytatów – od Mickiewicza, poprzez Czechowa, aż po Leszczyńskiego, by dać ledwie kilka przykładów. To wiejska elegia, momentami ocierająca się o apologię, ale i negację, balansująca między miłością i nienawiścią do tego co było i zdeterminowało dotychczasową egzystencję. To także wycinek ludowej historii Polski, odwiecznie trudnej doli chłopek, gigantycznego kosztu transformacji ustrojowej, poniesionej przede wszystkim przez wieś, o której w festiwalu wolności wszyscy zapomnieli, co skutkowało rozpadem konstruktu kulturowego i podstaw ekonomicznych przytłaczającej większości wiejskich rodzin, które zapłaciły najwyższą cenę cywilizacyjnego awansu kraju. Jest w bohaterkach tego tekstu skrywana duma z tego co było, lecz i uprzedzenie do kosztu wyzwolenia od wiejskiej siermięgi, utraty tożsamości, będącej skutkiem emigracji za chlebem. Chcianej i niechcianej jednocześnie, co wychodzi przy ważeniu za i przeciw, zysków i strat, w trakcie tego wymuszonego spotkania po latach, nie do końca chcianej krzyżowej spowiedzi, uprawiania pragmatyki Hassliebe. Ten tekst nie może nie wzruszać, subtelnie przechodząc z poetyki rozpadu do afirmacji nadziei.

Sukces spektaklu to w równej mierze zasługa uważnej, solidnej i kreatywnej reżyserii Darii Kopiec. Inscenizacja jest udanie rozpięta między liryką i ironią, aksamitnie spaja odległe i trudne w koegzystencji teatralne żywioły. Łączy w wyważonych proporcjach dramat indywidualny i społeczny, zawsze jednak stawiając na pierwszym planie człowieka, bo to właśnie kobieta jest w tej interpretacji najważniejsza, jej krucha tożsamość, delikatny, wrażliwy świat wewnętrzny, skrywający głęboko wbity w podświadomość wstyd za wiejskość, traumatyczne lęki przed nowym, innym, bywa że maskowane przed otoczeniem obcesowością i asertywnością. Wieś w tym ujęciu była i jest kobietą. Chłopi przecież mieli oddech, częściej pracując w polu, bawiąc się w karczmie, a chłopki były praktycznie przykute do obejścia. Spektakl, a to rzadkość w dzisiejszych, zagalopowanych czasach, jest solidnie przepracowany, modelowo wręcz próbowany, co widać od pierwszego do ostatniego gestu i wypowiadanej frazy.

Aktorstwo to kolejny niezaprzeczalny reżyserski sukces, jest bowiem w słupskiej inscenizacji niezwykle równe. Nie ma w niej drugoplanowych postaci, ten rodzinny czworokąt jest dramaturgicznie monolitem, dopełnioną konstrukcją ekwiwalentną emocjonalnie i charakterologicznie. Kryśka w interpretacji Katarzyny Pałki brawurowo zmaga się z pragmatyką wstydu za swoje pochodzenie, otoczona szorstkim pancerzem, spod którego nierzadko prześwitują jakże ludzkie słabość i bezradność. Maja Joanny Sokołowskiej jest z pozoru powierzchowną trzpiotką, skrywającą jednak raptownie odkrywany w siostrzanym towarzystwie gen elastyczności i zaradności, prawdziwie biznesowy pazur, pomysł na wspólne, po tak długiej przerwie, życie. Ludka w wykonaniu Beaty Niedzieli, to z kolei konsekwentna przemiana zahukanej, wiejskiej dziewczyny w godną nowego etapu partnerkę sióstr. Na dobre i na złe. Wreszcie Matka w wykonaniu Bożeny Borek, tyleż przerażona rozpadem oswojonego świata, co fatalistycznie aprobująca zmiany, których nie sposób zatrzymać, a które mogą być przecież szansą. Ta dialektyka nieuchronności, precyzyjnie zagrana, stanowi duży atut spektaklu, podobnie jak tyrada o tym, co w domu wolno robić (sensu largo), a co nie. Duże brawa. Daria Kopiec pewną ręką prowadzi aktorki od rozwibrowanego początku, gdzie widzimy je rozbiegane, osobne, rozmijające się, będące u startu narracji tak daleko, a w jej finale tak blisko, w fundamentalnym znaczeniu tego słowa. Radzę zwrócić uwagę na kapitalną scenę z kurami, prawdziwie koguciej proweniencji.

Przekaz dobitnie wzmacnia scenografia, także autorstwa Darii Kopiec. Dwie huśtawki, atrybut dzieciństwa, flankujące transparentną konstrukcję, będącą czymś w rodzaju labiryntu lub mauzoleum, z centralnie usytuowaną ławą, stającą się w finale sztuki katafalkiem. Wszystko to w dominującej bieli – kolorze jakże uniwersalnym – śmierci, niewinności, nadziei – łączącym tak odrębne żywioły, znakomicie wpisującym się w sedno przesłania. Docenić należy też multimedia Magdaleny Parszewskiej, zjawiskowe projekcje wideo, trochę inspirowane Malczewskim, ale przede wszystkim sceny realizowane w wodzie. To zapadająca w pamięć ilustracja wspomnianego już powrotu do przeszłości – bezpieczeństwa w łonie matki, ale i wydobywająca wieloznaczność wspomnień o topionych kotkach, ewokująca, jak reżyserka to określa, podtopienie emocjonalne bohaterek. Wreszcie muzyka Natalii Czekały i Krzysztofa Guzewicza – nastrojowa, muskająca duszę wzbierającą eschatologiczną nutą, szczególnie w wykonywanych przez aktorki pieśniach, wybrzmiewających stoicką zadumą.

Nowy Teatr u progu nowego sezonu prezentuje przedstawienie zwarte, mądre, empatyczne, oniryczno-nostalgiczne, liryczne, niepozbawione jednak emocjonalnego kontrapunktu w postaci niemałej dawki ciepłej ironii, pozwalającej oddzielić przeszłość grubą kreską, wyzwalającej nadzieję na sukces wspólnej przyszłości, w nieoczywistym, nieco szalonym gockim projekcie, jawiącym się jako skuteczny lek na traumy obecne i przeszłe. Ta z subtelną dyskrecją podana historia to doświadczenie uniwersalne – w końcu prawie wszyscyśmy z sukmany czy kiecki, to tylko kwestia liczby pokoleń dzielących nas od chat przodków. Opisane przez Artura Pałygę spotkanie może zdarzyć się każdemu i wszędzie, a oparta na nim inscenizacja daje wiarę w oczyszczającą moc przywróconej bliskości i miłości. A poza wszystkim, to męski hołd złożony kobiecości, tak ważnej i formującej w każdej egzystencji, taktowny i kompletny. To niemało, jak na jeden solidny akt...

Tomasz Mlącki
Dziennik Teatralny Warszawa
4 października 2023
Portrety
Daria Kopiec

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...