Chodźcie i przeżyjcie to sami

"Ravensbrück. Miasto kobiet" - reż. Zbigniew Brzoza - Teatr Polski w Poznaniu

Monodram "Ravensbrück. Miasto kobiet" podejmuje wciąż rzadko obecny w Polsce temat losów kobiet w czasie II wojny światowej. Pokazuje też zarówno siłę, możliwości, jak i ograniczenia formy świadectwa osoby ocalałej z Holokaustu, które stanowi jego podstawę.

Reżyser Zbigniew Brzoza zaadaptował książkę Wandy Półtawskiej "I boję się snów", w której autorka spisała swoje doświadczenia z pobytu w obozie koncentracyjnym dla kobiet w Ravensbrück. Biorąc pod uwagę stosunek ocalałych z Holokaustu do opowiadania o swoich przeżyciach, możemy podzielić ich na dwie grupy: tych, którzy nie chcą rozmawiać o przeszłości i tych, co nie mogą przestać relacjonować minionych zdarzeń - są wiecznie żywe w ich pamięci. Co ciekawe - zwykle to osoby z tej pierwszej grupy są autorami książek wspomnieniowych. Milcząc przed bliskimi, przekazują swoim dzieciom traumę. Te, niezdolne do rozmowy z rodzicami, mają problemy psychiczne, a czasem nie mogą już dłużej znieść tego tajemniczego, nieokreślonego ciężaru przejętego od rodziców i popełniają samobójstwo. To tragiczny paradoks: bo ocalali chcą chronić swoje rodziny i dlatego milczą. Koszmary nie dają im jednak spokoju - a najlepszą formą skanalizowania przeżyć wydaje się ich zapis.

"Martwiliby się tym, a już dość zmartwień przysporzył im mój obóz"

Półtawską po powrocie do domu dręczyły koszmary obozowe, których nie potrafiła odróżnić od rzeczywistości. Sny stały się dla niej bardziej realne od życia. Dlatego w poczuciu niezdolności do rozmowy z bliskimi o tym, co przeżyła, ledwie parę miesięcy po powrocie spisała swoje wspomnienia i wrzuciła je do szuflady. Nigdy nie miała zamiaru ich opublikować (choć zrobiła to ostatecznie w 1962 roku) i to dlatego są tak intymne, mocne, surowe, bolesne, nieocenzurowane, niepoprawne i wręcz okrutne - względem towarzyszek niedoli, ale i niej samej. Ich lektura przypomina czytanie opowiadań obozowych Borowskiego, które również zostały spisane krótko po końcu wojny. W obu przypadkach, jak osobliwie i niewłaściwie by to nie brzmiało, mamy do czynienia ze wspaniałą literaturą wspomnieniową, choć czyni ona w nas spore spustoszenie emocjonalne, drąży dziury i rani.

Półtawską znamy dziś głównie jako przyjaciółkę Karola Wojtyły (z którym regularnie korespondowała), członkinię różnych organizacji katolickich czy autorkę bardzo wielu książek o takimże charakterze (na przykład "By rodzina była Bogiem silna..."). Jej intensywna działalność chrześcijańska, swoista nadaktywność pokazują alternatywną drogę względem samobójstwa, na które zdecydował się Tadeusz Borowski. Ta wielka energia i olbrzymie ambicje charakteryzuje zresztą wielu ocalałych, z zapałem budujących rodziny, karierę, wspierających innych ludzi.

Kompulsywne spisywanie wspomnień, w których mieszają się nieoczekiwane emocje - a sporo uświadczymy u Półtawskiej czarnego humoru kpiącego z koszmarów życia obozowego, czy irytacji strachem, okrzykami bólu innych więźniarek - sprawiają, że powstała literatura bardzo bezpośrednia.

Aktorka Barbara Prokopowicz doskonale sobie radzi z tym wyjątkowo trudnym tekstem, który co i rusz przyjmuje nieoczekiwane zwroty akcji, uczuć. Labilność emocjonalną oddaje w bardzo realistyczny sposób.

"Popatrzcie na mnie - tą, która ma czelność chodzić po Lagerstrasse"

Dramaturgicznym pretekstem sytuacji wypowiedzi staje się wizyta w obozie, którą Wanda Półtawska odbywa z grupą byłych więźniarek z Polski. Prokopowicz występuje przed publicznością siedząc sztywno na stołku, ubrana w "cywilne ubranie". Ta wersja jej bohaterki to osoba, która stara się zachowywać z godnością i nie poddać się emocjom - choć co jakiś czas ociera łzy chusteczką wyjmowaną z torebki. Świadectwo staje się przez to retrospektywnym spojrzeniem w nieodległą przeszłość. Część relacji jest zaprezentowana w formie wideo, na którym widzimy aktorkę z ogoloną głową i ubraną w pasiak. Warstwę wizualną dopełnia pod koniec spektaklu materiał z placu obozu nakręcony z lotu ptaka - gdy kamera przybliża się do ziemi, dostrzegamy aktorkę w tym kostiumie, siedzącą na stołku na popękanych płytach. W finale monodramu ten materiał dopełnia też przejmująca, rzewna muzyka.

"Ravensbrück. Miasto kobiet" to niestandardowy, bo aż półtoragodzinny monodram, którego nietypowa długość pokazuje, jak trudno było Zbigniewowi Brzozie dokonać selekcji dość przytłaczającego materiału - tak, aby pozostał spójny. Formuła tego monodramu jest bliska świadectwom wideo, które można na przykład obejrzeć na stronie USC Shoah Foundation, założonej przez Stevena Spielberga po tym, jak rozmawiał z ocalałymi w trakcie prac nad "Listą Schindlera". I nawet przy skłonności do możliwie zwięzłej formy - gdy rozmówca ma bardzo "bogate" doświadczenie, w efekcie zostaje zarejestrowany kilkugodzinny materiał.

"Za kolejne 30 czy 40 lat nie będą już żyli tacy ludzie jak ja"

Podobnie jest w przypadku wspomnień Półtawskiej, która z grupą kilkudziesięciu Polek stała się ofiarą okrutnych eksperymentów medycznych, polegających na zadawaniu im ran nóg i infekowaniu ich kolonami bakterii. Niemieccy lekarze brutalnie testowali na nich metody walki z gangreną, na którą cierpieli żołnierze na froncie. Część osób straciła życie, a ci, którzy przeżyli, zostali kalekami z makabrycznymi bliznami na nogach. Spora część monodramu dotyczy relacji z kreatywnego uciekania i ukrywania się na terenie obozu przed nazistami, "polującymi" pod koniec wojny na "króliczki" [doświadczalne] celem ich uśmiercenia i zatarcia śladów po obrzydliwej zbrodni. To bardzo osobliwa odmiana trzymającego w napięciu "kina akcji".

Świadectwa zarejestrowane na wideo, które wydawane są na płytach DVD, to zwykle przemontowane i skrócone do 50 minut obrazy - relacje, które ocaleni mówią wprost do kamery. Seans z takim filmem sprawia, że czujemy się pod koniec bardzo mali i zupełnie brakuje nam tchu. Nawet najbardziej wytrzymała i spokojna osoba może walczyć z cisnącymi się do oczu łzami. W "Ravensbrück. Miasto kobiet" Barbara Prokopowicz co prawda siedzi na wprost widowni i wypowiada tekst w jej kierunku, ale w wariancie wideo mówi z pochyloną w bok głową, patrząc w dół - i dopiero pod koniec wzrok kieruje na nas, przyszpilając nas w siedzeniach. Odbieram to jako działanie podyktowane pewną sympatią względem widza: wyrozumiałością dla tego, ile jest on w stanie wytrzymać. Bo ten monodram posiada upiorny, toksyczny charakter, który podkręca dość klaustrofobiczna przestrzeń Galerii w Teatrze Polskim. Spektakl przypomina trochę chorobę zakaźną: świadomość o Holokauście jest potrzeba każdemu człowiekowi, aby znał przeszłość i skalę zła w człowieku, a zarazem ta wiedza staje się naszym przekleństwem i odbiera nam "niewinność". Nic dziwnego, że gdy aktorka na koniec wstaje i wychodzi z sali, a wśród widzów rozbrzmiewają przytłumione, niepewne brawa, to Prokopowicz już nie wraca i nie kłania się nam. To nie ten rodzaj teatru.

Pozostaje pytanie: dlaczego teraz? Odpowiedź? A dlaczego w Polsce tak pięknie rozkwitają chwasty mowy nienawiści? Chciałbym, żeby ci, co nie czytają książek, zdecydowali się na posłuchanie, na przykład w podróży, audiobooka książki Wandy Półtawskiej "I boję się snów" - bardzo dobrze czyta go Czesława Monczka. A jeśli nie bywają w teatrze, to wyjątkowo odwiedzili Teatr Polski i poświęcili te półtorej godziny na monodram, który podpowie, do jakiego okrucieństwa zdolni są ludzie, gdy przestają traktować drugiego człowieka jak człowieka.

Cytaty:

Wanda Półtawska "I boję się snów", 2009

Kitty Hart, "Return to Auschwitz", London 1985

Marek Bochniarz
kultura.poznan.pl
14 maja 2019
Portrety
Zbigniew Brzoza

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia