Chór na dopingu

"Chór sportowy" - reż. Krzysztof Garbaczewski - 8. Genius Loci

Przedstawienie Krzysztofa Garbaczewskiego pokazywane w ramach festiwalu Genius Loci w krakowskiej Łaźni Nowej przypomina sportowca na dopingu: nie dość mu świetnej formy tekstu Elfriede Jelinek i czuje potrzebę zwiększenia swojej przewagi nad widzem szprycując się mało przejrzystymi w zamyśle rozwiązaniami.

„Chór sportowy” w swojej tematyce zdecydowanie rozprawia się z mitem sportu jako kontynuacji szczytnych olimpijskich idei. Tekst Jelinek po kolei odsłania jego ciemne strony: frustrację, agresję, kontuzje, brak prywatności, problemy związane z seksem i zaburzeniami tożsamości płci. W następujących po sobie scenach ci sami aktorzy występują jako dyszący testosteronem i ociekający potem piłkarze i ubrane w białe tiulowe sukienki baletnice. Apogeum dramatyczności następuje w drugiej połowie przedstawienia, kiedy postać grana przez Jacka Dzisiewicza jawi się jako demoniczny demiurg sportowego świata, bezkarnie manipulujący ludzkimi ciałami i umysłami.

W przedstawieniu niewątpliwie na pierwszy plan wysuwa się tekst, rewelacyjnie przetłumaczony przez Karolinę Bikont. Mimo rozpisania go przez Garbaczewskiego na głosy, nie zyskuje charakteru dialogu i pozostaje przede wszystkim potokiem słów - i to nie byle jakich. Oprócz sensów dosłownych, w „Chórze sportowym” wiele dzieje się w warstwie brzmieniowej tekstu. Liczne, często zaskakujące, zestawienia słów podobnie brzmiących, żarty językowe i dwuznaczności tworzą rzeczywistość spektaklu - to język, nie postaci, pozwala nam odkryć jego sens.

Niejednoznaczna jest także przestrzeń, zamknięta w ramach półprzezroczystych, basenowych zasłonek i uporządkowana narysowanym flamastrem na podłodze konturem piłkarskiego boiska, ma w sobie coś nieprzyjemnie zimnego, sterylnego. Dzięki temu jest to jednak jeden z nielicznych spektakli wystawionych w Łaźni Nowej w ramach festiwalu, który nie musiał zmagać się z ogromem teatralnej sali – czy może raczej hali. Wręcz przeciwnie, wysoko zawieszony sufit i charakterystyczny pogłos w przypadku tego spektaklu kojarzyły się raczej z potężnym obiektem sportowym.

W ogóle Garbaczewski najwyraźniej postawił sobie za cel stworzenie spektaklu „atakującego widza”. Niestety, do realizacji tego celu posłużyły mu standardowe i ograne chwyty: mamy aktora wchodzącego w widownię i przemawiającego do publiczności z odległości dwudziestu centymetrów, zwracanie uwagi widzom w rodzaju „a pani to cały czas podsypiała”, zapętlanie wypowiadanych kwestii, uporczywe nawiązywanie kontaktu wzrokowego aktorów z widzami i wreszcie nagłośnienie o mocy ocierającej się o próg bólu. Wszystko to okazuje się jednak sztuczne, wyeksploatowane i raczej nużące – tak jakby wprowadzone było bardziej dla zasady niż z jakiegoś konkretnego powodu.

Przedstawieniu nie wychodzą również na dobre pewne rozwiązania, których sensu w kontekście wydarzeń na scenie trudno jest się dopatrzeć. Na przykład mimo szczerych chęci i wysiłku nie udało mi się zrozumieć, dlaczego rozwodzący się z żoną bramkarz niemiecki Olivier Kahn, pojawiający się na scenie pod koniec spektaklu, jest kobietą. Również cel wniesienia, rozpylenia i wyniesienia gaśnicy strażackiej bez żadnych wyraźnych przyczyn ani konsekwencji  oraz parę innych pomysłów pozostanie dla mnie zagadką.

Podsumowując, trudno określić przedstawienie Garbaczewskiego jako wybitne. Niewątpliwie ten chór w pewnych momentach irytuje i nudzi. Niemniej jednak problem, który został w nim ukazany, przemawia do wyobraźni. Być może wielu z tych, którzy mieli okazję zobaczyć ten spektakl, dobrze się zastanowi zanim następnym razem pozazdrości sytuacji życiowej znanemu piłkarzowi z milionowym kontraktem.

Aleksandra Kamińska
Dziennik Teatralny Kraków
24 listopada 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia