Chora Nimfa

"Rusałka" - reż: Tomasz Cyz - Teatr Wielki w Łodzi

"Rusałka" - piękna romantyczna opera Antonina Dvoráka nie cieszy się popularnością na naszych scenach. W powojennej historii polskiej opery wystawiono ją tylko raz - w 1955 roku w Operze Wrocławskiej. W tej sytuacji zapowiedź realizacji dzieła na deskach Teatru Wielkiego w Łodzi wywołała zrozumiałe zainteresowanie. Niestety, sobotnia premiera okazała się klapą.

"Rusałka" to urokliwa, baśniowa opowieść o nimfie chcącej się przemienić w człowieka po to, by obdarzyć miłością spotkanego nad brzegiem jeziora księcia. Reżyser uczynił z tego pragnienia myśl przewodnią całej inscenizacji, uznając, że Rusałka, która koniecznie chce stać się człowiekiem, musi być chora. Przeniósł zatem całą akcję do szpitala psychiatrycznego ze wszystkimi jego atrybutami. Rusałka wyśpiewuje pragnienie bycia człowiekiem posiadającym duszę, leżąc na szpitalnym łożu, obok niej pojawia się Wodnik w roli lekarza albo sanitariusza. Czarownica Jer˘ibaba najpierw występuje jako pielęgniarka, później jako sprzątająca salowa. Trzy Nimfy - to trzy zmysłowe pielęgniarki i tak dalej, i tak dalej... 

Przyznaję, reżyser jest absolutnie konsekwentny w tworzeniu kolejnych nonsensów. A finał z kurtyną wodną i odjeżdżającym w strugach deszczu samochodem zakrawał na kpinę wielkiego kalibru. W ten sposób piękna baśń o potrzebie miłości, wtłoczona do zimnego szpitalnego wnętrza została pozbawiona jakiejkolwiek poetyki i romantycznego klimatu. Na dodatek przez cały czas miałem wrażenie, że w tym przedstawieniu nie było związku między sceną a muzyką, każde z nich żyło własnym życiem! Swoistym kuriozum były wygibasy w rytmie poloneza (czyżby to był taniec świętego Wita?) i bioenergoterapeuta "uzdrawiający" siłą rąk. Nowoczesność to nie gromadzenie nonsensów - powiedział kiedyś, słusznie, wielki znawca opery Henryk Swolkień. 

Na szczęście poziom muzyczny tej premiery był satysfakcjonujący. Łukasz Borowicz wyeksponował - niejako na przekór temu, co się działo na scenie - romantyczny urok muzyki Dvor˘áka, z piękną melodyką i typowymi dla tego okresu kulminacjami brzmieniowymi. Muzyka płynęła pod jego batutą szeroką słowiańską frazą, stawała się nośnikiem burzliwych emocji. Z prawdziwą przyjemnością słuchałem pięknego śpiewu Wioletty Chodowicz, która w partii tytułowej Rusałki dała popis swobodnego prowadzenia głosu i frazy oraz wyczucia ekspresji. Jej liryczny głos ma dużą siłę i kiedy tego wymaga sytuacja, potrafi zabrzmieć pełnią dramatycznego wyrazu. Jeżeli zatem wybierzecie się państwo na łódzką "Rusałkę", radzę jej słuchać z zamkniętymi oczami!

Adam Czopek
Nasz Dziennik
13 marca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia