Chybiona tonacja

"Juliusz Cezar" - reż: Artur Stefanowicz - Teatr Wielki w Łodzi

Przed premierą "Juliusza Cezara" w Teatrze Wielkim najwięcej wątpliwości budziła obsada złożona z debiutantów - studentów uczelni muzycznych. Tymczasem najwięcej pretensji można mieć do profesjonalistów zaproszonych do projektu

"Juliusz Cezar" to typowa opera barokowa. Przeważają tu partie solowe i duety, temat krąży wokół intrygi miłosnej, nie brak komicznych sytuacji. Trzyaktówka Haendla jest zawiłą opowieścią o uczuciach Cezara i Kleopatry i ich spektakularnym zwycięstwie nad Ptolemeuszem. Barokowa aura wymaga od śpiewaków nie lada kwalifikacji, a specyficzne brzmienie instrumentów z epoki buduje niezwykłą atmosferę. Słowem: uczta dla wielbicieli gatunku. Przynajmniej teoretycznie...

W łódzkim "Juliuszu Cezarze" nie zawiodła tylko orkiestra pod kierownictwem Paula Esswooda i... debiutujący śpiewacy. Świetna Kleopatra (Anna Terlecka-Kierner) partiami solowymi powstrzymała od ziewania najbardziej znudzonych widzów, a duet Sesta (Martyna Kasprzyk) i Cornelii (Małgorzata Domagała) na koniec pierwszego aktu był jedynym powodem, dla którego część niezdecydowanej widowni została w teatrze. Wadą śpiewaków jest jednak słaba gra aktorska. Ich nienaturalność przeszkadza w odbiorze. Debiutanci mogą zasłaniać się sztywną konwencją opery, ale wystarczy raz wybrać się do Filharmonii Łódzkiej na transmisję z nowojorskiej Metropolitan Opery, żeby zauważyć, że najlepsi już dawno uporali się z tym problemem.

Co z resztą? Po spędzeniu trzech i pół godziny w Teatrze Wielkim dochodzi się do wniosku, że reżyser Artur Stefanowicz nie ma pomysłu na spektakl. Mając do dyspozycji specjalistów od animacji, pozwala im na śmiałe doświadczenia tylko przez kilka minut. Kiedy w trzecim akcie na scenie wreszcie pojawia się coś ciekawego (basen-rzeka, przez którą przechodzi Cezar), aż prosi się, żeby reżyser zrobił z niej większy użytek. Stefanowicz nie wykorzystuje też w pełni potencjału śpiewaków, każąc im stać w kolejnych scenach niemal nieruchomo. Zapewnił im świetne warunki do niełatwych wariacji wokalnych, ale zapomniał o widowni, która szybko znudziła się statycznymi obrazami. Reżyser zabił też w "Juliuszu Cezarze" wszystkie komiczne momenty, oferując w zamian ciężkostrawną powagę.

Za światła w "Juliuszu Cezarze" odpowiada Wojciech Puś. Młody artysta nieustannie zaznacza swoją obecność w spektaklu, oblewając scenę falami barw. Kilka razy stworzył piękne obrazy, gdzie światło współgrało z całą inscenizacją, ale już od drugiego aktu przypadkowa karuzela drażniących kolorów razi w oczy (nie tylko w trzecim akcie, gdy reflektory wycelowane w publiczność oślepiają ją na kilka sekund bez żadnego istotnego powodu). Co gorsza, ta "odważna" reżyseria świateł sprawia, że momentami śpiewacy przestają być najważniejsi, a ich miejsce zajmują... reflektory.

Najlepiej ze swojego zadania wywiązała się Ewa Bloom-Kwiatkowska, autorka scenografii i kostiumów. Sześć dużych prostopadłościennych kolumn, obecnych na scenie niemal bez przerwy, zaskakuje swoją prostotą i wprowadza ponadczasowy akcent do inscenizacji. Gorzej jest z kostiumami, które są mieszanką starożytnych elementów ze współczesnymi wykończeniami, a w ostatecznym rozrachunku nie wpisują się w całą koncepcję Stefanowicza. 

"Juliusz Cezar" był sprawdzianem dla debiutujących studentów. W osiągnięciu sukcesu miała pomóc im ekipa doświadczonych realizatorów. Jak się okazało, zaangażowanie tak wielu indywidualistów do wspólnego projektu nie zawsze kończy się sukcesem. Reżyseria, światła, scenografia... wszystkie te instrumenty zagrały w niewłaściwej tonacji.

Georg Friederich Haendel "Juliusz Cezar", kier. muz. Paul Esswood, reż. Artur Stefanowicz, scenogr., kost. Ewa Bloom-Kwiatkowska, premiera grudzień 2009 w Teatrze Wielkim

Joanna Rybus
Gazeta Wyborcza Łódź
17 grudnia 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia