Ci dziwni Sarmaci

"Starosta kaniowski" - reż: Maria Spiss - Stary Teatr w Krakowie

Czy przeniósłszy się w czasie, zrozumielibyśmy naszych przodków? Czy może oglądalibyśmy ich jak dziwne egzemplarze w ludzkim zoo? Maria Spiss podpowiada raczej drugą możliwość.

Program do spektaklu ozdobiony jest zestawem reprezentacyjnych portretów sarmackich. Z czarnego tła wyłaniają się sylwetki w bogatych strojach - kontusze, zbroje, gwiazdy orderów, szable, wąsy, podgolone łby, oblicza dobrze odżywione bądź suche, w oczach duma i poczucie własnej wartości. W pierwszej scenie spektaklu oglądamy, jak tworzy się taki wizerunek. Starosta kaniowski (Zbigniew Ruciński) to postawny, ponury i dumny mężczyzna. Na ogolonej głowie czub, wąs tak długi, że musi być zakładany za uszy. Sługa wkłada mu żupan, potem pas z szablą, potem okręca słuckim pasem, na koniec podaje burkę. I mamy starostę kaniowskiego, czyli Mikołaja Bazylego Potockiego, którego portret zamierzyła pokazać na scenie Maria Spiss.

Portret tworzony jest z różnych dzieł literackich, bo Potocki z racji barwnego charakteru był bohaterem licznych opowieści, anegdot, powieści i opowiadań. Główną cechą tego charakteru było okrucieństwo i rozpusta pożenione z zabobonną religijnością i skłonnością do wynagradzania ofiar własnej popędliwości. Portret tworzony jest z fragmentów; starosta został przez autorów scenariusza obarczony również nie swoimi grzechami. Cudowny obraz Matki Boskiej ukradł i wywiózł z Rzymu Mikołaj Sapieha, nie Potocki. Z pobożności, rzecz jasna - by święty wizerunek pomagał w szerzeniu wiary na pogańskiej Ukrainie. Nasz bohater, uciekając z obrazem, zostawił na pastwę papieskich funkcjonariuszy pomagającego mu Włocha, choć obiecał go zabrać ze sobą. Bo to zdrajca i złodziej...

Maria Spiss nie ocenia Potockiego, nie stara się też połączyć naszej epoki z tamtymi czasami i wskazać pokrewieństw myślenia czy postępowania. Ciekawi i bawi ją raczej obcość i dziwność tego świata krewkich szlachciców w kontuszach, wiejskich dziewoi, gwałtownych kozaków, żydowskich cyrulików, porwań, kontraktów, leżenia krzyżem, niezrozumiałych dziś obyczajów. Gdy Zygmunt Józefczak czyta list do panny, o której rękę za pośrednictwem starosty zabiega, gubimy się z rozbawieniem w kwiecistych i w nieznaną stronę zmierzających zdaniach, pełnych łacińskich i łacinopodobnych zwrotów. I tylko rozanielona mina aktora (również rozbawionego tym trudnym zadaniem) podpowiada nam, że w liście chodzi o uczucie.

Spektakl grany jest na małej scenie, pomniejszonej ostro zwężającymi się drewnianymi ścianami i przytłoczonej niskim sufitem. W tym drewnianym pudełku oglądamy sarmackie egzemplarze ludzkie, grane z dystansem i kabaretową wyrazistością. Kozak cwałuje na koniku na biegunach, porwana żona starosty przemyka przez scenę to na jedną, to na drugą stronę, chłopki uciekają na udającej wóz ławie. Sarmackie zoo jest zabawne, spektakl niedługi i zgrabny, choć stanowczo przydałaby mu się zmiana tonu od czasu do czasu i poważniejsza refleksja nad naszymi dziwacznymi przodkami. 

Joanna Targoń
Gazeta Wyborcza Kraków
2 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...