Ciągnie wilczycę do lasu

rozmowa z Magdaleną Cielecką

Z Magdaleną Cielecką rozmawia Jacek Cieślak

RZ: W „Przesileniu”, nowym spektaklu Teatru Telewizji, gra pani byłą korespondentkę wojenną Nadyę, która wytrzymała wojnę w Sarajewie, ale w Iraku się załamała i wybrała życie politologa, wykładowcy. Miała pani podobny moment w spektaklach Grzegorza Jarzyny i Krzysztofa Warlikowskiego, które są teatralnym Sarajewem i Bagdadem?

Nigdy o tym tak nie myślałam, ale porównanie naszych przedstawień do poligonu doświadczalnego jest dobre. I w zeszłym roku przeżywałam kryzys. Nie zwątpiłam w sens tego, co robię, ale z czasem przychodzi pytanie: co dalej? Bo rzeczywiście długo uprawiam ekstremalny teatr, a i życiowe sytuacje spowodowały, że ciało wyeksploatowane na teatralnym poligonie odmawia posłuszeństwa.

Przepraszam, które sytuacje?

Miałam różne przygody i myślałam, czy nie czas na emeryturę, a mówiąc serio, czy dalej mam grać tak wyczynowo i umierać w każdym spektaklu. Problem polega na znalezieniu alternatywy – co scena i film oferują w zamian? Tym bardziej że jednak lubię taki teatr. I teraz znowu próbuję w nowym spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego. Ciągnie wilka do lasu. Pozostają mi żarty, że chciałabym zagrać w białej sukience, w białych rajstopach, nie ubrudzić ich, nawet nie klękać, tylko powiedzieć ze sceny coś przyjemnego. Ale takich propozycji nie dostaję.

Może reżyserzy pani się boją?

Nie demonizowałabym specjalnie mojej osoby. Myślę, że to się bierze z przekonania o moim przypisaniu do Jarzyny i Warlikowskiego, teraz bardziej do Krzysztofa. A ja chętnie bym się czegoś nowego o sobie dowiedziała. Zaryzykowała.

I nie miała pani nigdy obaw wywołanych „kaskaderskimi” rolami w „Psychosis” czy „Dybuku”, gdzie balansuje pani na granicy życia i śmierci?

Na pewno odbijają się na życiu prywatnym, ale na psychice chyba nie. Lubię się utożsamić z postacią, a wtedy mimochodem odklejam się od rzeczywistości. Kiedy pracowałam nad tekstem Sary Kane, interesowały mnie ekstremalne sytuacje w moim życiu. Ale obserwowałam je, na ile to możliwe, z zewnątrz. Hospitalizacji nie potrzebowałam.

A przecież gra pani samobójczynię w „Psychosis” już osiem lat.

Zmieniła się ona i spektakl, tak jak świat, teatr i ja. Teraz pokazuję osobę dojrzalszą. Myślę, że mówię coś ważniejszego niż na premierze. Nie chodzi już o desperackie dążenie do samobójstwa, które dla młodych ludzi jest sposobem zwrócenia uwagi na własne nieszczęście, tylko o bezradność, nieprzystawalność do świata i brak miłości.

Tymczasem w „Przesileniu” student wyznaje pani bohaterce: „Kocham panią, bo jest pani kobietą światową”. I to jest o pani – aktorce obecnej stale w Nowym Jorku, Paryżu, Awinionie, Edynburgu, gdzie otrzymała pani specjalną nagrodę i zaproszenie do Barbican.

Właściwie tak wygląda moja codzienność – brzmi to pysznie, ale przez ostatnie cztery lata spektakle, w których występuję, częściej pokazywane były na świecie niż w Polsce. Czasami to męczące i mówię – bez kokieterii – że chciałabym więcej grać w Warszawie. Pomieszkać tu, popracować, bo ciągle żyję na walizkach. Miło jest przeczytać dobrą zagraniczną recenzję, być rozpoznawaną z powodu moich teatralnych roli w Edynburgu i Awinionie. Ale co z tego? W Warszawie zdarza się to rzadziej. O nagrodzie w Edynburgu polskie media informowały z dużym opóźnieniem. Nie skarżę się, ale przełożenia naszej obecności za granicą na sytuację w Polsce nie ma. Krzysztof Warlikowski jest jednym z najważniejszych reżyserów na świecie, dostał wprawdzie teatr w Warszawie, ale droga do niego nie jest usłana różami! To jest polski paradoks, który mnie również dotyczy.

Ciągle traktuje się nas, jakbyśmy byli w powijakach, a mam wrażenie, że to już jest co najmniej okres rozkwitu. Dla mnie naprawdę ważniejsze jest to, co się dzieje z nami w Polsce. Moje inspiracje duchowe są tutaj, tworzyć mogę tylko w polskim języku, w swojej kulturze.

Nadya przypomina w „Przesileniu”, że gdy na Bałkanach zginęło 300 tysięcy ludzi, kilkaset kilometrów dalej, we Włoszech, ludzie pływali gondolami, śmiali się, bawili. Czy w gronie starych państw Unii Europejskiej łatwiej zapominamy o nieszczęściach, które zdarzają się codziennie na świecie?

Dla mnie zawód aktora opiera się na rozumieniu ludzkich nieszczęść. Kiedy dostaję trudne role, moje aktorstwo karmi się znajomością takich sytuacji. Jako człowiek też nie jestem impregnowana na cudze problemy. Ostatnio pojechałam na Kubę. Ktoś powiedział: jak mogłaś, przecież to jest popieranie reżimu! A ja mam przekonanie, że zostawiając Kubańczykom, którzy naprawdę cierpią biedę, pieniądze: za piwo, mieszkanie czy samochód – pomagam. Właśnie na Kubie zdałam sobie sprawę, że przynależymy już do świata Zachodu, a jeszcze 20 lat temu nie mieliśmy wolności, paszportów w domu, sklepy były puste. Szybko o tym zapomnieliśmy. Zachowujemy się jak nuworysze. Kuba przywróciła mnie do pionu, przypomniała, jaki jest świat. Podobnie jak Nadya interesuję się polityką, zawsze ustosunkowuję się do nowych wydarzeń.

Nadya wsiadła do prezydenckiej limuzyny i pojechała na spotkanie do Białego Domu. Przyzna pani, że za takie spotkanie może dziś człowieka spotkać bojkot. Pani by pojechała?

Do Busha czy do naszego? Pytam, bo ludzie boją się dziś przyznać do swoich poglądów, a jeszcze bardziej unikają ludzi o odmiennych. A ja lubię poznawać nowe sytuacje, dowiadywać się, co ludzie myślą. Co z tego, że się z nimi nie zgadzam. Gdybym miała szansę spotkać się z Lepperem i dowiedzieć, jaki jest, z bliska i na żywo, poszłabym. To byłoby dla mnie ciekawe, prywatnie i zawodowo.

Nadya krytykuje to, że wszystko psychologizujemy, wszystkie nasze winy, tak jak Freud, usprawiedliwiamy złym tatusiem. Uważa, że odpowiadamy za siebie, co brzmi jak starochrześcijańska herezja.

Rzeczywiście mamy w Polsce renesans psychologii i psychoanalizy. Staramy się zrozumieć, kto w dzieciństwie nas skrzywdził, a kto za bardzo kochał.

Ale szukamy również alibi.

Na pewno. Mnie też psychologia wciągnęła, nadrobiłam brak lektur z przeszłości. To bywa interesujące, ale i niebezpieczne. Wszyscy stajemy się psychologami i nieustannie samych siebie kontrolujemy. Zatracamy naturalność, emocje. Dlatego trzeba znaleźć złoty środek.

O tym jest film „Trzeci”. Pojawia się tam „deus ex machina”, który pomaga młodym, zagubionym egoistom odnaleźć się w życiu. Ale coraz więcej Polaków odchodzi z Kościoła, co dziś wyznacza standardy moralne?

„Trzeci” trafił w swój czas i ujawnił konsumpcjonizm młodych Polaków, którzy demonstrując swoją finansową siłę, wpadli w duchową pustkę.

Niestety, dziś wiernych Kościół odstrasza właśnie konsumpcjonizmem. Wtedy szukają alternatywy, o czym świadczyło oblężenie Torwaru podczas wizyty Dalajlamy. Ludzie otwierają się na inne światy, inne prawdy. Nie tylko z własnego podwórka. Może jestem zbytnią optymistką, ale myślę, że ludzie wracają do duchowości, co dla każdego może znaczyć co innego. Wśród moich znajomych najważniejsza staje się miłość, rodzina.

Zauważyła pani, że w „Katyniu”, filmie o tematyce narodowej, najlepsze role zagrali aktorzy Rozmaitości, których niektórzy uważali za zboczeńców?

Andrzej Wajda wszystkie premiery Rozmaitości widział, może nasze „zboczenie” było mu bliskie, popierał je, a co najmniej zauważał w nim sens. Tak się złożyło, że wśród zboczeńców są też dobrzy aktorzy. A mówiąc serio, zafundowaliśmy Polakom szok poznawczy, czyściec tematów tabu. Byliśmy pierwsi i za to oberwaliśmy, ale potem staliśmy się klasykami naszego pokolenia. Andrzej Wajda też jest buntownikiem-klasykiem. Chciał zakorzenić „Katyń” we współczesności, dlatego namawiał nas, żebyśmy grali dzisiejszymi emocjami. Razem przemówiliśmy do widza.

A pani zagrała Antygonę.

Jak zwykle musiałam zginąć.

Jak się pani czuje w Nowym Teatrze na Sandomierskiej róg Madalińskiego?

Ciekawie, bo mieszkałam przy Madalińskiego parę lat i na parkingu zajezdni MPO, gdzie będzie nasz teatr, parkowałam. Znam panów z MPO, czasami naprawiali mi samochód, dlatego czuję się trochę niezręcznie, że muszą ustąpić nam miejsca.

Jaka będzie pani rola w „(A)Pollonii”?

Trudno jeszcze mówić o całości, ale Krzysztof chce zrobić spektakl o ofierze, poświęceniu życia za kogoś, za sprawę. I o sensie takiej ofiary.To najwyższa forma miłości.

Myślę, że przestał krzyczeć, tylko skupia się na człowieku i jego duchowości. Będzie też kolejne spotkanie z kwestiami polsko-żydowskimi, pojednaniem lub jego brakiem.

Pani bohaterka przeżyje?

Nie. Ale tym razem, w nagrodę, chyba zmartwychwstanę. Kiedy Krzysztof zaproponował ostatnio, że mam umrzeć trzy razy, zapytałam, czy nie mogę kiedyś zagrać szczęśliwej, spełnionej kobiety, matki. Nie wiem, czybym umiała. Ale szansy mi nie dano.

Magdalena Cielecka

Jedna z najciekawszych polskich aktorek, która współtworzyła legendę warszawskich Rozmaitości, a dziś jest gwiazdą Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego. Na scenie zagrała niewiele ról, ale każda – poczynając od tytułowej w „Iwonie, księżniczce Burgunda” Grzegorza Jarzyny w Starym Teatrze, była kreacją. Widzowie mogli ją podziwiać w „4:48 Psychosis”, „Magnetyzmie serca” i „Festen” Jarzyny, a także „Hamlecie”, „Dybuku”, „Burzy” i „Aniołach w Ameryce” Warlikowskiego.

Najczęściej tworzy postacie silnych kobiet, które nie załamują się nawet w obliczu wielkich dramatów i nieszczęść. Pozostają wierne sobie, choćby miały zapłacić najwyższą cenę.

Na ekranie widzieliśmy ją m.in. w „Katyniu” Andrzeja Wajdy, „Trzecim” Jana Hryniaka, „Egoistach” Mariusza Trelińskiego, „Samotności w sieci” Adamka. Wystąpiła też w serialach „Magda M.”, „Oficerowie”, „Trzeci oficer”. Jest absolwentką krakowskiej PWST.

Jacek Cieslak
Rzeczpospolita
17 stycznia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia