Cichuteńko, na paluszkach

"The Fairy Queen" - reż. Michał Znaniecki - Teatr Wielki w Poznaniu

Twórcy widowisk teatralnych, popularnych w Anglii w okresie Restauracji, zwanych semi-operami, potrzebowali zazwyczaj trzech miesięcy na przygotowanie nowej produkcji - tyle zajmowało napisanie tekstu sztuki (lub zaadaptowanie już istniejącego), skomponowanie muzyki, budowa scenografii, szycie kostiumów, zebranie odpowiedniego zespołu wykonawców, próby. Henry Purcell i antreprener Thomas Betterton potrzebowali pół roku, by ich najokazalsze dzieło, "The Fairy Queen", ujrzało światła sceny

Premiera w Dorset Garden Theatre w Londynie 2 maja 1692 roku zakończyła się sukcesem - przedstawienie, jedno z najbardziej wystawnych widowisk owych czasów, długo utrzymywało się na afiszu. Po śmierci kompozytora w 1695 roku Królowa wróżek zniknęła ze sceny, by powrócić na nią dopiero w XX wieku. Jej popularność wzrosła w dobie stylowego wykonawstwa muzyki dawnej, ale nawet w Anglii dzieło wystawia się bardzo rzadko. Najdłuższy i najbogatszy muzycznie utwór Purcella dla teatru znany jest przede wszystkim z nagrań i wykonań koncertowych - także fragmentarycznych, jak ciesząca się swego czasu popularnością suita w opracowaniu Constanta Lamberta.

Przyczyną tego jest oczywiście hybrydyczna natura dzieła: Królowa wróżek to w istocie adaptacja "Snu nocy letniej" Shakespeare\'a, nieznanego autorstwa (choć wiele wskazuje na to, że dokonał jej Thomas Betterton), która jednak pozostaje wierna głównym wątkom oryginału: kłótni w królestwie elfów, ucieczki młodych Ateńczyków do lasu i ich przygód tamże oraz prób sztuki przygotowywanej przez grupę rzemieślników. Każdy z pięciu aktów kończy okazała scena muzyczno-taneczna, utrzymana w tra-dycji dworskiej "maski", o charakterze dramatycznego lub alegorycznego divertimenta - wykonanie całości dzieła trwa prawie cztery godziny i wymaga nie tylko orkiestry, baletu, chóru i solistów śpiewaków, ale też aktorów dramatycznych, bowiem główne postaci sztuki nie śpiewają ani słowa. Przedstawienie Królowej wróżek w pełnym teatralnym kształcie to przedsięwzięcie kosztowne, nic więc dziwnego, że prędzej trafia na afisze festiwali niż teatrów repertuarowych - by wspomnieć dwie najgłośniejsze takie inscenizacje: Adriana Noble w Aix-en-Provence w roku 1989 i Jonathana Kenta w Glyndebourne dwa lata temu.

Poza kręgiem kultury anglosaskiej sprawa się komplikuje: w jakim języku przedstawiać semi-opery Purcella, skoro ich połowa to tekst mówiony, a to, co się śpiewa, uchodzi za niedościgły wzór umuzycznienia rodzimej mowy kompozytora - nie bez powodu rodacy ochrzcili go przydomkiem "Orpheus Britannicus"; żadne - nawet najlepsze - tłumaczenie tekstów Pur-cellowskich arii, pieśni i chórów nie odda brzmieniowej urody i wdzięku oryginału. Z takich to zapewne powodów Stefan Sutkowski, który swego czasu zamierzał wystawić w Warszawskiej Operze Kameralnej Króla Artura, ostatecznie dał za wygraną.

W odróżnieniu od tego dzieła, w którym Purcell splótł numery muzyczne ściśle z akcją dramatyczną, "maski" w Królowej wróżek to w zasadzie oddzielne sceny, jedynie wzbogacające główną narrację; muzyczna i taneczna feeria, w której ożywa wprawdzie świat elfów powołany do życia przez Shakespeare\'a, ale nie pada ani jedno słowo z jego sztuki. Daje to możliwość, by fragmenty muzyczne, których uroda zapiera dech w piersiach, przedstawić na scenie w oderwaniu od sztuki. Jeśli tylko reżyser da im mocny dramaturgiczny kościec, napisze przekonujący scenariusz do komicznych i alegorycznych scenek Purcella, sukces murowany. Udowodnił to David Pountney w słynnym przedstawieniu w English National Opera, które miało premierę szesnaście lat temu, było niejeden raz wznawiane i na szczęście zostało utrwalone na DVD. Całkiem zrezygnowano w nim z dialogów, akcja Snu nocy letniej została niejako skomprymowana, przedstawiona w formie postmodernistycznej zabawy konwencją przez śpiewaków, tancerzy i mimów; angielska inscenizacja brawurowo mieszała barokowe i współczesne kostiumy, elementy scenografii i choreografię.

Michał Znaniecki, który nie od dziś przejawia skłonność do zabawy teatralnymi konwencjami, poszedł w ślady Poutneya, w podobny sposób przysposabiając Królową wróżek dla polskiej sceny - jego przedstawienie miało premierę w ubiegłym roku w Operze na Zamku w Szczecinie, a pod koniec tego sezonu pojawiło się na afiszu kierowanego przezeń Teatru Wielkiego w Poznaniu. Znaniecki poszedł nawet krok dalej niż Pountney - scenariusz spektaklu nawiązuje do Snu nocy letniej, ale opowiada inną historię: Poety zmagającego się z niemocą twórczą, topiącego smutki w alkoholu, doprowadzającego niemal do rozpadu związku z ukochaną Żoną; otaczają go widmowe postaci ze sztuki Shakespeare\'a, próbując usilnie doprowadzić do jej powstania. Według reżysera inspiracją scenariusza była tyleż komedia Stradfordczyka, co arcydzieło XX-wiecznego teatru, Sześć postaci scenicznych w poszukiwaniu autora Pirandella. Znaniecki wykorzystał z niej jedynie ogólny pomysł, bowiem nie ma w tym przedstawieniu piętrowej metafory, jak w sztuce włoskiego pisarza, filozoficznych rozważań na temat istoty twórczości; w prostej i wzruszającej historii jest jednak - zgodnie z muzyką Purcella - miejsce na pijacką burdę (scena Pijanego Poety z pierwszej "maski"), tajemniczy nastrój ("See, even Night herself is here"), kłótnię kochanków ("Now the Maids and the Men" z aktu III) i refleksję nad przemijaniem ("maska" pór roku z aktu IV).

Kolejne numery partytury udatnie rozdzielono między postaci scenariusza, czasami nieco zmieniając ich wymowę, jak we wspomnianym duecie z aktu III, w którym zabawne staccato "no kissing at all" Demetriusz adresuje do obłapiającego Helenę Lizandra; czasami potęgując ich wyraz, jak w arii "O let me weep": po małżeńskiej kłótni w domu Poety, Helena próbuje zatrzymać tragarzy wynoszących rzeczy Żony, a lament nad umierającą miłością w wykonaniu kruchej, srebrzystogłosej Marelize Gerber staje się najpiękniejszą sceną przedstawienia. Austriacka śpiewaczka otrzymała do wykonania arie idealnie pasujące do jej niezwykle delikatnego, czystego sopranu. Większość numerów w żywych rytmach przypadła Natalii Puczniewskiej (Hermia), obdarzonej mocniejszym sopranem i lepszą techniką staccatową oraz Barbarze Tritt (Tytania); tenor Matteo Mezzaro (Demetriusz), brawurowy w duecie z III aktu, w innych scenach miewał kłopoty z intonacją; natomiast bardzo dobrze śpiewali bas Patryk Rymanowski (Lizander) i baryton Tomasz Mazur (Poeta), zaś najlepiej - tenor Tomasz Raczkiewicz, wprost stworzony do wykonywania partii w dziełach barokowych.

Jednak największą przyjemność sprawiała gra orkiestry La Tempesta pod kierownictwem Warcisława Kunca -jednego z najlepszych zespołów muzyki dawnej w Polsce, który popisał się znakomitą techniką, lekką artykulacją i bogatą paletą barw.

Bartosz Kamiński
Ruch Muzyczny
16 sierpnia 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia