Cierpienie rodzi zło

"Końcówka" - reż. Krystian Lupa - Teatro de La Abad~a w Madrycie

"Końcówka" Samuela Becketta, którą Krystian Lupa wyreżyserował w Madrycie, to dyskusja z chrześcijańską mitologią ofiary.

Na środową premierę "Końcówki" do Madrytu jechałem z wydaniem "Gazety" składającym się głównie z nekrologów. Trudno było uniknąć banalnej analogii - w tych dniach dla wielu ludzi w Polsce, bliskich ofiar, podobnie jak dla bohaterów Samuela Becketta, skończył się świat. Awangardowa sztuka z połowy ubiegłego wieku napisana w cieniu wielkiej wojny i pod wpływem obawy przed następną nieoczekiwanie wpisała się w bardzo aktualny kontekst.

Dla hiszpańskiej publiczności ta analogia oczywiście nie istniała, dla niej był to przede wszystkim benefis José Luisa Gómeza, jednej z kluczowych postaci hiszpańskiego teatru i kina, znanego z filmów Carlosa Saury ("Siódmy dzień"), Miloša Formana ("Duchy Goi") czy Pedro Almodóvara ("Przerwane objęcia"), zresztą obecnego na premierze. To właśnie Gómez pod wrażeniem "Wymazywania" pokazywanego trzy lata temu na festiwalu w Madrycie zaproponował Krystianowi Lupie reżyserię "Końcówki" w kierowanym przez niego Teatro de La Abad~a. Sam w przedstawieniu zagrał rolę Hamma, ślepca, który wraz ze służącym Clovem (Susi Sanchéz) i parą starych rodziców Nagg i Nell (Ramón Pons i Lola Cordón) czeka na śmierć po jakiejś nieokreślonej globalnej katastrofie, która zniszczyła Ziemię

Dla mnie jednak ważniejsze od aktorstwa Gómeza było zawarte w "Końcówce" pytanie o sens cierpienia i śmierci, które w kontekście tego, co się wydarzyło w ostatnich dniach, nabrało nowej aktualności. Tragedia pod Smoleńskiem jeszcze raz pokazała, że współczesny człowiek nie jest przygotowany na koniec. Nasza cywilizacja oddala przecież od niego doświadczenie śmierci, łudzi obietnicą nieśmiertelności, ukrywa umieranie w hospicjach i szpitalach, a obowiązek grzebania zmarłych powierza wyspecjalizowanym firmom. Kiedy trzeba się zmierzyć ze śmiercią nagłą, dotkliwą, przerażeni ludzie stają bezradni jak dzieci. Aby odsunąć od siebie lęk przed śmiercią, próbują nadać jej wyższy sens, uciekają w patos albo poddają się emocjom.

Tymczasem u Becketta umieranie jest odarte z patosu i wzruszenia, ma wymiar groteski. Nagg budzi się rano i odkrywa, że wypadł mu kolejny ząb, Nell próbuje go pocałować, ale nie może wychylić się ze swego kubła, bo nie ma nóg. Sparaliżowany Hamm szydzi ze swoich beznogich rodziców i pogania Clova wykonującego bezsensowne czynności. Jedną z nich jest przygotowanie kukły psa, niestety materiału nie starcza na wszystkie cztery nogi i pies przewraca się za każdym razem, kiedy Clov chce go postawić. "Nic nie jest tak śmieszne jak nieszczęście" - mówi ze swego kubła Nell. Problem w tym, że nawet najśmieszniejszy dowcip opowiadany zbyt często przestaje być śmieszny. Staje się koszmarem.

Lupa precyzyjnie odczytał "Końcówkę" jako opowieść o nagiej egzystencji pozbawionej środków przeciwbólowych. Nic nie chroni bohaterów sztuki przed bólem - ani religia, ani cywilizacja. Są świadomi nadchodzącego końca. Reżyser zamknął ich w ponurym, zagrzybionym pomieszczeniu przypominającym dawno opuszczony betonowy schron. Werystyczna scenografia ukazuje każdy szczegół zniszczonej przez czas przestrzeni: zielone, łuszczące się lamperie, zacieki rdzy, brudne okna, przez które z trudem przebija się światło dzienne. Jedynym śladem po dawnym lepszym świecie jest misterny żyrandol zawieszony u sufitu.

W tej zdegradowanej rzeczywistości cierpienie krąży między ludźmi jak zaraźliwa choroba. Hamm znęca się psychicznie nad Clovem, Clov obojętnie przygląda się umieraniu staruszków, którzy leżą nadzy w szklanych sarkofagach, ci z kolei zadręczają się opowieściami z przeszłości. Fakt, że wszyscy padli ofiarami jakiejś niewyobrażalnej globalnej katastrofy, nie czyni ich lepszymi, w ich kalectwie, chorobie, umieraniu nie ma wyższego sensu. Przeciwnie - cierpienie rodzi zło, którym zarażają się nawzajem.

W "Końcówce" Lupa kontynuuje dyskusję z chrześcijańską wizją świata rozpoczętą pięć lat temu "Zaratustrą" według filozoficznego traktatu Nietzschego. Tej problematyce poświęcone było także poprzednie przedstawienie "Persona. Ciało Simone" o francuskiej mistyczce i filozofce Simone Weil, która solidaryzując się z ofiarami wojny, zagłodziła się na śmierć w 1942 roku. Jeden z bohaterów spektaklu, młody radykalny reżyser, kwestionował ten gest jako wyraz egoizmu i pychy.

Tutaj reżyser idzie dalej w podważaniu chrześcijańskiej ideologii męczeństwa. W spektalu pojawiają się liczne nawiązania do ikon chrześcijaństwa. Chusta Hamma zmienia się w pewnej chwili w chustę św. Weroniki, na której odbity jest krwawy ślad twarzy, w innej scenie Hamm podnosi ręce i przybiera postawę Chrystusa na krzyżu, w finale Clov nuci kolędę, jednak wszystkie te gesty tracą dawną moc, stają się karykaturą. W tym świecie nie ma Boga, a ofiara nie przynosi odkupienia. Daremnie w finale Hamm krzyczy: "Padre! Padre! Ojcze! Ojcze!" - jakby zapomniał swoją kwestię sprzed paru chwil: "Drań, nie istnieje". Człowiek, tak jak u Nietzschego, musi sam zmierzyć się z niepojętą egzystencją.

Wbrew obawom o to, że żelazna struktura dramatu Becketta nie pozostawi wiele miejsca dla reżysera, "Końcówka" nosi piętno autorskiego teatru Lupy. Widać je nie tylko w scenografii, ale też w specyficznym, powolnym tempie gry, intymnym aktorstwie na granicy prywatności, w muzyce Pawła Szymańskiego, zniszczonej i zdegradowanej tak jak przestrzeń, w której rozgrywa się sztuka. Zarazem Lupa nie dopisuje Beckettowi kwestii, idzie za tekstem, odkrywając w nim znaczenia na ogół niedostrzegane lub pomijane przez realizatorów. Czy to zapowiedź nowego nurtu w teatrze tego zaskakującego wciąż reżysera?

"Końcówka" Samuela Becketta
reżyseria i scenografia Krystian Lupa
Teatro de La Abad~a w Madrycie, premiera 14 kwietnia

Roman Pawłowski
Gazeta Wyborcza
20 kwietnia 2010
Portrety
Krystian Lup

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia