Cimcirimci, księżniczka B.

"Iwona, księżniczka Burgunda" - reż. Agnieszka Glińska - Teatr Narodowy w Warszawie - foto Krzysztof Bieliński - mater. promoc. TN

Świat od wieków prześlizguje się po torach ustalonych konwencji, umowy społecznej: my jesteśmy u góry i jesteśmy niemal boscy, a wy, ci na dole, podziwiacie nas i nic więcej nas nie obchodzi. To jak kolejne warstwy ciasta, które wyróżniają się odpowiednią konsystencją każdej z nich. Zachwianie proporcji spowoduje, że zamiast poziomów powstanie bezkształtna masa. A przecież boimy się tego, co jest niewyraziste, bezpostaciowe, nie z naszej formy. Boimy się w naszym świecie „cimcirimci". Boimy się w naszym świecie Iwony. Konsekwencje jej nadejścia możemy zobaczyć w spektaklu „Iwona, księżniczka Burgunda" w Teatrze Narodowym w Warszawie w reżyserii Agnieszki Glińskiej.

Na scenie piknik: pośród rozłożonych na podłodze pojemników na jedzenie i lornetki siedzą dwie kobiety (Joanna Kwiatkowska-Zduń i Magdalena Warzecha) i rozmawiając, grają w karty. Obok nich leży dziewczyna – Iwona (Martyna Krzysztofik). Atmosfera jak w spokojny, letni dzień. Nagle zbliża się królewski pochód – kobiety podrywają się i wyciągają papierowe chorągiewki z brytyjską flagą. Królewska para: król Ignacy (Jerzy Radziwiłłowicz) i królowa Małgorzata (Ewa Konstancja Bułhak) z majestatem pokonują drogę i natykają się na kobiety. Ich uwagę przyciąga Iwona, która nie odpowiada na nieżyczliwe zaczepki. W ogóle na nic nie reaguje. Jej ciotki za to prześcigają się w uprzejmościach. Osobą Iwony zaczyna interesować się książę Filip (Paweł Paprocki), który oburzony jej brzydotą, nieforemnością, nagle odczuwa potrzebę stawienia oporu konwenansom i postanawia sobie z nich zażartować. Przedstawia rodzicom Iwonę jako swoją narzeczoną. Zadziwia tym króla i królową, Szambelana (Maciej Hycnar), piękną Izabelę (Patrycja Soliman), która ostrzy sobie paznokcie na następcę tronu i książęcych przyjaciół. Z początku bagatelizują oni kaprys księcia, traktując Iwonę jako egzotyczną ozdobę dworu. Z czasem jednak za jej sprawą mieszkańcy dworu zaczynają odkrywać w sobie prawdę, o której istnieniu woleliby zapomnieć. Postanawiają zlikwidować przyczynę degrengolady. Postanawiają zlikwidować Iwonę.

W oczy rzuca się przepych scenograficzny (brawa dla Magdaleny Maciejewskiej): szykowny wystrój królewskiej komnaty w postaci zdobionych siedzisk, bogato zastawiony stół, ściany pałacu, które przesuwają się, zmieniają ilość planów, tworzą korytarze, przejścia i definiują przestrzeń spektaklu. Fantastyczne jest także wykorzystanie projekcji przedstawiających dekoracyjne ozdobniki, które są znakomitym dopełnieniem scenerii. Bardzo ważną rolę odgrywa reżyseria światła, które różnicuje przestrzeń, dzieli scenę na plany, czasem wręcz tworząc drugi. Muzyka towarzyszy akcji, koncentruje uwagę na kadrze: jest żywiołowa i rytmiczna, gdy na scenę wpada książę z towarzyszami i Izabelą i wykonują ćwiczenia fizyczne, delikatnie podkreśla atmosferę i złowieszczo zapowiada ucztę w wyśpiewywanej, niczym francuski songu, frazie: Yvonne, tu ne mange pas, ma chere? (Iwono, ty nie jesz, moja kochana?). Ubrania jednoznacznie wskazują na to, że akcja jest uwspółcześniona. Słowem, wszystko jest takie ładne, takie klasyczne, takie bardzo upchnięte w formę. Bo właściwa degrengolada odbywa się pomiędzy bohaterami.

W idealnym pałacu mieszka idealna rodzina królewska żyjąca w ramach wiekowych konwenansów. Każdy z jej członków ma być nieskazitelnym przykładem dla swoich poddanych, wolnym od jakichkolwiek słabości. Syn, dziedzic tronu, przyprowadza narzeczoną – dziewczynę z ludu, prostą, nieforemną masę (w opinii dworzan), która wymaga ukształtowania dłońmi obyczajów. Tylko, że ta dziewczyna nie poddaje się regułom gry, próbuje przemycić własne. Dworem zaczynają targać jakieś nieznane siły, część rodziny czuje się niekomfortowo. Zaraz, przecież już to znamy... Niedawno, kilka miesięcy temu był nawet taki ślub... Informacje o Iwonach na europejskich dworach śledzimy w codziennej prasie – wnikają w ukształtowany, hermetyczny system, ale czy łatwo jest im stać się jego częścią? W spektaklu Iwona zaburza funkcjonowanie dworu. Jej niema postawa jest niezrozumiała – irytuje, ale też intryguje mieszkańców pałacu. Trochę starają się pojąć tę dziewczynę, jednak okazuje się materią zbyt ciężką do uformowania, a jej bezkształtność zaburza „harmonię wszystkiego" w tym miejscu. Konieczność dialogowania każe im prowadzić rozmowy z bezforemną (w ich pojęciu) istotą, próby wydobycia z niej jakiejś interakcji sprawiają, że każdy oddany strzał odbija się od Iwony jak od lustra i wraca. I w tym lustrze rodzina królewska dostrzega swoje wady (oraz wady najbliższych), które tak doskonale udało się ukryć przed światem.

Król z niesamowitym poczuciem wyższości, królowa, która skrzętnie chowa pod światem – nawet przed samą sobą – słabość do poezji, a książę tamuje swoją pożądliwość względem kobiet. W milczącej i złowrogiej tym milczeniem Iwonie cimcirimci znajdują odbicie własnych słabości, opadają utrzymywane przez nich pozory, zapędzają się w ciemny róg własnego umysłu i... budzą się upiory. Książę gra w rzutki na portrecie swego ojca, gwałci Izabelę, Małgorzata wpada w swoje poetyczne rozmemłanie, pragnie giętkości, próbując kryć się jeszcze jakoś z tym po kątach salonu, ale oto król, doprowadzony do ostateczności... ukrywa się w szafie, by odkryć tajemnicę królowej. On także czuje się obnażony przed sobą samym i próbując ratować formę, rozkazuje Szambelanowi, by ten się przed nim ukłonił („Ukłoń mi się, Szambelanie, potrzebuję, żebyś mi się ukłonił).

Plan zamordowania Iwony pada z dwóch stron: zarówno syna, jak i ojca. Jaki mają plan? Morderstwo „z dołu" - prosta zbrodnia; i morderstwo „z góry" – doskonałe, wykwintne. Szambelan, niczym szatan od PR, jak wąż prześlizguje się po kolejnych partiach szaleństwa swoich państwa. Gdy siadają przy stole, Iwona usadowiona jest plecami do widowni, naprzeciwko wszystkich członków rodziny – jeszcze taka psychologiczna zagrywka, żeby ją stłamsić, dobić, zgnieść. Karasie w śmietanie – te zbrodnicze ryby, których ości stają się narzędziem zbrodni, są już tylko domknięciem. Iwona umiera, wraz z nią ginie jedyna niedoskonałość w doskonałym pałacu. Wszyscy są bezpieczni.

Agnieszka Glińska buduje napięcie na milczeniu Iwony. Trochę jakby metodą „gadał dziad do obrazu, a obraz ani razu... i dziad się wściekł". Aktorzy świetnie oddają to napięcie i jego ewolucje w postaciach. Z wielką przyjemnością patrzy się na znakomity warsztat Janusza Radziwiłłowicza, Ewy Konstancji Bułhak, Macieja Hycnara, Patrycji Soliman. Martyna Krzysztofik znakomicie poradziła sobie z rolą Iwony.

Na zakończenie warto wspomnieć pewien cytat, który jakże dosadnie mówi o powszechnym „iwonizmie". Prof. Stefan Treugutt w recenzji telewizyjnej adaptacji spektaklu z 1983 r. w reżyserii Zygmunta Hubnera napisał: „ten Gombrowicz może nie tak wiele mówić o swych pomysłach intelektualnych (...), ale jakże wiele pokazuje kipiącej absurdem prawdy o naturze naszego życia! Monumentalna bezsensowność – to my. Zwariowane pomysły z żenującym ciągiem dalszym – to my. Naturalne wybuchy grafomanii, niezdrowa ciekawość okropieństwa, babranie się w intrygach śmiesznych o tragicznym zakończeniu – to przecież obszerna jak życie strefa naszych dwuznacznych, podejrzanych doświadczeń osobniczych i stadnych".

„Iwona, księżniczka Burgunda", reż. Agnieszka Glińska, Teatr Narodowy w Warszawie

Maria Piękoś-Konopnicka
Dziennik Teatralny Kraków
27 marca 2019

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia