Co dalej z GTM?

Rozmowa z Grzegorzem Krawczykiem

Gliwice mają swoje tradycje i do nich zamierzam sięgać i je twórczo rozwijać. Przypominam, że to tutaj w kwietniu 1960 roku miała miejsce światowa prapremiera „Ślubu" Gombrowicza w reżyserii Jerzego Jarockiego, to tu dwie dekady swego życia spędził Tadeusz Różewicz. Warto o tym pamiętać, gdyż rzadko się o tym wspomina, zwłaszcza teraz, gorąco dyskutując o teatrze w Gliwicach.

Z Grzegorzem Krawczykiem, dyrektorem Gliwickiego Teatru Muzycznego rozmawia Marlena Polok-Kin z Dziennika Zachodniego.

Marlena Polok-Kin: W najbliższą sobotę na deskach GTM "Księżniczka czardasza" - czy to już ostatnia okazja do obejrzenia operetki - jako gatunku - na scenie gliwickiego teatru?

Nie chciałbym, by z faktu, że spektakl znika z repertuaru, uczyniono symbol walki z samym gatunkiem, jakim jest operetka. W teatrze, którego działalność chcę zapoczątkować, nie musimy odżegnywać się od żadnego gatunku. Jeśli pojawi się reżyser z ciekawą propozycją, nie zamierzam jej odrzucać dlatego, że będzie to np. operetka, ponieważ to absurdalne. Nomen omen bardzo lubię Operetkę ... Gombrowicza. Nie dzielę przedstawień na musicale, komedie, dramaty, farsy, lecz na dobre i złe realizacje. Gatunek teatralny to jedynie sposób, w jaki o czymś opowiadamy. Trzeba go używać umiejętnie i opowiadać ciekawie. Jeśli ten warunek zostanie spełniony, powstanie po prostu dobre przedstawienie.

Teatrowi wciąż towarzyszy medialna wrzawa, a w środowisku artystycznym piętnuje się Pana posunięcia kadrowe. Czy dziś - bogatszy o doświadczenia trudnego sezonu - podjąłby Pan identyczne decyzje?

Tak, nie mam w tej sprawie żadnych wątpliwości. Nie miałem również złudzeń co do tego, że będzie to trudne zadanie. Krytykującym mnie teraz osobom przypomnę, że mam spore doświadczenie w zarządzaniu różnorodnymi instytucjami kultury. Pracowałem w teatrach o rozmaitych profilach: lalkowym, dramatycznym, offowym i muzycznym. Kilka lat temu rozpocząłem fascynująca przygodę z muzealnictwem, utworzyłem także Czytelnię Sztuki, opracowując nie tylko konkretny plan i program jej działania, ale także – w sposób fizyczny – tworząc samo miejsce. I oto w piwnicy burżuazyjnej willi z XIX wieku powstał ceniony w kraju ośrodek wystawienniczy i wydawniczy, skoncentrowany na sztuce współczesnej, szczególnie fotografii, która w Gliwicach, dzięki znakomitym artystom takim jak Jerzy Lewczyński, Wilhelm von Blandowski czy Zofia Rydet ma osiągniecia, których ranga przekracza rogatki naszego miasta. Sądzę, że również muzeum przeszło pozytywne przeobrażenia w czasie mojej kadencji. Wydaliśmy wiele wartościowych książek, zorganizowaliśmy docenione przez widzów i znawców wystawy, a także nowe oddziały, zbudowaliśmy atrakcyjną ofertę edukacyjną - przyciągając do muzeum coraz więcej osób. Moment, w którym 2 z 4 głównych nagród przyznawanych corocznie przez Marszałka za wydarzenie muzealne roku, trafiły w ręce naszego zespołu był dla mnie dobitnym dowodem na to, że Muzeum w Gliwicach nie tylko może konkurować z dużo większymi i lepiej dotowanymi placówkami, ale może tę rywalizację wygrywać. Przypomnę, że obejmując stanowisko dyrektora muzeum również musiałem dokonać wielu zmian, i podjąć trudne decyzje kadrowe. Czas pokazał, że zadanie, które mi powierzono, wykonałem sumiennie, z dobrym skutkiem dla samorządowej instytucji kultury, którą darzę szczególną atencją.

Są duże rozbieżności w ocenie sytuacji ekonomicznej GTM pomiędzy Panem, a byłym dyrektorem, Pawłem Gabarą. Najpoważniejsza sprawa to zadłużenie teatru. Jaka jest Pańska opinia na ten temat?

W przypadku analizy finansowej ani moja, ani niczyja opinia nie ma nic do rzeczy. Na szczęście pieniądze mają to do siebie, że są policzalne, ich ilość mierzy się w obiektywny, możliwy do zweryfikowania sposób. Ciężko na serio dyskutować z liczbami. Można mieć różne pomysły na temat tego, jak wybrnąć z trudnej sytuacji finansowej, albo tego, co można było zrobić, by jej zapobiec. Jednak owa dyskusja nie spowoduje zmiany ponad 1,4 milionowej straty wyliczonej przeze mnie i księgowych GTM we wrześniu 2015 roku. Oczywiście gromy spadają na tego, kto powie o tym głośno, bo zazwyczaj łatwiej tym, którzy wbrew danym liczbowym wolą żyć w przekonaniu, że „wszystko jest w porządku". Obecnie przerzucanie się argumentami na temat tego, co można było zrobić i dlaczego tak się stało, nie ma sensu. Trzeba działać konstruktywnie, a nie zaprzeczać faktom.

Ratuje pan teatr w Gliwicach - ale już nie muzyczny, ma być bez przymiotników. Wręcz wzbrania się Pan przed etykietkami. Czyli jaki będzie ten teatr?

Chciałbym budować dobry teatr miejski. Taki, który nie zamyka się na żadnego widza i nie jest więźniem żadnej doktryny, nurtu czy gatunku. W związku z tym, że teatr działał będzie na czterech scenach, każda z nich będzie mieć jedną wyraźną dominantę – temat, z którym będzie kojarzona. Organizowana obecnie scena kameralna przeznaczona będzie na twórczość dla dzieci, działalność edukacyjną oraz projekty studyjne. Scenę główną Nowy Świat oddamy dużym spektaklom repertuarowym, wyznaczającym główny kierunek programowy teatru. Scenę Bajka zwiążemy z projektami muzycznymi, teatrem piosenki oraz małymi formami teatralnymi, natomiast scenę Ruiny będzie miejscem poświęconym działaniom związanym z przeszłością i teraźniejszością miasta, projektom o charakterze lokalnym i interdyscyplinarnym.

Czy w swojej koncepcji pamiętał Pan o magicznych i uwielbianych przez publiczność, ale także artystów - ruinach Teatru Victoria?

Oczywiście, że zamierzamy je wykorzystać. Przypomnę, że jest już gotowa dokumentacja projektowa ich odbudowy z przeznaczeniem na funkcje teatralne. Przedsięwzięciami realizowanymi w Ruinach chcę nawiązywać do historii miasta, do przeżywania go jako najważniejszego dla nas miejsca na ziemi. W porozumieniu z innymi instytucjami kultury, czy z uczelniami z Górnego Śląsku, odbywać się tutaj mogą spotkania, wystawy, performatywne czytania dramatów i innych tekstów. We współpracy z młodymi artystami chcemy wciągnąć mieszkańców do rozmowy o ich mieście, do opowiadania jego mitologii, historii prywatnych, do ujawniania napięć, które nam towarzyszą. Intrygująca, a zarazem dramatyczna historia samego miejsca, jakim są Ruiny teatru Victoria, jest dobrym punktem wyjścia dla artystycznej refleksji nad wielowątkową historią naszego miasta i regionu. Zajmując się lokalnością chciałbym jednak uniknąć sprowadzania jej do „śląskości", która często staje się jedynie łatwym retorycznym chwytem, instrumentalnie wykorzystywanym do organizowania tutejszej wspólnoty, często w opozycji do języka polskiego, czy przebogatej kultury naszego kraju, nad czym szczególnie ubolewam.

6. Jak zamierza Pan przekonać do swojej koncepcji artystów, którzy dziś otwarcie krytykują Pana działania? Nawet okrojony - ale zespół to przecież podstawa działalności teatru.

Przekonywać można tylko w jeden sposób - rezultatami własnej pracy. Nie ma innego argumentu w tej sprawie. Jednak nie będę kierował go do artystów, ale przede wszystkim do publiczności, gdyż to ona jest i będzie najważniejszym adresatem podejmowanych przez nas działań.

A widzowie? Ci byli przywiązani do pewnej formuły. Nie będzie łatwo zaproponować im całkowicie odmiennej oferty.

Przeciwnie. Trudne jest zamykanie się w ściśle określonej konwencji, natomiast formuła pozwalająca na zaprezentowanie szerokiego wachlarza gatunków scenicznych jest dużo łatwiejsza – dla widza, który ma możliwość wyboru oraz dla dyrektora, zwłaszcza artystycznego, który nie musi trzymać się ram gatunkowych, by realizować dobre i mądre spektakle.

Z jakich doświadczeń Pan zaczerpnął i na czym opiera Pan swoje pomysły na teatr w Gliwicach, ale i - jak mniemam - przekonanie, że widz to kupi?

Z doświadczeń wszystkich miejskich teatrów rozsianych po całym kraju i nie tylko. W miastach średniej wielkości, a takimi są Gliwice, zazwyczaj znajduje się tylko jeden teatr, więc powinien mieć szeroki repertuar, by nie wykluczać żadnego rodzaju widza. Przykłady można mnożyć, chociażby Teatr w Bielsku-Białej, czy Teatr im. Adama Mickiewicza w Częstochowie, w którego ofercie od lat znajdują się bajki dla dzieci, spektakle muzyczne, komedie oraz przedstawienia typowo dramatyczne, a więc widowiska o różnym ciężarze gatunkowym. To nic odkrywczego, lecz formuła i norma stosowana w teatrach takich miast jak Radom, Tarnów, Kielce, Gniezno, Kalisz, Legnica. Patrząc z tej perspektywy widzimy, że sytuacja, która miała miejsce w Gliwicach, nie była zwyczajna. Tylko duże ośrodki miejskie jak Łódź, Wrocław, Warszawa czy Kraków mogą sobie pozwolić na wąską specjalizację repertuarową – np. teatr muzyczny. W pozostałych jeden teatr, jedna samorządowa instytucja artystyczna, musi sprostać gustom, aspiracjom i oczekiwaniom wszystkich mieszkańców. Nie ma w tym niczego dziwnego.

W repertuarze gliwickiej sceny jest "Rodzina Addamsów". Rozumiem, że spektakl nie zniknie z afisza? Jakie jeszcze pozycje repertuarowe ostaną się na nowy sezon?

Rodzina Adamsów nie zniknie z afisza.

Zniknięcie Gliwickich Spotkań Teatralnych tłumaczył Pan względami finansowymi. Ale przyznać trzeba, że i formuła ich z czasem wymagała już odświeżenia. Znikną na zawsze, czy przejdą lifting?

GST nie odbyły się w tym sezonie. Ich formuła w przyszłości ulegnie zmianie na rzecz całorocznego przeglądu najciekawszych spektakli z teatrów w Polsce. Ułożone w cykle tematyczne umożliwią widzom kontakt z najważniejszymi zjawiskami teatralnym w kraju, dadzą szansę na zobaczenie znanych i lubianych aktorów, gwiazd piosenki aktorskiej, artystycznej. Tego rodzaju przegląd zostanie po prostu wpisany w bieżącą, normalną działalność teatru. Jest to istotne z punktu widzenia widza - mam tu na myśli w szczególności kilka aspektów. Po pierwsze finansowy – dotychczas zbyt wysokie ceny biletów, a zwłaszcza karnetów, stanowiły barierę finansową dla wielu widzów. Dużo łatwiej wygospodarować kilkadziesiąt złotych raz w miesiącu, niż kupić karnet za wielokrotność tej sumy, bo jest to spory jednorazowy wydatek. Tu dochodzimy do drugiego aspektu sprawy – widzowie będą mogli oglądać najlepsze przedstawienia przez cały rok, a nie tylko w maju. W moim odczuciu to dla nich dużo korzystniejsze rozwiązanie. Po trzecie - systematyczne spotkania z teatrami spoza Gliwic nie będą destruowały organizacji pracy naszego teatru w szczycie sezonu, tak jak to miało miejsce do tej pory.

Jakie przedstawienia innych teatrów - w ostatnim czasie zrobiły na Panu największe wrażenie, które sceny Pan ceni? A twórców?

Zacznę od spektaklu muzycznego, bo – wbrew opinii wielu krytykujących mnie osób – nie odżegnuję się od niej, lecz bardzo lubię tę formę sceniczną. Dwa lata temu miała miejsce premiera bardzo dobrego spektaklu „Sofia de Magico" granego w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie, który wyreżyserował Łukasz Czuj. Spektakl odniósł sukces zarówno artystyczny jak i komercyjny. Był niezwykłe oryginalnym zderzeniem kabaretowo-rockowych piosenek angielskiej, ekscentrycznej grupy The Tiger Lilies z pełnymi absurdalnego i czarnego humoru opowiadaniami Aglaji Veteranyi i fragmentami prozy Rolanda Topora. Ironia i doskonałe wyczucie formy w połączeniu z utalentowanymi aktorami pozwoliło reżyserowi stworzyć prawdziwy sceniczny majstersztyk. Bardzo podobał mi się również „Leningrad" Czuja, który widziałem ledwie kilka tygodni temu we Wrocławiu. Na przeciwnym biegunie scenicznej ekspresji umieszczam spektakle Jerzego Jarockiego, które zawsze robiły na mnie olbrzymie wrażenie, ponieważ był niekwestionowanym mistrzem w swoim fachu. Widziałem jego „Tango" zrealizowane w stołecznym Teatrze Narodowym, które podobnie zresztą, jak pozostałe jego przedstawienia, jest arcydziełem. Na ostatnich GST widziałem znakomity spektakl Teatru Ochoty „Idiota" wg Fiodora Dostojewskiego. Niedawno obejrzałem bardzo dobrego „Kandyda" w reżyserii Pawła Aignera, a także „Krótki Kurs Piosenki Aktorskiej" napisany i brawurowo wyreżyserowany przez Wojciecha Szelachowskiego. Cóż jeszcze? - z pewnością "Rzecz o banalności miłości" Savyon Liebrecht wystawianą w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Natomiast dawno, dawno temu, jako licealista zetknąłem się z teatrem Tadeusza Kantora – zimą 1980 roku, w warszawskiej Stodole zobaczyłem jego „Wielopole, Wielopole" - najlepszy i najważniejszy spektakl teatralny w moim życiu, do którego dodałbym jeszcze widziane później: „Reportaż o końcu świata" Piotra Tomaszuka i „Oczyszczonych" Krzysztofa Warlikowskiego. I tu ciekawostka – podczas studiów uczestniczyłem w zajęciach prowadzonych przez Kantora, który w ramach tzw. pisma mówionego „NaGłos" na ul. Siennej w Krakowie w kamienicy Piotra Skargi utyskiwał, że nikt w nie chce dać mu sali teatralnej i siarczyście wyklinał na to, co dzieje się w ówczesnej, peerelowskiej kulturze. On w ogóle nieludzko przeklinał, przez co wiele osób się go bało lub uważało za gbura, miał jednak swoją wizję i pozostał jej wierny. Do dziś pozostaje dla mnie wzorem artysty, a jednocześnie przykładem tego, że próby wprowadzenia nowości i reform w kulturze często napotykają opór. Jest to, jak sądzę, normalna reakcja wpisana w naszą naturę – strach przed nieznanym popycha ku zachowawczości. Kwestią charakteru jest, czy potrafimy się jej przeciwstawić.

Chciałby Pan coś, a wręcz - kogoś - przenieś na grunt gliwicki?

Nie myślę tymi kategoriami. Działam tu i teraz i nie zamierzam z gliwickiego teatru robić kopii innej instytucji. Gliwice mają swoje tradycje i do nich zamierzam sięgać i je twórczo rozwijać. Przypominam, że to tutaj w kwietniu 1960 roku miała miejsce światowa prapremiera „Ślubu" Gombrowicza w reżyserii Jerzego Jarockiego, to tu dwie dekady swego życia spędził Tadeusz Różewicz. Warto o tym pamiętać, gdyż rzadko się o tym wspomina, zwłaszcza teraz, gorąco dyskutując o teatrze w Gliwicach.

Kiedy powinniśmy rezerwować sobie czas na pierwszą premierę na gliwickiej scenie pod Pana rządami?

Będę prowadził teatr wspólnie z dyrektorem artystycznym, którego powołam w najbliższym czasie, wsłuchując się w głosy widzów i naszego zespołu artystycznego. Na premierę zaprosimy już za kilka miesięcy.

___

Grzegorz Krawczyk - Urodził się 30 stycznia 1965 r. w Olkuszu. Menadżer instytucji kultury. Ukończył Filologię Polską na Uniwersytecie Jagiellońskim, studia podyplomowe w dziedzinie zarządzania kulturą w Instytucie Spraw Publicznych na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej, międzynarodowe studia podyplomowe MPA (Master of Public Administration) na Akademii Ekonomicznej w Krakowie w katedrze Gospodarki i Administracji Publicznej. W 1997 roku współpracował z Maciejem Nowickim przy produkcji filmów. W 2000 roku był kierownikiem produkcji w Telewizji Puls. Po roku trafił do Teatru Banialuka w Bielsku-Białej, jako konsultant programowy i szef biura Festiwalu Sztuki Wizualnej „ANIMACJE". Tam rozpoczął ścisłą współpracę z Piotrem Tomaszukiem. W 2004 roku został zastępcą dyrektora Pawła Gabary w Gliwickim Teatrze Muzycznym - między innymi kontynuując przebudowę i odbudowę Ruin Teatru Miejskiego „Victoria", modernizację siedziby GTM oraz kinoteatru „Bajka". W 2007 roku pełnił obowiązki dyrektora naczelnego Teatru Dramatycznego m. st. Warszawy. Od marca 2009 jest dyrektorem Muzeum w Gliwicach. Od 31 sierpnia 2016 r. pełni również obowiązki dyrektora Gliwickiego Teatru Muzycznego. Jest członkiem Stowarzyszenia Dyrektorów Teatrów.

Marlena Polok-Kin
Dziennik Zachodni
20 maja 2016

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia