Co dalej z Teatrem Studio?

"wszystko się stało tak marne..."

Jeśli miałbym do Zaczykiewicza pretensje, to nie o to, że doprowadził Teatr Studio do stanu godnego pożałowania, lecz raczej o to, że z tego stanu nie potrafił go wyprowadzić. Bo degrengolada zaczęła się już za dyrekcji Zbigniewa Brzozy - o Teatrze Studio pisze krytyk teatralny Janusz Majcherek.

"Wszystko się stało tak marne,/Tak małe i płaskie śmiertelnie" - śpiewała panna Tutli-Putli w operetce Witkacego. Witkacy patronuje, przynajmniej nominalnie, Teatrowi Studio. Jego sytuację dobrze odzwierciedlają słowa tej arietki. Trwa dyskusja nad przyszłością Studia. Dyrektor placówki Bartosz Zaczykiewicz podał się do dymisji. Decyzja była skutkiem wotum nieufności, jakie ogłosiła część zespołu aktorskiego, zwróciwszy się jednocześnie o opinię do Związku Artystów Scen Polskich. Związek cofnął rekomendację, jakiej udzielił Zaczykiewiczowi, gdy ten obejmował dyrekcję. Zaczykiewicz, mając podpisany kontrakt na parę sezonów naprzód, ustąpił, czym dał świadectwo klasy, na jaką rzadko zdobywają się dyrektorzy teatrów postawieni w podobnych sytuacjach.

Jeśli miałbym do Zaczykiewicza pretensje, to nie o to, że doprowadził teatr do stanu godnego pożałowania, lecz raczej o to, że z tego stanu nie potrafił go wyprowadzić. Bo degrengolada Studia zaczęła się już za dyrekcji Zbigniewa Brzozy, który po obiecującej inauguracji ("Godzina " Handkego) i paru jeszcze wartych uwagi premierach z pierwszych sezonów stracił nie tylko inwencję, lecz podstawowe rozeznanie co do założeń programowych własnego teatru. Odchodził zresztą ze Studia w atmosferze konfliktu, zrzucając winę za porażkę już to na zespół, który nie spełnił jego oczekiwań, już to na władzę, która nie wypełniła obietnic.

Zaczykiewicz dostał teatr w stanie zapaści. Nie liczyłem na cuda, ale znając jego opolskie dokonania, nie spodziewałem się, że tę zapaść jeszcze bardziej pogłębi. Zdumiewały mnie chaotyczne pozycje repertuarowe, powierzane bez ładu i składu początkującym reżyserom. Gdybyż jeszcze ich dobór wynikał z nonkonformizmu, chęci pójścia pod prąd, wbrew tak zwanym lansom. Ale nie - dyrektor zapraszał do Studia Michała Zadarę, Annę Smolarównę

Jeśli coś wartościowego pozostało po dyrekcji Zaczykiewicza, to dwa powstałe na uboczu z inicjatywy aktorów spektakle: monodram Ewy Błaszczyk i Witkacy duetu Irena Jun - Jarosław Gajewski.

Część zespołu, która swego lidera ma w osobie Krzysztofa Majchrzaka, podnosząc słuszny bunt, wyraziła to, co w naszych - widzów Teatru Studio - rozmowach od dawna powracało: ten teatr się marnuje, zaprzepaszczeniu uległa jego tradycja, ba, jego legenda.

Należałem do wiernych, nawet zapalonych bywalców Studia w latach jego świetności. Było to dawno temu. W 1971 roku Józef Szajna objął dyrekcję Teatru Klasycznego i wkrótce przekształcił go w Teatr Studio, który zainaugurował w lutym 1972 roku premierą "Witkacego". Chodziłem do Studia regularnie od połowy lat 70., poczynając od "Dantego". Do dziś mam przed oczami scenę z tego widowiska: ubrane w białe, płócienne giezła aktorki schodzą ze sceny na widownię, niosąc miednice z wodą i ręczniki przerzucone przez ramię. Podchodzą do widzów i wyciągając ku nim miednice, mówią: Umyj ręce.

"Dante" tak mnie zachwycił, że oglądałem go po wielokroć.Widzowie przeważnie stawiali opór. Za którymś razem jedna z aktorek (już nie pamiętam, Irena Jun czy Anna Milewska) stała jak kat nad przerażonym panem, perswadując mu coraz bardziej zniecierpliwionym głosem: Umyj ręce No, umyj!" (Mój Boże, gdy słynnego rzeźbiarza francuskiego, Cesara, zaprowadzili na "Umarłą klasę" Kantora, ten, obejrzawszy ją, zawołał: O, la, la, to jest awangarda! Ja to widziałem 50 lat temu!").

Po latach mam do przedstawień Szajny bardziej sceptyczny stosunek, nie ulega jednak kwestii, że stworzył on w Studio własne, niepodobne do niczego terytorium, łączące, jak wiadomo, różne gatunki i przejawy sztuki. Do Studia nie chodziło się jak do jakiegokolwiek innego teatru, było miejscem autorskim jednego artysty, którego twórczość można było akceptować albo nie, lecz nie sposób było odmówić jej wyraźnego własnego piętna.

Po 10 latach Szajna znalazł sukcesora w Jerzym Grzegorzewskim. Piszę o sukcesji, bo przejęcie Studia tak właśnie się dokonało - z całą świadomością kontynuacji. Bez konfliktów, kłótni, wzajemnych oskarżeń. Przeciwnie: wielki artysta podjął dzieło innego wielkiego artysty, swego poprzednika, zapewniając Teatrowi Studio na następne 15 lat oryginalność i wyjątkowość, prawda, że teraz naznaczoną osobowością samego Grzegorzewskiego.

Może nie od rzeczy będzie przypomnieć, że Grzegorzewski obejmował Studio w 1982 roku, więc w czasie, który mało sprzyjał eleganckim obyczajom, nie tylko w teatrze.

No, ale w końcu trzeba zadać pytanie, co dalej, które w istocie znaczy: komu należałoby powierzyć kierownictwo artystyczne Teatru Studio, gdyby chciało się na serio odnowić w tej placówce tradycję, którą wyznaczają nazwiska Szajny, Grzegorzewskiego i Witkiewicza. Rzecz jasna, nie mam na podorędziu żadnego kandydata. Obawiam się nawet, że tej miary indywidualnościami po prostu nie dysponujemy. Jeszcze 10 lat temu zastanawiałbym się nad Krystianem Lupą, ale dziś nie potrafię już - mimo dawnej fascynacji - zaakceptować jego twórczości, w gruncie rzeczy - parateatralnej.

Podjęcie tradycji nie musi przecież oznaczać dokładnego powtórzenia stylu czy estetyki sprzed lat. Chodzi raczej o wierność duchowi tego miejsca, czyli o stworzenie (odtworzenie) w siedzibie Studia teatru artystycznego. Rozumiem przez to taki teatr, którego celem nie jest doraźna interwencyjność, publicystyczna aktualność, społeczna i polityczna kontestacja. Teatru wielkich liter i buzujących hormonów mamy aż nadto. Byłbym rad, gdyby w nowym Teatrze Studio powróciła poetycka metafora i powstała przestrzeń dla wyobraźni i myśli. I gdyby ten teatr stał się - wielka to dziś rzadkość - teatrem ludzi dorosłych.

Powtarzam, że nie wiem, kto by takiego odnowienia artyzmu w Studiu potrafił dziś dokonać. Wiem natomiast z całą pewnością, kogo w żadnym wypadku nie należy brać w rachubę. Kandydatem nie powinien być nieopierzony młokos, zwłaszcza taki, który co miesiąc "pyka" premierę w coraz to innym miejscu w Polsce; ani pieszczoch wpływowych mediów, ani bohater teatralnych "festów", ani żaden/żadna z raczkujących reżyserów/ek, zaliczanych do siedmiorga, czy ilu tam ich jest, wspaniałych. Ani wreszcie nikt, kto - bez względu na płeć - nie widzi w teatrze miejsca dla piękna i metafizyki, czyli tych wartości, o które zasadniczo chodziło patronowi Studia, Witkacemu i jego spadkobiercy, Grzegorzewskiemu.

A zatem kto? Panna Tutli-Putli śpiewała: "Wszystko się stało tak marne,/Tak małe i płaskie śmiertelnie, /Że nawet kolonie karne/ Nie mogą dostarczyć kochanka, /Godnego mych pragnień szalonych"

Kiedy nowy dyrektor?

Bartosz Zaczykiewicz na stanowisku dyrektora Teatru Studio ma pozostać do końca tego roku.Władze miasta prowadzą rozmowy z kandydatami na jego miejsce. Nie będzie konkursu. Dyrektor biura kultury Marek Kraszewski przewiduje, że nazwisko nowego dyrektora powinniśmy poznać do połowy grudnia.

Janusz Majcherek
Gazeta Wyborcza Stołeczna
14 listopada 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...