Co z tą Polską? -pytają Jarzyna i Masłowska

"Między nami dobrze jest"-TR Warszawa, Schaubühne, reż: G. Jarzyna

\'\'Między nami dobrze jest\'\' według Masłowskiej to kolejne po spektaklu \'\'T.E.O.R.E.M.A.T.\'\' świetne przedstawienie Grzegorza Jarzyny, które dowodzi, że diametralnie zmienił on styl i klimat teatralnych opowieści. Być może mimowolnie sformułował artystyczny program dla TR Warszawa.

Dorota Masłowska dobrze wie, jak szokować czytelników i piekielnie szybko się uczy. Po „Wojnie polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” zgodnie uznano ją za wichrzycielkę i odnowicielkę literackiej polszczyzny. Pozycję tę ugruntował „Paw królowej”, choć trudno było oprzeć się wrażeniu, że młoda pisarka miesza w tym samym kotle, a język opowiadania staje się dla niej punktem wyjścia i celem jednocześnie. Stąd u tych, którzy jak ja potraktowali „Wojnę…” przede wszystkim jako eksperyment i nie dołączyli do chóru zachwyconych, pojawiło się uczucie znużenia. Tak, Masłowska pokazywała po raz kolejny, że ma słuch na groteskę i smutek naszych czasów, lecz powieść można było bez uszczerbku dla zrozumienia jej myśli zacząć i skończyć w dowolnym punkcie. 

Przełom czy zdrada? 

Teatr już wtedy próbował przekładać jej prozę na sceniczne obrazy, ale nie przynosiło to spodziewanej satysfakcji. Gdańska inscenizacja „Wojny…”, a potem łódzka i warszawska próba z „Pawiem…” potęgowały wrażenie, że twórczość Masłowskiej jest żywiołem wyłącznie literackim. A po premierze „Dwojga biednych Rumunów mówiących po polsku” (także w TR Warszawa w reżyserii Przemysława Wojcieszka) zdawało się, że pierwsza sztuka pisarki to rzecz wybitnie przeceniona. Podroż bohaterów przez Polskę Z próbowała ona opisać na przecięciu realizmu i metafory, która chwilami niebezpiecznie przypominała jazdę bez trzymanki, niekontrolowaną nawet przez samą autorkę. Teatr zaś poległ z kretesem, bowiem wydobył z dramatu przede wszystkim grepsy przesłaniające jakąkolwiek sensowną opowieść. Zaś odbiór „Dwojga biednych Rumunów…” pokazywał, że w twórczości Masłowskiej szuka się niemal tylko groteski, jej samej każąc okopywać się na dawno rozpoznanych przez krytykę pozycjach. A to z kolei uniemożliwia poważniejszą przemianę tej literatury. 

„Między nami dobrze jest” dowodzi jednak, że Dorota Masłowska ani myśli pozostawać w przeznaczonej jej z góry szufladzie. Ubiegłoroczna publikacja dramatu wywołała burzę. Pisano, że Masłowska zdradziła swój styl, zasilając szeregi konserwatystów, w swoim oglądzie współczesnej Polski przeznaczających szczególne miejsce Radiu Maryja, a jednocześnie stawiających pomnik rodzimej tradycji – tej samej, z której artystka dotąd pokpiwała. Znaczące było przegrupowanie w szeregach krytyki. Fani „Wojny…” i „Pawia…” nową Masłowską zwykle odrzucali. Ich przeciwnicy stwierdzili, że „Między nami…” to utwór na miarę odkrycia – „Kartoteka” naszych czasów. 

W tym sporze widziałem dla siebie miejsce pomiędzy zwaśnionymi stronami. Nowa sztuka Masłowskiej rzeczywiście przynosiła zmianę optyki, jednak jej sedno wciąż tkwiło w języku, a ten nie przeszedł rewolucji. Wciąż zasadza się bowiem na nieokiełznanych żartach i szyderstwie, chociaż tym razem prowadzących do nieoczekiwanej konkluzji. Było jasne, że niewielki tekst kryje w sobie tajemnicę, a odpowiedzieć na nią może tylko teatr. W ustach aktorów frazy Masłowskiej mogą bowiem zyskać właściwe znaczenie, scena pogłębia perspektywę. Na tym polega znaczenie prapremierowej inscenizacji Grzegorza Jarzyny. Nie jest tak – jak pisała jedna z recenzentek po berlińskich pokazach w końcu marca – że spektakl TR Warszawa to najgorsze, co mogło się przytrafić świetnej sztuce. Wręcz przeciwnie – Jarzyna nadał jej niemal doskonały kształt sceniczny. 

Rzecz o pamięci 

„Między nami dobrze jest” wskazuje, że zmiana stylu i charakteru opowiadania obserowana podczas spektaklu według Pasoliniego nie była jednorazowym wybrykiem. „T.E.O.R.E.M.A.T.” oglądaliśmy na początku lutego, „Między nami…” niespełna dwa miesiące później. Krótki czas wystarczył, by Jarzyna na nowo określił swoją reżyserską strategię, całkiem odmiennie scharakteryzował własny teatr. Przeczucia, które miałem po tamtym przedstawieniu, potwierdziły się w skrajnie innej materii sztuki Masłowskiej. Z pozoru oba widowiska stoją na przeciwległych biegunach. W istocie łączy je wspólny ton, podobna dociekliwość pytań i nieoczywistość ostatecznych rozwiązań. 

Inscenizując Pasoliniego, Jarzyna pytał, czy możliwy jest świat bez Boga, czy na gruzach wartości da się odbudować jakikolwiek ład. Teraz refleksja sięga Polski, co nie oznacza, że reżyser wzorem politycznie zaangażowanych twórców czepia się doraźności. Odwrotnie – spektakl w TR nawołuje do pamiętania i sam w sobie staje się opowieścią o pamięci. Być może tym, co napiszę, złożę Jarzynie pocałunek śmierci, ale „Między nami dobrze” można nazwać seansem patriotycznym. Rzecz idzie o to, by odbudować pokoleniową więź, nawiązać na nowo zerwaną nić przynależności do tego samego narodu. Nie jest to równoznaczne z apologią polskości, odmianą propagandowej agitki w słusznej sprawie. Przewrotność pomysłu Masłowskiej idealnie uchwycona przez Jarzynę polega na tym, że z nagromadzenia negacji tworzy się znak dodatni. Znowu – apoteoza przez wyszydzenie. 

Mała Metalowa Dziewczynka (Aleksandra Popławska) to nieodrodne dziecko spsiałego dziś. W marynarskim ubranku, butach-wrotkach, przemierza scenę niczym ekspedientka w supermarkecie. Jej lektura to gazetki cenowe Tesco, jej świat to trzepak pod blokiem. Pamięć ma gdzieś, Polską się brzydzi. Chce czuć się Europejką, bo usłyszała o tym w telewizji, o tym krzyczą nagłówki nawet tabloidów. Jej matka (Magdalena Kuta) cała zbudowana jest z niemożności. Żyje tym, kim nie jest i nie będzie, gdzie nie wyjedzie i czego nie zrobi. Z kontenera na śmieci wyciąga zeszłoroczną szmatę z rozwiązaną krzyżówką i chwali się, że kupiła w promocji, bo ją było stać. 

Jest jeszcze babcia (wielka rola Danuty Szaflarskiej), może najważniejsza postać tej historii. Jeśli jej wnuczka zanurzona jest w teraźniejszości, ona stanowi jej awers, bo wciąż żyje, jakby wciąż trwała wojna. Wciąż biegnie nad Wisłą 1 września 1939 roku, wciąż w uszach ma bombardowania Warszawy. W delikatnej interpretacji Szaflarskiej i wizji Jarzyny stara kobieta jest wcieloną pamięcią dawnej Polski, dawnego narodu. Nie pozwala, by przerobić ją na kolejne hasła z gazetki Tesco. Powraca ze swym mantrycznym starczym słowotokiem. 

Masłowska i Jarzyna nakładają na tę absurdalną sztafetę pokoleń perspektywę realizacji filmu o współczesnej Polsce. W kretyńskim dziele pt. „Koń, który jeździł konno” ma się przeglądać mizeria dzisiejszych celebrytów, którzy z nadania tłumu stają się sumieniami społeczeństwa. Trzy kobiety obserwują ten film i w jakiś sposób w nim uczestniczą jako bohaterki narracji prowadzonej przez cynicznego reżysera (świetny Adam Woronowicz). 

Wszystko to razem wywołuje salwy śmiechu, bo waga inscenizacji Jarzyny nie oznacza, że pozbawił on sztukę humoru. Roma Gąsiorowska, Katarzyna Warnke, Maria Maj, Agnieszka Podsiadlik i Rafał Maćkowiak mają do zagrania jedynie epizody, a jednak w swym przerysowaniu trafiają w punkt. Dzięki tak ustawionym rolom na scenie TR mamy prawdziwą ludzką menażerię – zabawną i przerażającą. 

Może ktoś inny wystawiłby „Między nami dobrze jest”, podkreślając rodzajowość sekwencji i zrobił z tego satyrę na polską przaśność. Odkrycie Jarzyny polega na tym, że pod rubasznym często śmiechem ukrywa on czysty liryzm. Reżyser nie poprzestaje na wyszydzaniu postaci, chociaż ich przecież nie oszczędza. Dostrzega tylko, że każdy ma prawo do współczucia – i ludzie, i Polska. W szaleńczym monologu Mała Metalowa Dziewczynka krzyczy: „We Francji jest Francja, w Ameryce Ameryka, w Niemczech są Niemcy i nawet w Czechach są Czechy, a tylko w Polsce jest Polska”. Można to uznać za skargę, ale spektakl podrzuca inne odczytanie. Wydaje się bowiem, że Jarzyna i Masłowska, może z bólem, się z Polską pogodzili. 

Finał wstrząsa. Babcia i wnuczka w kwiecistych sukienkach idą, trzymając się za rękę. Na planszach zamykających scenę widać film z bombardowania Warszawy. Pomiędzy walącymi się budynkami narysowane jak w komiksie przesuwają się sprzęty z domu bohaterek. Przeszłość wraca, współczesność się w niej przegląda. W ten sposób przed Masłowską i Jarzyną w teatrze o naszej historii nie opowiadał chyba nikt. 

Teatr dla dorosłych 

Medytacyjny „T.E.O.R.E.M.A.T.” oraz zaskakujące w swym liryzmie „Między nami dobrze jest” układają się w zapadający w pamięć dyptyk. Nie powiem, że „nowe otwarcie” Jarzyny zmieni polski teatr, bo wiadomo, co warte i jak nadużywane są podobne deklaracje. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby te przedstawienia stały się punktem odniesienia dla kolejnych realizacji w TR Warszawa, także dla innych twórców. Byłby to wówczas teatr dla dorosłych. Nowoczesny, ale nie odżegnujący się od pamięci. W tematach uniwersalnych (Pasolini) odnajdujący bolesny konkret, w literaturze współczesnej (Masłowska) to, co ponadczasowe. Nie myślę wcale, że TR stałby się teatrem chłodnym. Przez siłę opowieści zawsze podnosi jej temperaturę. A że obyłoby się bez ekscesów? Skoro – jak ktoś powiedział czy napisał – wszystko jest ekscesem, to dobry teatr jest nim także.

Jacek Wakar
Dziennik
10 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia