Co z tym Leonem?

"Po prostu Leon po prostu" - reż. Robert Czechowski - Teatr Lubuski w Zielonej Górze

- Wisz, d co chodzi? - pyta Leona Kłopotka pan Ludwik. Leon milczy. - No właśnie. Jak nie wisz, o co chodzi, to właśnie o to chodzi...

Z tym stwierdzeniem zaczynamy i kończymy wizytę "w życiu" Leona Kłopotka - sprzedawcy odkurzaczy, którego daltonizm jest na pewno kłopotem (szczególnie, gdy urządzenie kupują kobiety, które wszystko wybierają według koloru), ale nie największym problemem.

Kłopotek, lat ok. 40, czyli w wieku, kiedy mężczyzna narażony jest na różnego rodzaju odbicia z racji półmetkowego bilansu, prawdziwą gehennę przeżywa w domu. Ze strzelającą pretensjami niczym z karabinu maszynowego żoną (Leon, podłoga! Leon, nogawki!), z trajkoczącą matką, która za nic nie chce przeciąć pępowiny z synem, z teściową - zombie z pluszakiem,.. Generalnie z całą rodzinką, która rozlicza, piętnuje. Nie dziwi więc ucieczka Leona na dworzec, gdzie "książę" rządzi dworem meneli i prostytutek, uzbrojonych w życiowe mądrości.

"Po prostu Leon po prostu" pióra Przemysława Grzesińskiego, w reżyserii Roberta Czechowskiego, dobrze się zapowiada. Anna Haba jako żona Kłopotka pomysłowo i z energią pszczoły wydobywa humor z groteskowego kostiumu (postacie oryginalnie "ubrała" Elżbieta Terlikowska). Widzowie zastygają w niepewności i zakłopotaniu, kiedy spomiędzy nich nagle zrywa się Aleksander Podolak i przekonująco wymyśla stojącemu na scenie Markowi Sitarskiemu (Leon). To ma być teatr? A o awangardzie słyszał? Kantor, Grotowski, Gardzienice? Do d... z taką sztuką! Ale ta sztuka zasysa A. Podolaka i koronuje jako Ryszarda III, lego od "królestwa za konia". Popis egzaltacji połączonej z erotyzmem daje Marta Frąckowiak, próbująca wybrać odkurzacz. Scena chrzcin córeczki Leona to małe arcydzieło - teatr marionetek, które wprawił w ruch pochodzący z Białorusi tancerz i choreograf Alexandr Azarkevitch. Kanonada schematycznych dialogów, wypełniających familijne imprezy, zautomatyzowany taniec pustych gestów. Tu świetny, chodzący po ścianach Ernest Nita. Podobnie jak w innej scenie Elżbieta Donimirska, zagubiona wśród bloków matka Leona czy Hanna Klepacka, której wystarcza kilka sekund, by rozbawić graną przez siebie postacią prostytutki ("blebleble" na sutkach).

To wszystko jednak sceny, ich fragmenty, poszczególne kreacje, które nie chcą w "Po prostu Leon po prostu" skleić się w komedię, gdzie widz trzymałby się za brzuch od początku do końca. Z przerwami na filozofię. Ta ostatnia bierze górę w drugiej części spektaklu. I moc uchodzi. Za dużo tu powtórek x babskiego terroru Leona, którego bohater jest bezwolną ofiarą. Za mało scen, które swoją energią i pobudzającym wizualnym rozpasaniem niosą sztukę przez czas jakiś. Jak choćby z rezerwistami, którzy krzykliwie idą do cywila, po drodze kupując "miłość" u dworcowych prostytutek. Kiedyś rezerwa rządziła. Dziś jest niczym wobec sierżanta Moździerza (Piotr Lizak): wrócił z Afganistanu, pręży "jego zajebistość" klatę, podziurawioną serią z kałacha, stając się karykaturą Rambo skrzyżowanego z Chuckiem Norrisem. Szkoda, że zabrakło "paliwa" na więcej takich celnych wycieczek do naszej "polskości". Byłyby pewnie ciekawsze, niż np. powierzchowne rozprawianie z tzw. sztuką współczesną, sprowadzoną do zachwytu nad kawałkiem rury od odkurzacza.

 

Zdzisław Haczek
Gazeta Lubuska
15 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...