Co zabrakło do piątki?

"Mickiewicz. Dziady. Performance" - reż. P. Wodziński - Teatr Polski w Bydgoszczy

Po wspaniale ocierającym się o bluźnierstwo Krasińskim, pomysłowym i odkrywającym wspaniałe teksty Słowackim, Paweł Wodziński postanowił zmierzyć się z Mickiewiczem. Choć wygrał wojnę z klasykami, pod koniec tej bitwy poległ

Na obrzęd Dziadów Wodziński zaprasza nas do kaplicy, która świętego miejsca nie przypomina. To raczej obóz uchodźców, bezdomnych, albo okolice Pałacu Prezydenckiego z ubiegłego roku. Kostiumolożka Agata Skwarczyńska przygotowała dla widzów zestaw doskonale nietwarzowych i tak ukochanych przez wielu Polaków strojów: klapki na basen, zgrabny dresik, buty z odblaskami, obcisły podkoszulek, plastikowe sandały – powracający sprzed lat na modowe salony hit obuwniczy. Nieważne, kto bierze w tym spotkaniu udział – wszystko dzieje się w tajemniczym półmroku. Tu liczy się tekst. To sam Mickiewicz przecież. Ten, który usypia maturzystów, nie daje spać po nocach przyszłym filologom i fascynuje pasjonatów. Jaki więc patetyczny przekaz płynie ze sceny Teatru Polskiego w Bydgoszczy?

Niby ciągle ten mickiewiczowski, ale ile w tym, co wypowiadają aktorzy podniosłości? Ile wyuczonego szacunku do wizji wieszcza, który nauczyciele próbowali nam wpoić? Ile głębokiego zaangażowania aktorów - jakby nie było - dramatycznych? Tekst, który wypowiadają jest jak ze szkolnej lekcji wzięty: szybko od niechcenia wyrecytowany. Przypomina też te momenty, gdy książkę czyta się w samotności. Niejedna osoba, pochylając się nad „Dziadami”, łudzi się, że w przetrawieniu tekstu pomoże wypowiedzenie go na głos. Powstają wtedy wersy pośpiesznie rymowane, wykrzykiwane jak na stadionie lub odśpiewywane na choćby i kościelną modłę. Ale w tej samej chwili samotności powstają wersy rodem z konkursów recytatorskich, kiedy natchniony czytelnik w najmniej poetyckim fragmencie doszukuje się potencjału – do znaczącego gestu, sztucznego wykorzystania elementu, wykrzyknienia, wysilającej twarz mimiki czy artykulacji.

Tymi zabiegami reżyser Paweł Wodziński pokazuje prawdę. I to jest najcenniejsze w całym spektaklu. To bawi widownię, część być może oburza (jakże bez holoubkowskiego drżenia w głosie wieszcza recytować można?!), a wreszcie przypomina katorgę, którą niejeden widz nad tym wiekopomnym dziełem przeżywał. I w tym jest siła spektaklu kierowanego do nauczycieli, studentów i uczniów. Tak można. Można szukać swojego sposobu na czytanie Mickiewicza, można mówić go piskliwym głosem, można drwić z przesadnego patosu, wreszcie: można nie umieć go czytać, można się męczyć i można niedowierzać w jego słowa.

Ciekawy jest również zabieg wykorzystujący teksty sprzed lat, sprzed wieków, choćby Woltera czy Heine’go. Ich opinie na temat Polski i Polaków (jakże sprzeczne z wizją Mickiewicza) opowiadane są przez obcokrajowców. To przecież całkiem realne wizje, które każdy ze współczesnych mógłby wyrazić. I tak jak przed laty, tak i teraz zastanawia, czy Polacy dopuściliby je do swojej świadomości. Być może przyzwyczajeni do szafowania pojęciem patriotyzmu czy miłością do ojczyzny, nie potrafilibyśmy takiej krytyki przekuć w natchnienie do pozytywnej zmiany.

Jest jeszcze w spektaklu Teatru Polskiego w Bydgoszczy coś, co może on przyciągać. Dobra gra. Świetny jest Michał Czachor w roli Konrada (podołał wspaniale m.in. Wielkiej Improwizacji, choć pod jej koniec z przemyślanej gry i zabawy tekstem pozostało zdecydowanie za dużo krzyku), rewelacyjny w roli Guślarza i księdza Piotra jest Mateusz Łasowski (choć sądziłam, że Improwizacji nic nie pobije, Łasowski położył ją Widzeniem na łopatki), niezawodna Karolina Adamczyk (Zosia), zdecydowanie zbyt rzadko widziana na bydgoskiej scenie Beata Bandurska (Pani Rollison), zaskakująco dobrze odnajdujący się w nie do końca przemyślanych scenach Roland Nowak (Nowosilcow) i przebijający z drugiego planu Piotr Żurawski.

I te „Dziady” mogłyby być wybitne. Jednak po sprytnym balansowaniu na krawędzi kiczu i profanacji, Wodziński popada w nudę i chaos. Obszerny fragment odpowiadający III części dramatu jest nieuporządkowany. Tak, jakby natchnienia reżyserowi i siły aktorom starczyło tylko na początek. Nie ma już tak pomysłowej zabawy słowem, jest tylko część wykorzystanego potencjału całego zespołu. Tej partii nie ratuje nawet ciekawe i bardzo plastyczne nawiązanie do nieukończonej przez Mickiewicza I części utworu, która publiczność przenosi znów do misterium w postaci obrzędu Dziadów. Widz wierci się w fotelu niczym nad nudnawą lekturą. Obejrzy, przeczyta, bo musi. A można było tę lekcję (ach, choćby i narodową, patetyczną, ale przede wszystkim: uświadamiania prawdy o tożsamości) opowiedzieć do końca. Byłaby na piątkę.

Michalina Łubecka
Teatr dla Was
27 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia