Contigo , czyli z kim?

"Contigo" - 10.Letni Ogród Teatralny w Katowicach

Miasto żyje. Miasto tętni życiem. Tego typu stwierdzenia stają się coraz częściej zaledwie frazesami, bowiem w ulicach-tętnicach przepływająca krew to tłum składający się z odseparowanych od siebie jednostek, często nie doświadczających już własnej cielesności ani cielesności miasta.

„Dzisiaj przestrzenie miejskie mierzymy tym, jak łatwo przez nie przejechać, jak łatwo z nich się wydostać. Miejska przestrzeń podległa wszechwładnemu ruchowi z konieczności musi wyglądać neutralnie […]. Skoro przestrzeń miejska staje się zaledwie funkcją ruchu, sama dostarcza coraz mniej bodźców” (R. Sennett: „Ciało i kamień. Człowiek i miasto w cywilizacji Zachodu”, przeł. M.Konikowska, Wydawnictwo Marabut, Gdańsk 1996). Być może przestrzeń miejska dostarcza dziś coraz mniej bodźców, ale na pewno jednym z nich, być może najsilniejszym, są spektakle uliczne.

Spektakl „Contigo” portugalskiego teatru O Ultimo Momento miał planowo odbyć się na skrzyżowaniu katowickich ulic Staromiejskiej i Dyrekcyjnej, jednak warunki atmosferyczne pokrzyżowały te plany. Nie ma tego złego... – chciałoby się zacytować przysłowie, bowiem hala starego dworca kolejowego okazała się znakomitą lokalizacją dla spektaklu. Miejsce zniszczone przez czas, o którego przywrócenie do świetności kilkakrotnie domagali się aktywni na Śląsku historycy sztuki, na pół godziny powróciło do życia. Prawdę mówiąc, niewiele potrzeba było, by osiągnąć ten efekt – wystarczyła ascetyczna scena z umieszczonym pośrodku masztem chińskim. Wszak wszędzie można postawić swój axis mundi… 

Joao Paulo P. Dos Santos, czyli jedyny wykonawca „Contigo”, jest wykształconym w portugalskich i francuskich szkołach cyrkowych akrobatą. Czym więc różni się uliczny teatr ciała od cyrku? Na pierwszy rzut oka brakiem natrętnej pompy i przymusu zabawy. Jednak półgodzinny spektakl wystarcza, by się przekonać, że różnica tkwi głębiej. Cyrk, spełniając swój ludyczny obowiązek, mami widza blichtrem, czasem lepiej, czasem gorzej dopracowanej formy. W przypadku „Contigo” forma doprowadzona jest do perfekcji: niezauważalnie i nierozerwalnie łączy się z treścią. Umiejętności aktora-akrobaty ujawniają się jakby mimochodem i zdają się być tak integralną, że aż zupełnie naturalną częścią tego monodramu.

Można oczywiście pozostać przy podziwie dla umiejętności panowania nad ciałem i przestrzenią, ale można również pójść krok dalej i spróbować odczytać historię, którą artysta przemycił między „ochem” a „achem” zaskoczonej jego wyczynami publiczności. Wokół chińskiego masztu ześrodkowana była nie tylko widownia, ale także lęki i refleksje człowieka dążącego do pokonania granicy między dostępnym a nieosiągalnym. Pokusa jej przekroczenia jest tak silna, że popycha człowieka do działania. Rozpoczynają się kilkakrotne próby walki. Z czym? Może z grawitacją, może z prawami natury, może z Bogiem. Dzięki użytej formie wyrazu treść staje się uniwersalna, w wyniku czego definiowanie przeciwnika staje się zbędne. Po krótkotrwałym zwycięstwie zuchwalec zostaje strącony ze swojego środka świata, Wieży Babel, a może po prostu masztu chińskiego. Zakończenie jednak nie jest pesymistyczne – ujawnia siłę człowieka, tkwiącą w tworzeniu historii, mimo że zwykle są to narracje o własnych niepowodzeniach. Refleksje i niepokoje, jakie filozofowie od wieków wyrażali w pismach i dialogach, ćwicząc siłę umysłu, aktor przedstawia bez słów, ukazując pełną synchronizację myśli i ciała. Jeden człowiek przeczy dualizmowi i wprowadza harmonię między ducha i materię. 

Aktorem drugiego planu okazała się hala starego dworca. Na dodatek aktorem dyskretnym i nie domagającym się owacji, acz bardzo efektownym. Jak wszystko w tym spektaklu, wykorzystanie postindustrialnej przestrzeni wydawało się wynikać z naturalnej przynależności miejsca do artysty. Nawet przypadkowy efekt świetlny w postaci rozszczepionych i zwielokrotnionych na sklepieniu cieni bohatera nie wydawał się zbyt przesadnym ani nachalnym ozdobnikiem. 

Po raz pierwszy (i jedyny) w tej edycji Letni Ogród Teatralny opuścił podcienia Górnośląskiego Centrum Kultury i wyszedł na ulicę. Mimo że ostatecznie celem tej peregrynacji nie była ulica sensu stricto, to opuszczenie konwencjonalnego dla spektakli pomieszczenia zasygnalizowało związek teatru z miastem. Cytowany na wstępie Richard Sennett już kilkanaście lat temu wyrażał obawę przed znieczuleniem, jakie dotyka miasto, przed „zubożeniem zmysłowym w przestrzeni”: „Chęć wyzwolenia ciała od oporu łączy się z lękiem przed dotykiem, lękiem aż nadto widocznym we współczesnej urbanistyce. […] Zmysł dotyku sprawia wrażenie, że coś lub kogoś odczujemy jako ciało obce. Technika pozwala nam unikać tego zagrożenia”. Rzeczywistość zewnętrzna, zwłaszcza miejska według Sennetta w percepcji użytkowników pozbawiona została związków przyczynowo – skutkowych oraz siły oddziaływania. Brak oporu, który w zamyśle architektów i urbanistów ma ułatwiać mieszkańcom dużych miast życie, łączy się z brakiem wrażeń i biernością, a co za tym idzie także jałowością i monotonią. Winą za ten stan rzeczy Sennett obarcza nie tylko nietrafione projekty architektoniczne i funkcję ruchu, ale również film. Być może lekarstwem na wielkomiejską nudę i otępienie jest powrót do starszej muzy i wyjście teatru na ulicę. Wobec tego Contigo może oznaczać zarówno zagadkowy brak drugiej osoby w przedstawieniu, jak i zaproszenie.

Marzena Kotyczka
artPapier 1 września 17 (113) / 2008
11 września 2008
Prasa
artPAPIER

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia