Coś namalować, zaśpiewać coś

262. Krakowski Salon Poezji

Pamiętne są chwile, gdy czujesz, że szybka cenzurka to nędza.

Masz w takiej minucie pisać bądź mówić coś o teatrze, filmie, książce - i doszczętnie przez rodaków przeżute, nic już nie znaczące kulfony przymiotników typu "dobre, złe, piękne, brzydkie" łaszą się psio, pójście na krytyczną łatwiznę podszeptują, bo przecież czytelnik, słuchacz lubi się nie męczyć... A ty co? Wiesz, że gdy ulegniesz tej nędzy, gdy sięgniesz po stylistyczny muł sztancy: "wybitna aktorka X genialnie wykonała utwór Y" - w istocie gówno powiesz, bo tylko bąkniesz, co każdy bąknąć może i chętnie bąka.

Tak, wieki łudzisz się, że nie jesteś jak każdy, lecz dopiero ostatniej niedzieli, kiedy Teresa Budzisz-Krzyżanowska czytała "Rzecz o wolności słowa" Cypriana Kamila Norwida, pojąłeś jasno: gdy jej słuchałeś - naprawdę nie byłeś jak każdy. Kulfon "genialna" wreszcie okazał się trupem. Byłeś sam jak nigdy. Kiedyś próbowałeś przebrnąć przez "Rzecz...". Raz, drugi, piąty telefony wyłączałeś, story zaciągałeś, drzwi ryglowałeś, księgę otwierałeś i przez zawrotny język Norwida brnąłeś pokornie. I raz, drugi, dziesiąty - to samo. Po chwili lektury - kapitulacja. Metaforyczno-semantyczne labirynty "Rzeczy..." za wielkie - ty za mały. I byłeś jak każdy - kolejny Minotaur, stada Minotaurów. I mogłeś zawadiacko wymachiwać starą nędzą wykrzyknika "genialny tekst!!!" - więc wymachiwałeś.

Mogłeś być jak każdy, byłeś jak każdy - ale już nie możesz. Budzisz-Krzyżanowska przeszła przez labirynt jakby to nie labirynt, tylko włos, był. Z karkołomności Norwida zbudowała jasność zawstydzającą twe ucho. Chcesz wchodzić w filozofię "Rzeczy o wolności słowa"? Chcesz gadać o jej stylistycznych przepaściach, co kiedyś były nie do pokonania, a po godzinie czytania Budzisz-Krzyżanowskiej stały się powietrzem? Nie czas na to. Niech wystarczą dwie frazy krótkie, co je zanotować zdołałeś. Jedna tyczy biedy, powodu biedy twoich słów: "nałóg je codzienny podrzędni". Druga - biedy twej głowy: "człowiek myśląc - maluje i śpiewa zarazem".

Kiedy ostatni raz malowałeś tak i śpiewałeś? Zostaw bieguny, między którymi Norwid rozpiął opowieść o języku - to są, przeżuwaczu słów upodrzędnionych codziennym musem prostactwa, skale obezwładniające. Zostaw je i zapytaj siebie: kiedy ostatni raz pisząc cokolwiek - zadbałem o barwę, kształt, brzmienie zdań zaczernianej stronicy? No? Kiedy pomyślałeś, że najgłębszym sensem twej opowieści jest obraz i dźwięk, a nie słownikowy - owszem, prosty i jasny - lecz tylko banał lity kilku trupków typu "dobre, złe", co je każdy wypluć może w dowolnej sprawie i bez wahania?

Ty, ja, on, ona - co i kiedy powiemy o Budzisz-Krzyżanowskiej, która "Rzeczą o wolności słowa" tak doskonale upokorzyła naszą epokę ulicznej wolności słówek zwiędłych? Trzeba coś zdaniem namalować, coś zaśpiewać. Tak. Może jutro, albo w piątek. A dziś? Siedź cicho i cierpliwie czekaj na kolor, kształt, intonację. Siedź sam.

Teatr im. J. Słowackiego. 262. Krakowski Salon Poezji. Na wiolonczelach grali: Dorota Imiełowska i Łukasz Pawlikowski.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
26 lutego 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...