Coś poszło źle

"Podopieczni" - reż. Paweł Miśkiewicz - Stary Teatr w Krakowie

Paweł Miśkiewicz, wystawiając w 2016 roku Podopiecznych na postawie tekstu dramatycznego Jelinek, starał się dostosować tekst do polskiego widza. Odchodząc od zaangażowanej społeczno-politycznie twórczości austriackiej noblistki, stworzył spektakl odnoszący się do ogólnoludzkich prawd i zasad moralnych, nijak osadzonych w bieżącej sytuacji politycznej krajów Unii Europejskiej. W praktyce oznacza to przede wszystkim cięcia na spójnej tkance tekstu.

Jelinek napisała utwór na kanwie wydarzeń z 2012 roku, mających miejsce pod kościołem Wotywnym w Wiedniu. Tekst dramatyczny koncentruje się wokół nieludzkich procedur przyznawania prawa statusu uchodźcy, niewidoczności grup wykluczonych w uprzywilejowanym i zamożnym społeczeństwie, wreszcie jest krytyczną odpowiedzią na komformistyczną postawę austriackiego rządu. Miśkiewicz, na antypodach sztuki społecznie zaangażowanej, stara się realizować postulaty teatru apolitycznego. Stwarza bliżej nieokreśloną krainę, w której wprawdzie biali i uprzywilejowani są za ten fakt krytykowani, niemniej jednak nic konkretnego im zarzucić nie można. Wedle życzenia zespołu artystycznego, postaci sceniczne są intencjonalnymi nieuchodźcami. I ci nieuchodźcy, skarżący się zupełnie zasadnie na tragiczną sytuację egzystecjalną, w potoku słów i obelg przytaczają wprawdzie przykłady bezduszności uprzywilejowanego, tu usytuowanego jako patrzący, ale są to wydarzenia niesprecyzowane i mało znane w Polsce, a przecież to spektakl do Polaków i Polek i przez Polaków i Polki.

Oczywiście, nieuczciwym byłoby stwierdzenie, jakoby nie pojawiły się przytyki, skierowane bezpośrednio Polaków czy Polek. W jednej ze scen postaci śpiewają niewybredną przyśpiewkę, wedle której jedynym słusznym (w zestawieniu z Arabem całującym przez szmatkę, dzikim Murzynem i niegodnym zaufania Chińczykiem) kandydatek na męża i kochanka był Polak. W gruncie rzeczy to tylko stałe wałkowanie tych samych, aż nadto dobrze znanych klisz, przedstawiających ksenofobiczny i patriarchalny wizerunek mężczyzn. Jakkolwiek trudno polemizować i z tym, że tacy mężczyźni pojawiają się w polskim społeczeństwie (jak również w każdym innym, niestety), i z tym, że są oni wyjątkowo szkodliwi, więc należałoby temperować ich rasistowskie zapędy, to trudno nie odnieść wrażenia, że Miśkiewcicz porusza się po dobrze znanym, bezpiecznym terenie. Łatwo jest zarzucić, zwłaszcza w formie prostackiej piosenki, wąskie horyzonty myślowe, skłonności nacjonalistyczne, czy budowania swojej pozycji władzy na heteronormatywności jakiemuś Polakowi, niewymienionemu z imienia, nazwiska, czy choćby sytuacji, w której się tak zachował. Trudniej, gdybyśmy mówili o konkretnych osobach i konkretnych rzeczach, których się te osoby dopuściły. A reżyser bardzo pilnuje, by w całym tym jelinkowym języku nie powiedzieć nic od siebie. Miśkiewicz bowiem, najpewniej świadom pozycji kościoła Katolickiego w Polsce, usuwa całkowicie ten motyw ze spektaklu, przecież tak ważny w zrozumieniu nieludzkich mechanizmów, którym podlegają uchodźcy, starający się o azyl. Mimo nastrojów islamofobicznych, napędzanych w Polsce w przeważającej mierze przez prawicę, ze sceny nie pada ani jedna sugestia, ani jedno nazwisko, ani jedno wydarzenie, mogące obnażyć przed widownią mechanizmy manipulacji (często odnoszącej się do najniższych instynktów), której padli ofiarami. To bardzo poważny zarzut, deprymujący niewątpliwy wkład pracy, jaki został włożony w zrealizowanie tak trudnego i wymagającego spektaklu. Doprawdy, trudno jednak koncentrować się na po prostu pięknej scenografii, czy przyjemności, która się wiąże z oglądaniem na scenie rewelacyjnego krakowskiego zespołu aktorskiego Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w momencie, gdy myśl społeczno-polityczna, w moim mniemaniu najważniejsza, tak szwankuje.

Mimo niesamowitej teatralnej sprawności, podstawowym problemem Miśkiewicza jest to, że uchodźców w Polsce nie było. I nie było ich także w spektaklu. W tekście Jelinek oddaje głos grupie uciśnionych - jak błędny huf przemawiają uchodźcy, proszący o przyznanie im podstawowych praw, proszący o włączenie ich do społeczeństwa. W Polsce, która odmówiła udzielenia pomocy uchodźcom, trudno jest mówić o tym problemie. Uchodźcy istnieją jedynie jako polityczna figura do napędzania strachu, zagrażająca z trudem zdobytemu dobrobytowi rodaków. Istnieją jedynie jako medialny twór, co wyjątkowo sprawnie wykorzystuje Paweł Miśkiewicz. Reżyser nie obcował nigdy z uchodźcami, nie był też w obozie dla nich przeznaczonym, dlatego, pracując wraz z aktorami na próbach do spektaklu, korzystał przede wszystkim z nagrań i fotografii dostępnych w internecie i telewizji. To doskonała klisza, rodzaj lusta, odbijający lęki Polaków i Polek. A jednak z tym medialnym wizerunkiem uchodźców nie zrobiono wiele więcej. Znowu, Miśkiewicz nie przypisał sytuacji uchodźców żadnym mechanizmom władzy, z którymi byłaby możliwa polemika. Przełożył wartość polityczną nad emocjonalną, sugerując, że powinniśmy wznieść się ponad polityczne błotko, na rzecz pomocy osobom potrzebującym.

Wszystko to oczywiście piękne i szlachetne, i podpisałabym się pod tym manifestem, ale mam dwa zastrzeżenia, które mi jednak nie pozwalają na tak frywolne promowanie miłości i akceptacji. Po pierwsze, cały problem tkwi w tym, że brak przyzwolenia na obecność uchodźców w sferze widzialnej lub w ogóle jest spowodowany głęboko zakorzenionymi postawami, mającymi swoje źródło w sytuacji społeczno-politycznej, więc chcąc zmienić czyjeś poglądy należałoby w pierwszej kolejności przedsięwziąć działania, mające na celu zmianę tejże sytuacji. Po drugie, nie mogę się zgodzić, że to teatr apolityczny. Rozumiem ideę teatru politycznego, jak i apolitycznego, i staram się nie faworyzować żadnej z tej wizji, nawet jeśli przypadek Podopiecznych na to nie wskazuje. Ale abstrahując już od wszystkim znanego wszystko jest polityczne, dopóki spektakl będzie grany w obrębie instytucji legitymującej się konkretnym profilem politycznym, dopóki będzie biletowany, dopóki żaden uchodźca nie będzie miał na niego wstępu z prozaicznej przyczyny, jak choćby jego nieobecność w Polsce spowodowana odmową przyjęcia uchodźców przez Polskę, będzie to teatr polityczny.

W dodatku teatr polityczny, który nie ma zbyt wiele wspólnego z grupą uciśnioną.

 

Aleksandra Mahmud
Dziennik Teatralny Kraków
17 września 2018

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...