Cudu nie będzie, jeśli go nie zrobimy?

Krystian Lupa o nadchodzących wyborach

Po I turze wyborów prezydenckich Krystian Lupa pisze o sposobie, w jaki Polacy podejmują swoje decyzje wyborcze. Czy chcą spokoju? Jeśli tak, to jaką cenę są skłonni za niego zapłacić? "Dyktatorzy i populistyczni aspiranci do dyktatury obiecują »maluczkim« spokój w zamian za trwanie w dzieciństwie i obywatelskiej nieświadomości. To jest spokój, który kończy się wojną" - ostrzega reżyser teatralny w komentarzu dla Onet Kultura.

Wybory 2020. Krystian Lupa komentuje wybory prezydenckie. "Może Polacy się wstydzą?

- Krystian Lupa odnosi się do powyborczych komentarzy i wzywa, by nie czekać na cud, ale ten cud współtworzyć
- Jak twierdzi, za dwa tygodnie demokracja może być pogrzebana
- Gra w bezstronność i egoistyczna zabawa w przewidywania i proroctwa, jakby chodziło o zawody sportowe jest zgubną postawą humanistów - podsumowuje reżyser
- Kościół i populiści zwodzą "maluczkich" - komentuje Lupa
- Zdaniem Lupy, nieprawdą jest, że nie należy przekonywać przekonanych

08:34 29.06.2020

Za dwa tygodnie możemy mieć pogrzebaną demokrację. To również zawarte jest w zdaniu, które dziś przeczytałem w Onecie: "Trzaskowski musiałby dokonać cudu, żeby wygrać drugą turę"? W TVP Info nie pojawiłoby się takie zdanie, gdyby sytuacja była odwrotna. Wspólnymi siłami grzebiemy polską demokrację. Dlaczego Trzaskowski ma robić cuda? My - to znaczy ludzie, którzy mają świadomość, jaka jest cena naszej demokratycznej przyszłości i świadomość tego, co nam grozi! My musimy dokonać cudu, a nie wymagać cudu od Trzaskowskiego. Trzaskowski zrobi to, co może i potrafi zrobić, nie jest cudotwórcą.

Każdy z nas powinien sobie zadać pytanie, co może zrobić przez te dwa tygodnie. Dziennikarze i kreatorzy opinii publicznej powinni sobie dziś zadać pytanie, co powinni zrobić przez te dwa tygodnie! Nie możemy również wymagać odpowiedzialnej świadomości od społeczeństwa, jeśli społeczeństwo jest oszukane... To powtarzający się proces, który cyniczni i amoralni gracze dobrze znają. Im marniejszymi są ludźmi, tym lepiej manipulują tym procesem. Gra w bezstronność i krótkowzroczne kibicowanie i fascynowanie się grą polityczną, egoistyczna zabawa w przewidywania i proroctwa, jakby chodziło o zawody sportowe jest zgubną postawą humanistów.

Powiemy za dwa tygodnie, że było jeszcze za wcześnie i sytuacja jeszcze nie dojrzała - i będziemy dalej patrzeć i relacjonować jak ostatecznie staczamy się w dyktaturę. Potem będziemy wymagali od niedobitków obywatelskiej społeczności, od zdesperowanych demokratów, żeby wychodzili na ulicę, potem, żeby oddali życie i krew w imię dorzynanej demokracji.

Czy zawsze musi być tak, że udziałem świadomych ludzi i humanistycznych marzycieli jest bierne patrzenie, jak społeczeństwa (albo jak one wolą: "narody") ciągną jak ćmy w płomień świecy w autorytarne (totalitarne) katastrofy? Czy bierność i bezsilność ludzi świadomych to jedna z ciągle nierozpoznanych (bo najtrudniej rozpoznać siebie!) i ciągle ukrywanych cech demokracji? Czy tylko nawracająca chroniczna choroba?

Spokój, który kończy się wojną
09:58 29.06.2020

Kościół obiecuje spokój "maluczkim" w zamian za trwanie w dzieciństwie i dziecięce posłuszeństwo. Dyktatorzy i populistyczni aspiranci do dyktatury obiecują "maluczkim" spokój w zamian za trwanie w dzieciństwie i obywatelskiej nieświadomości. Za zastój w ludzkim rozwoju.

To jest spokój, który kończy się wojną.
15:31 29.06.2020

Myśli na obrzeżach. Co jeszcze można zrobić?

Czy to jest rzeczywiście jedynie problem trafienia do tych, którzy są po przeciwnej stronie, albo do tych, który nie idą na wybory? To w końcu ogromna i nierozpoznana społeczność. Czy takie "niepójście" jest świadomą decyzją? Istnienia takich "świadomie zdecydowanych outsiderów" me można wykluczyć, ale czy nie jest tak, że większość nie zna powodów swojego niepójścia, bo po pierwsze łatwiej jest nie pójść, niż pójść, bo tkwisz w społecznym letargu, bo nic nie wiesz, nic nie słuchasz i - wyjść na wybory, to ujawnić swój analfabetyzm. Wolność nie "nierobienia" jest dla wielu - przerażające że dla tak wielu - jedyną formą zachowania indywidualnej godności...

Ale ci, co wychodzą z lokalu wyborczego i mówią, że nie wiedzą, na kogo oddać głos... Albo raczej chcą zagłosować, jakoś baliby się tego nie zrobić. Pierwsza myśl trochę trywialna: może nie mówią prawdy, może już zdecydowali, ale wstydzą się. Nie można poprzestawać na takiej myśli, ani jej rozwijać. A może również w jakimś letargu, czy w zapaści, albo w osamotnieniu, zagubieni - boją się, że popełniają albo mogą popełnić jakiś kardynalny błąd. Iluż jest ludzi tak niepewnych swoich wyborów? Są rozdarci, zagubieni w wieży Babel, w labiryncie najrozmaitszych wpływów i narracji.

Zastanowimy się nad fenomenami tych wszystkich gwałtownych zmian poparć. Co się dzieje, że w pewnym momencie naszych społecznych śnień poparcie X-a wynosi 60 proc., a za tydzień pod podmuchem często nieuchwytnych i irracjonalnych prądów spada do 30 proc. To nie są żelazne elektoraty fanatycznych czcicieli, albo często raczej fanatycznych nienawistników. To jest ogromna społeczność ludzi osieroconych, zagubionych - unoszonych podmuchami krążących mitów, krążących wraz z nimi pobudzeń i lęków.

We wczorajszym sondażu Kantar dla TVN 10 proc. odpowiedziało: "nie wiem"! Spojrzyjmy na to uważniej. Załóżmy: jestem Y - jeden z "niewiedzących" . Wiem, że mam wybór między Trzaskowskim i Dudą i nie wiem, kogo wybrać. Co się dzieje? Na co czekam? Mam dwa tygodnie czasu i czekam na coś, na kogoś, kto mi pomoże, na jakąś sytuację, która mnie oświeci. Nie mówię, że nie pójdę, chcę pójść... ale musi mi w tym ktoś albo coś pomóc.

Dla większości z nas, tych "wiedzących" (cudzysłów ironiczny!) to jest wręcz niewyobrażalne, trudno nam wniknąć w motywację, a i raczej nie wnikamy, ignorujemy albo lekceważymy motywy Y-a, jego kryteria, jego mechanizmy i dramaty wyboru.

Czy można coś zrobić w stronę i w sprawie tego podobno potrzebnego cudu? Czy można wykreować bardziej intensywny i zmasowany strumień narracji, coś takiego co nazywamy falą? Wiemy, co to jest, przychodzą fale jak zmiany pogody czy żywiołowe kataklizmy, żywiołowe cuda. Coś takiego jak moment startu Trzaskowskiego - powstaje fala jakiegoś zjawiska i cyferki poparć nagle się zmieniają. Czy intelektualiści, ludzie mediów i artyści mogą coś takiego wykreować? Czy w takim momencie wolno nam pozostawać w obserwacjach i komentarzach?

Powszechnie panująca w dyskursach tych "świadomych'', do których, przyznajmy się, wszyscy chcemy jakoś aspirować, jest perspektywa, że przekonanych nie ma sensu przekonywać, a ci nie przekonani i niezdecydowani są już od nas zbyt daleko, poza naszym zasięgiem i nie mamy na nich wpływu. Albo jako zdewaluowana, skompromitowana przez PiS i znienawidzona elita mamy wpływ negatywny, więc lepiej siedzimy cicho - ta refleksja jest być może niepozbawiona racji, ale w praktyce, to znaczy w społecznym ucieleśnieniu (w moim przekonaniu i głębokim przeczuciu): negatywna i błędna.

To nieprawda, że przekonanych nie trzeba przekonywać
Jest coś takiego jak utrzymywanie ognia, temperatura naszej narracji i motywy, które pojawiają się tylko w wysokiej temperaturze - stwarzają właśnie tę falę. Przekonując przekonanych sięgamy również do tych niewiedzących... Oni czekają, szukają znaku w telewizji, w prasie, w internecie szukają czegoś pewnego - jakiejś pomocy. Dyskusje marudnych komentatorów uwodzących swoimi wglądami w mroczne mechanizmy politycznych rozgrywek nie dają im żadnego oparcia. Nagle, w najgorętszym momencie, rozpływa się wymiar sprawy i walki, w której jesteśmy. W tym, czy obronimy czy zatopimy naszą demokratyczną czasoprzestrzeń, tkwi kondycja naszego człowieczeństwa.

Mam wrażenie słuchając większości prowadzonych dziś dysput, że prowadzący je zapominają, że mamy tylko jedno życie.

Nie rozumiem pana Hołowni
Nie rozumiem na przykład wyrażonej wczoraj postawy pana Hołowni po wyniku pierwszej tury. A przecież w całej swojej kampanii, w całej swojej niezwykle konsekwentnej i żarliwej politycznej narracji, ujawnił się jako świadomy kreator "jasnej sprawy". Z jakiegoś kąta swego dramatu wyciąga dziś oświadczenie, że nie może "swoim ludziom" mówić i radzić, na kogo głosować, bo są oni przecież wolnymi obywatelami i nie można im niczego narzucać. Oczywiście, że są wolnymi obywatelami i zagłosują w zgodzie ze swoim przekonaniem, ale związali się ze swoim nowym liderem w jakiejś na nowo odrodzonej idei i w jakimś na nowo odrodzonym marzeniu. Może teraz potrzebują wyraźniejszych słów?

Prośba "ZAGŁOSUJCIE NA DEMOKRACJĘ" nie jest narzucaniem, ale ma za to temperaturę i siłę manifestu i oddziaływanie na ludzką grupę, która tak niedawno się zawiązała jako drogowskaz. A przecież nie tylko na wyborców Hołowni. Taki akt tworzy punkt mityczny w konstelacji wędrujących w ten dziwny czas narracji i mitów. To tworzy właśnie falę. Zmasowany strumień naszych słów i naszych gestów. To właśnie jest ta magia, która zmienia duchową czasoprzestrzeń czekających na wieść ludzi. To jest kreowanie Energii, która daje znak nie wiedzącym. 10 proc.!...

Na kogo pan zagłosuje?

Nie wiem, czekam.

Niech pan (pani) nie czeka. Niech pan (pani) zagłosuje na demokrację, bo przez chwilę zajęci nazwiskami o niej zapomnieliśmy.

Kościół i populiści rozdmuchują lęki
08:36 30.06.2020

W naszym dyskursie obywatelskim powinniśmy próbować rewidować te mity, te zjawiska i motywy społecznego niedorozwoju, które bywają zawsze karmione przez populistów z nieodmiennym sukcesem, wywołując społeczne schorzenia i deformacje, nieodmiennie powtarzające się regresy i zastoje humanistycznego rozwoju.

Wciąż nie potrafimy ani głębiej rozpoznać tego mrocznego społecznego mechanizmu, ani go kulturowo pokonać. Masowa kultura raczej karmi tę "dziecięcą chorobę człowieczeństwa" niż ją próbuje rozpoznać, przemienić czy przezwyciężyć...

Mniej zajmujemy się potrzebą "spokoju" i bezpieczeństwa przeciętnego człowieka. Częściej traktujemy ją, te potrzebę spokoju, jak coś oczywistego. Zarówno kościół, jak populista z autorytarnymi aspiracjami obiecuje spokój, jednocześnie demonizując i rozdymając lęki i zagrożenia płynące z przeciwnej strony.

Jung powiedział, że religia, że kościół jako "firma potrzeb religijnych" nie dostarcza swemu wiernemu przeżycia religijnego, ale raczej chroni go przed nim, jako przed czymś zbyt strasznym i trudnym dla "ludzkiego dziecka", kościół przy pomocy swoich ceremonii i sakramentu spowiedzi, załatwia to za człowieka niejako firmowo, obiecując mu łatwy spokój - biorąc niejako na siebie etyczne wątpliwości i problemy, biorąc na siebie metafizyczny i etyczny niepokój - a zatem uwalniając wiernego od etycznego procesu, pozostawiając go w fazie dziecięctwa.

Rozwój to angażowanie i przetwarzanie niepokoju. Miejmy tego świadomość i pamiętajmy: infantylny spokój z rewersem nienawiści kończy się wojną. To przecież jest mechanizm naszych tysiącleci... Podobnie funkcjonuje dyktatura - obiecując spokój w formie prymitywnego a zatem rzekomego rozdawnictwa spokoju, w swojej istocie podobnego do 500+, kreując jednocześnie wroga po przeciwnej stronie jako demona, prawie religijnego diabła (a oszuści z ambony skrzętnie w tym pomagają) jako krystalizację i kanalizację infantylnych lęków społeczeństwa...

Rolą sztuki byłoby odmitologizować i rozbić ten "spokój" - tę potrzebę spokoju.

Nie potrzebujemy spokoju, potrzebujemy się rozwijać, żeby nie chorować

Infantylny spokój to toksyczny sen prowadzący do wojny. Nie potrzebujemy spokoju. Potrzebujemy powiewu miłości i marzenia. W społecznych sennych stagnacjach zaduszamy siebie i naszą planetą. Stan naszej planety to wielka tajemnica i wielki cel... Może nowe przeżycie religijne, które nam nie załatwi stara i schorowana firma. Artyści powinni zarażać tym nowym niepokojem. Koronawirus to okres, w którym wiele ludzi, tych niewiedzących i niezdecydowanych zaczyna coś przeczuwać i rozumieć. Na razie może się to objawiać jako dezorientacja. 10 proc.!

Krystian Lupa
Onet.Kultura
2 lipca 2020

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia