Cudze chwalicie...

"Papa się żeni" - reż: Paweł Szumiec - Teatr Kurtyna w Dębicy

Premiera dramatu Wincentego Rapackiego (syna) pod tytułem "Papa się żeni" miała miejsce w 1926 roku w Teatrze Polskim w Wilnie. Przeniesienia go na srebrny ekran podjął się dziesięć lat później Michał Wyszyński, reżyser m.in. wybitnej realizacji Dybuka (1937 r.) wg dramatu Szymona An-skiego. W Polsce powojennej sztuka została zagrana w 1946 roku w Teatrze Miejskim w Gorzowie Wielkopolskim. "Arcyzabawna komedja" po kilkudziesięciu latach powraca na deski sceniczne za sprawą reaktywowanego niedawno dębickiego Teatru Kurtyna. 16 kwietnia w Domu Kultury "Śnieżka" odbyła się premiera dramatu

Choć na ten temat informacji możemy znaleźć niewiele, wiadomo, że zespół teatralny w Dębicy rozpoczął działalność dwa lata po wojnie. Pierwsza sztuka została zaprezentowana w 1951 roku i zainaugurowała działanie Teatru Kurtyna. Inicjatorem tegoż przedsięwzięcia, funkcjonującego do roku 1969, był Franciszek Ziemiowski. Ostatnie lata przyniosły rozkwit działań kulturalnych w mieście, szczególnie zmierzając w stronę rozwoju teatru na lokalnej scenie. Warto przy tym wspomnieć m.in. coroczne prezentacje oper, których premiery mają miejsce zawsze 3. maja. W ubiegłym roku przywrócono do życia Teatr Kurtyna, prezentując w ramach Dni Sztuki Moralność Pani Dulskiej Gabrieli Zapolskiej. Za reżyserię i oprawę muzyczną odpowiedzialny był Paweł Szumiec, szczególnie związany z krakowską sceną teatralną. Sztuka odniosła sukces, rozpoczęły się przygotowania do drugiej premiery – inspiracją stał się przedwojenny film „Papa się żeni”.  

Mira Stella (Ewa Korczyńska) jest znaną śpiewaczką warszawskiej rewii. Ilość absztyfikantów jest wprost proporcjonalna do jej pychy i odwrotnie proporcjonalna do zainteresowania nimi: kochający ją z oddaniem, wiecznie pijany Ralfini, czyli zabawny Jan Michalak i oświadczający się po każdej premierze Baron – Jan Maślanka. Mira skrywa bowiem romans sprzed siedemnastu lat, którego owocem jest Lili (Marta Płoszczyca), która wraca z ukończonej pensji. Wprowadza tym samym w życie diwy dużo zamieszania. Ze strachu przed plotkami na swój temat, każe mówić do siebie „siostro Miro”, wprawiając w osłupienie przyjaciółkę Lili, Jadzię, prostolinijne dziewczę z Radomska (Aleksandra Białek). Prawdę zna tylko służąca Miry, Stasiowa (znudzona i traktująca chlebodawczynię jak rozpieszczone dziecko, grana przez Sabinę Leską), a także Baron, któremu udaje się zdobyć wreszcie zgodę na ślub z gwiazdą. Gdy sytuacja sprawia wreszcie wrażenie uratowanej, okazuje się, iż do kraju wraca słynny polski tenor, Roberto Visconti, ów tajemniczy kochanek Miry Stelli. Przypadkiem poznawszy tożsamość ojca, Lili podejmuje się ciężkiej roli swatki własnych rodziców. Sama jest przy tym kojarzona chytrymi dłońmi losu z reporterem Jerzym Murskim (Jakub Bażela), którego Amor zsyła jej z góry, bo z wyższego piętra. Gdy obie historie miłosne znajdują szczęśliwy finał, jedynym rozgoryczonym jest Baron, który uważa się za oszukanego przez Mirę, wg niego, matkę nie jednego ale kilkorga dzieci i babkę trójki wnucząt. Nie zorientował się, iż Jadzia, wzięta przezeń za swą przyszłą pasierbicę, nie jest córką diwy.

Sztuka, zagrana w Dębicy, cały czas rozgrywa się w pokoju śpiewaczki. Dzięki tarasowi, kryjącemu się za niską barierką, gdzie Lili i Jadzia grają w badmingtona, i przez który Murski dostaje się do królestwa Miry, udało się scenę pogłębić. Salon śpiewaczki, w którym znajduje się ozdobna kanapa, toaletka, przerzucona dwoma karminowymi szalami, stoliczek z telefonem, a także zdjęcie Viscontiego; jest dobrze rozplanowany. Nie sprawia aktorom trudności poruszanie się w nim. Zdania Stasiowej i Miry, dobiegające z sypialni, brzmią z oddali, jakby zasłyszane przypadkiem.

Twórcy wydobyli komizm sytuacyjny, obecny również w filmie. Nie sprawdziły się więc moje obawy, iż jego część może zostać spłaszczona. Także postaci, choć grane w większości przez osoby nie posiadające wykształcenia aktorskiego (choć Robert Kuźniar, odtwórca roli Viscontiego, jest nielicznym wyjątkiem), zostały wyraźnie zarysowane, kreacje aktorskie mogą wydawać się nawet bardziej prawdziwe, gdyż w filmie można wyczuć skłonności do deklamacyjnego stylu gry.

Bardzo ciekawie prezentuje się muzyka, grana w większości na żywo na fortepianie ustawionym z boku sceny, starannie zamaskowanym scenografią. Stroje z pewnością zostały starannie przemyślane: wdzięk Miry Steli, elegancja Viscontiego, szyk Barona, młodość Lili – wszystko znajduje tu swoje odzwierciedlenie. Zastanawia jednak trochę szerokie rozpięcie czasowe, prezentowane przez kostiumy: podczas, gdy część z nich utrzymana jest w konwencji pierwowzoru, inne są bardzo współczesne. Dobrym pomysłem było spuszczenie Jerzego po sznurze na taras artystki, niczym antycznego deus ex machina, które wobec pozornej bierności tejże postaci w sztuce, dodaje nieco groteski. Nie brakuje jednak szpilek, wbijanych w film – wspólne śpiewanie przez Lili i Murskiego piosenki „Co ja zrobię że mnie się podobasz” (utwór puszczony jest z odtwarzacza, a para tańczy, trzymając się od czasu do czasu za ręce), jest pastiszem na stare, czarno białe filmy muzyczne spod znaku Freda Astaire’a. Dzięki temu jestem pewna, że artyści nie zatracili się w cukierkowej opowieści starego kina, ale umiejętnie pobawili się konwencją.

Pragnienie artystów, którym być może było odświeżenie przedwojennej kinematografii, zostało osiągnięte. Choć można było je odczytać, dla pewności zostało zaakcentowane – gdy scena zamarła, na deski wpadła szalona nastolatka (Klaudia Surdel), próbująca przekonać swą koleżankę (eteryczne dziewczę, spowite w zwiewną suknię – kreowana przez Agnieszkę Moskal) o przemijaniu pewnych epok. Padło wiele trafnych uwag odnośnie stanu polskiej kultury masowej, jej faktycznej wartości, tudzież jej braku. Wydaje się, także, że część widzów wybrała jednak „M jak miłość”, albo inny serial, który był w tym czasie emitowany przez telewizję – tu i ówdzie prześwitywały wolne miejsca. Szkoda, gdyż nie mieli okazji być świadkami kolejnej fazy w rozwoju kultury swojej okolicy, co ważne jest w momencie zubożenia duchowego naszego pokolenia. Dębicka scena teatralna podejmuje się ważnej misji, jaką jest przywrócenie tej dziedziny sztuki należnego jej miejsca w regionie.

Maria Anna Piękoś
Dziennik Teatralny Kraków
23 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia