"Czarownice z Salem" - premiera w teatrze St. Jaracza w Elblągu

"Czarownice z Salem" - reż. Jerzy Wróblewski - Teatr im. Stefana Jaracza Olsztyn-Elbląg

Arthur Miller, charakteryzując własną twórczość, tak pisał o sobie: "Każdej mojej sztuce towarzyszyła intencja odsłonięcia jakiejś prawdy znanej już, lecz jeszcze nie przyjętej". Kluczem do zrozumienia prawdy procesu w Salem jest powiązanie sztuki z epoką, w której powstała. Świat nie ochłonął jeszcze z grozy hitleryzmu, a już dawały o sobie znać nowe siły wstecznictwa i ciemnoty. W Stanach Zjednoczonych szalał terror maccarthyzmu, skierowany przeciwko ludziom, których jedyną "winą" była wiara w zwycięstwo milionów bojowników walczących z faszyzmem o wolność i postęp.

Artur Miller znał istotę techniki terroru i psychozy, a więc prawdę o instrumentach, którymi posługiwały się zawsze w historii siły wstecznictwa, od czasów inkwizycji aż po hitleryzm; znał też prawdę własnego kraju i stosów Ku-Klux-Klanu i dla tego też, pisząc sztukę posłużył się historycznym epizodem, aby na jego kanwie głosić to, czego nie mógł powiedzieć wprost, w obawie przed cenzurą.

Samej sztuce wyszło to na dobre, gdyż nadało jej cechy wartości ponadczasowych.

Istotnym elementem stała się sama konfrontacja postaw moralnych, etycznych, ideowych i intelektualnych; zmaganie ludzkości z każdym przejawem sił wstecznego obskurantyzmu, ciemnoty i zbrodni.

Śmierć Proctora przyjmujemy z bólem, a wyobraźnia podsuwa nam natychmiast obrazy bojowników prawdy, umęczonych w kazamatach Grecji, Indonezji czy też Południowej Afryki - wszędzie tam, gdzie odżywa faszyzm, imperializm, czy też rasizm i zwyrodniały nacjonalizm. Nie opuszcza nas jednak pewność, że do póki istnieją tacy ludzie jak Proctor czy twarda Rebeka Nurse, walka o prawdę nie ustanie, a ofiary nie pójdą na marne.

Dlatego też wybitną zasługą artystyczną reżysera elbląskiego spektaklu Jerzego Wróblewskiego jest przyjęcie takiej konstrukcji scenicznej, w której zaakcentował i nadał priorytet nurtowi publicystyczno - moralitetowemu przed treścią fabularną.

Pozwala to nam nie tylko na ocenę zjawisk historycznych, ogólnoludzkich, ale i tych, które dzieją się wokół nas, w mikrokosmosie własnego środowiska. Siły wsteczne, choć pokonane, nie rezygnują z walki z wyzwoleniem człowieka. Wciskają się na falach eteru w plotce i zabobonie, judzą i usiłują hamować postępowe procesy. Dlatego też udostępnienie takiej sztuki najszerszym masom, a zwłaszcza młodzieży, stanowić będzie odtrutkę na te miazmaty zła i wstecznictwa, utrwalą poczucie godności i ideowej wartości, którą dał ludziom socjalizm.

Jeżeli podkreśliłem artystyczne walory reżyserii Jerzego Wróblewskiego, to nie mogę pominąć silnego wrażenia, jakie pozostawia po sobie oprawa scenograficzna Liliany Jankowskiej.

Koncepcja rzeczywiście jedyna dla tej sztuki, pokazanie procesu przeistaczania świątyni, w której rozkwita zabobon i strach, w arenę konfrontacji postaw moralnych, etycznych i prawnych, a potem w parodyczną salę sądu, służącego do łamania ludzkich charakterów, wreszcie w więzienie i miejsce straceń. Narzuca to wprost sugestywnie obraz jakby scalonego procesu historycznego zmagań ludzkości z potwornymi siłami zabobonu, wyzysku i zbrodni.

Wiele szczerego artystycznego wysiłku położył cały zespół aktorski Teatru Jaracza, aby wznieść się do wyżyn ideowych założeń tej sztuki. Rzecz jasna ocena poszczególnych ról będzie tu zabarwiona subiektywizmem odbiorcy, który narzuca pewne postacie. Główna uwaga widza skupia się więc na Johnie Proctorze, którego gra Ryszard Machowski i jego żonie - w interpretacji Hanny Krupianki.

W pierwszej scenie odniosłem wrażenie, że Ryszard Machowski zagrał na fałszywej nucie. Wrażenie to było mylne. Rozwój wypadków wykazał, że właśnie farmer o takiej osobowości jest najbliższy naszym wyobrażeniom o Proctorze, człowieku o prymitywnych może odczuciach istoty rzeczy, ale silnym nawet w chwilach słabości. Los mu też dał za towarzyszkę życia wspaniałą kobietę, taką właśnie, jaką ujrzeliśmy w doskonałej interpretacji Hanny Krupianki, a sceny więziennej z rozmowy z mężem, chyba długo nie będziemy mogli zatrzeć w naszej pamięci.

Silne też wrażenie pozostawia po sobie gra dwóch pastorów Karola Hrubego, w roli podłego, podszytego tchórzostwem Parrisa i Edwarda Sosny w roli Johna Hale, przerażonego rozmiarem własnych zbrodni. Postać ta mało sprawdzalna w życiu, w intencjach autora pozwala nam lepiej poznać nikczemność aparatu zbrodni sił wstecznych i ukrytych intencji ich popleczników.

Właśnie przez to lepiej rozumie się sędziego Danforda, kata - jakich ludzkość widziała w szatach Wielkiego Inkwizytora czy też sędziego hitlerowskiego, a niestety widzi jeszcze choćby w sądzie wojskowej soldateski w Grecji. Rolę tę w przekonywający sposób zagrał Józef Czerniawski.

W rolach epizodycznych o dużym ładunku emocjonalnym zobaczyliśmy Eugenię Śnieżko - Szafnaglową jako twardą Rebekę, Romana Szmara, jako starca, który płaci wszystko za jeden błąd, wreszcie Antoniego Chętko i Martę Sobolewską, odrażającą parę małżonków, czatującą na zgubę innych, dla pomnożenia własnego majątku.

Mam natomiast pretensję do Joanny Biesiady, która rolę czarownicy Abigail potraktowała w sposób nazbyt emocjonalny i schematyczny, zagrany na jednej nutce z historycznego przekazu czarownicy-pląsawicy.

W pozostałych rolach wystąpili: Sonia Ciesielska, Maria Ejnik, Janina Krawczykiewicz, Magdalena Kusińska, Władysław Badowski, Andrzej Skubisz, Józef Strumiński i Konrad Warzyniak. Rolę pani Putnam dubluje Janina Zakrzyńska.

Jerzy Rościszewski
Dziennik Bałtycki
13 marca 1970

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia