Czasem myślę o napadaniu

„Kasie" - aut. Wojciech Tremiszewski - reż. Filip Gieldon - Lubuski Teatr w Zielonej Górze

„Kasie", spektakl Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze, opisywany jest jako „szalona, kolorowa komedia z częścią dramatu", a jednak pisząc tę recenzję, bezwiednie wpadłam w posępne tony. Choć historia jest opowiedziana za pomocą tak zwanego żartu z morałem, to jednak w tytułowej bohaterce widziałam kolejną Kasię z filmu „Kogel-mogel" (reż. Roman Załuski). Kasię, której życiowe nieszczęścia dziwnym zbiegiem okoliczności mają być fundamentem zabawnej historii. Dla mnie jednak jest to postać dramatyczna.

Kobieta zostaje zmuszona do ślubu z autorytarnym człowiekiem, a jej życie jest w całości podporządkowane pragnieniom mężczyzny. Na domiar złego z takiego stanu rzeczy cieszy się nawet jej rodzona matka. Choć w historii scenicznej Kasi osoba jej męża nie jest negatywna, to w obu przypadkach pragnienia kobiety nie mają większego znaczenia. To, czy jest to wina środowiska, w którym żyje, czy samej kobiety (bo tak też się często zdarza) nie ma tutaj znaczenia. Kobieta jest w tych historiach odbiciem życiowej roli, jaką spełnia. Jest żoną, matką, starą panną, wdową, córką czy kochanką, ale nigdy sobą.

Spektakl w reżyserii Filipa Gieldona to opowieść o kobiecie, której teraźniejszość nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Ucieka więc w fantazje, a w nich przeżywa wielkie przygody, ratuje lub niszczy światy i znajduje ucieczkę od codzienności. Autor sztuki – Wojciech Tremiszewski, znany (przynajmniej mnie) głównie z improwizowanego serialu „Spadkobiercy" – podjął w niej próbę zrozumienia dylematu kobiety, która mimo że ma rodzinę, pragnie od życia więcej. Ci, którzy mieli okazję oglądać wspomniany serial, wiedzą, że autor dysponuje tak dużymi zasobami poetyckości, że obdarza nimi nawet bohaterów komediowych, co ma miejsce także w tym przypadku. (Prywatnie sprawił też, że od razu pokochałam postać Warrena, a jego wypowiedzi mogę cytować z pamięci.)

Opowieść rozpoczyna się w piwnicy bloku mieszkalnego, gdzie znudzona życiem Kasia (Marta Stalmierska), zajadając dżem zrobiony przez teściową, w wyobraźni powołuje do życia inne, w jej odczuciu lepsze, Kasie. Wytwory wyobraźni mają luksus fizycznego oderwania od opowieści, mogą więc ryzykować życie, narażać wolność i nie przejmować się osieroceniem dzieci. Nieobecny mąż Kasi Pawełek (Robert Kuraś) praktycznie nie występuje w jej fantazjach, jednak, co ciekawe, jej wyobrażenia nigdy nie wychodzą poza sferę osobistego triumfu. Nie pojawiają się w niej nowi mężczyźni czy małżeńskie zdrady, co sugeruje, że jej związek emocjonalny z mężem jest raczej silny. Myślę, że spełnia on jej oczekiwania jako mężczyzna, a sposób, w jaki Kasia podchodzi do roli matki, sprawia wrażenie, że również na tym polu nie ma miejsca dla frustracji. Problem leży więc gdzie indziej – prawdopodobnie w sferze jej społecznego i zawodowego spełnienia.

Mężczyźni rzadko zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo ich czyny (lub bierność) wpływają na samoocenę i poczucie własnej wartości u kobiety, którą wybrali na towarzyszkę życia. Trzeba przyznać, że mężczyzna często wspiera kobietę w osiągnieciu życiowego celu, ponieważ patrzy z innej, nieznanej nam, kobietom, perspektywy.

Przeszłość bohaterki, choć nie zawsze kolorowa, w obecnej sytuacji jawi się jej jako kraina mlekiem i miodem płynąca, w której wszystko było jeszcze możliwe, a jej uosobieniem jest jej przyjaciel – Chudy (Jakub Mikołajczak). Wydaje mi się, że to właśnie on pobudza jej wyobraźnię, dając nadzieję, że wszystko może jeszcze zacząć od nowa. Nieświadomie symbolizuje on więc złoty wiek jej życia, kiedy wszelkie marzenia były w zasięgu ręki.

Podczas premierowego wieczoru wieloosobową rolę Chudego, policjanta, syna Kasi i sportowca zagrał Jakub Mikołajczak. Zauważyłam, że aktor ma charakterystyczny sposób poruszania się, niestety rzadko dzisiaj spotykany, na który zawsze zwracam uwagę, a nie umiem do końca nazwać. Jest to jakby połączenie własnego stylu ze współczesnością, jakie obserwowałam czasami na starych filmach.

Aby bohaterowie stali się bardziej symboliczni, potrzebują przeciwwagi. Taką osobą dla Chudego jest mąż Kasi – Pawełek. Reprezentuje on wszystko to, czego nie możemy powiedzieć o Chudym. Pawełek to człowiek sukcesu, który dawno już przestał zauważać w Kasi kobietę – teraz widzi w niej wyłącznie żonę i matkę. Robert Kuraś wcielający się w Pawełka oddaje osobowość swojego bohatera również za pomocą choreografii – oto młody bóg, który świat ma u swych stóp, a życie dostarcza mu wyłącznie przyjemności. Wykorzystuje każdą przestrzeń, w jakiej się znajduje, zupełnie nie zwracając uwagi na sceniczną żonę i przyćmiewając ją swoim temperamentem. Nawet schodząc ze sceny, robi to w taki sposób, jakby była to jego ostatnia chwila na teatralnych deskach i chciał się nią nacieszyć, póki trwa.

Ponieważ większość dziejących się na scenie historii ma miejsce wyłącznie w głowie głównej bohaterki, pozostawia to twórcom dużo swobody w sposobie dobierania scenografii oraz garderoby. Każdy z czwórki aktorów gra różne role, wcielając się w kilkanaście postaci. W umyśle wszystko jest możliwe, dekoracje zmieniają się więc równie szybko jak snute przez Kasię fantazje, a aktorzy przebierają się na wprost nas, na scenie. Aby dopasować ubiór swoich bohaterów do wymogów wyobraźni ich twórczyni, robią to niezliczoną ilość razy. Ich stroje, stworzone przez Igę Sylwestrzak, zostały żywcem przeniesione z lat 80. Królują ortaliony, kolorowa bielizna i fantazja w łączeniu stylów. W pamięć zapadła mi szczególnie wspaniała, uszyta z koła, sukienka kelnerki (w tej roli Zofia Tkaczyńska).

Zmieniającymi się rekwizytami i (częściowo) scenografią także zajmują się sami aktorzy. Natomiast sposób, w jaki wyprowadzają na scenę kolejne elementy, zawsze wprowadza nas w klimat kolejnej lub minionej sceny. Polecam zwrócić na to uwagę.

Tymczasem fantazje Kasi przybierają na intensywności i coraz poważniej wpływają na jej życie. Na początku wahała się między historiami – być złoczyńcą czy pomocnikiem, rajdowcem czy kierowcą wyścigowym. Teraz wybrała i skutecznie podąża obraną ścieżką, przypominając bohaterkę filmu „Czasem myślę o umieraniu" (reż. Rachel Lambert) – Fran. Podobnie jak w „Kasiach", snuje ona fantazje, lecz w jej przypadku nie o życiu, lecz sposobie jego zakończenia. Absolutnie nie znaczy to, że Fran pragnie popełnić samobójstwo; nie, dla niej jest to wyłącznie rozrywka i, podobnie jak w przypadku Kasi, nie planuje wcielać swoich planów w życie. Moim osobistym marzeniem od lat jest zostanie kierowcą rajdowym, a jeśli się to nie uda - wyścigowym. Ci, którzy jak ja próbowali rozwijać się w tym kierunku wiedzą jak trudne jest to zadanie. Cieszy mnie więc, że choć dyscyplina ta w Polsce ma się coraz gorzej, to jednak pojawia się jako jedno z marzeń scenicznej bohaterki.

Na początku spektaklu trudno było mi uwierzyć w przemianę bohaterki. O wiarygodność sytuacji zadbał jednak fakt, że w „prawdziwym" życiu kobieta nie porzuca nagle rodzinnych obowiązków. Rewolucyjne zmiany wprowadza jedynie w wyobraźni – w życiu wdraża je stopniowo. Zakładając, że rodzina również była jej życiowym celem, obierając taką drogę – nie powinna lub nawet nie musiała rezygnować z siebie. Mogła poświęcać czas na samorealizację (choć faktycznie mniej) i podzielić wspólnie obowiązki rodzinne między siebie i męża, który ewidentnie powinien wziąć za nie odpowiedzialność. Za obecną sytuację słusznie obwinia nieobecnego męża, ale dobrze wie, że pretensje może mieć również do siebie. Dużo lepiej jest człowiekowi przyjąć, że nie zrobił czegoś, bo nie sprzyjały mu warunki, niż przyznać przed samym sobą, że zabrakło mu determinacji. Przyczyną jej życiowego rozczarowania nie jest wyłącznie rola żony i matki (myślę, że dostarcza jej to wręcz dużo satysfakcji), ale brak czegoś jeszcze. Czegoś, co spowoduje, że będzie postrzegana bez kontekstu życiowych ról i obowiązków.

„Kasie" autorstwa Wojciecha Tremiszewskiego to według mnie bardziej próba zrozumienia psychiki kobiety przez mężczyznę (reżyser + autor scenariusza) niż jej kompletne przedstawienie. Mnie samej momentami trudno było w pełni uwierzyć w motywacje bohaterki. Potrzeba rozwijania własnych pasji i zamiarów zapewne dojrzewała w niej długo. Rola matki daje przecież kobiecie radość i poczucie spełnienia, musi być ona jednak dopełnieniem życiowego szczęścia, a nie jego jedynym celem. Moment, w którym sceniczna rodzina podtrzymuje ułudę rodzinnej sielanki i niczym w operze mydlanej prezentuje się z jak najlepszej strony, na początku wydał mi się trochę zbyt oczywisty. Jednak potem uznałam, że pasuje on do konwencji zarówno pod kątem zachowywania pozorów (sytuacja bliźniacza do tej, jaką obserwujemy w innym spektaklu Lubuskiego Teatru – „Balkonie Ordona" w reżyserii Katarzyny Dworak-Wolak i Pawła Wolaka), jak i bezpośredniego wyśmiania współczesnej kultury, która w roli matki zdaje się już w ogóle nie zauważać piękna, a wyłącznie obowiązek.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. 

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Teresa Wysocka
Portal Presto
18 czerwca 2025

Książka tygodnia

Trailer tygodnia