Czasem świat może się skończyć

Rozmowa z Łukaszem Jasiną

W dziełach Conrada ważne jest poczucie, że czasem świat może się skończyć. Dla współczesnych widzów w dziełach Conrada ważne jest poczucie, że czasem świat może się skończyć, że zaburzane są zasady, schematy społeczne nie są narzucone raz na zawsze, a ludzie w pewnych warunkach zdolni są do strasznych czynów, ale i ogromnych poświeceń.

Z Łukaszem Jasiną - doktorem nauk humanistycznych w zakresie filmoznawstwa - rozmawia Michał Szukała.

PAP: Część znawców twórczości Conrada uważa, że jego utwory są „gotowym materiałem na scenariusz", inni jednak postrzegają jego dzieła jako niemal nieprzekładalne na język filmu...

Dr Łukasz Jasina: Dzieła Conrada są przekładalne na język filmowy. Oczywiście wymagają pewnej pracy. Nie są to narracje stworzone gotowym językiem scenariuszowym, ale są zamkniętymi opowieściami z wyraźnie zarysowanymi bohaterami, głównym wątkiem, czyli wszystkim co niezbędne dla reżysera filmowego. Praca scenarzysty polega w takim wypadku na skróceniu conradowskich dialogów i ich „odhermetyzowaniu".
W wypadku prób polskich adaptacji filmowych jego dzieł pewnym problemem był język polskich przekładów. Pierwsza tłumaczka dzieł Conrada, Aniela Zagórska posługiwała się dość dziwnym młodopolsko-międzywojennym językiem, który nie wszystkim się podobał. Być może był to jeden z powodów, dla których polscy filmowy nie podejmowali się stworzenia filmów opartych na prozie Josepha Conrada. Za jego dzieła zabierali się twórcy z innych krajów. Tam nie pojawiał się argument nieprzekładalności dzieł Conrada.

PAP: Jedyną dużą polską interpretacją dzieła Conrada jest „Smuga cienia" Andrzeja Wajdy z 1976 r. Dlaczego polski reżyser zdecydował się właśnie na tę powieść?

Dr Łukasz Jasina: Pogłoski, które do nas docierają mówią, że była to propozycja brytyjskiego producenta. „Smuga cienia" nie była wcześniej przenoszona na ekran kinowy lub telewizyjny, nawet w formie teatru telewizji. Jak było naprawdę? Sam Andrzej Wajda wielokrotnie mówił, że był wówczas człowiekiem, który wchodził w okres „smugi cienia", miał już za sobą wiele przejść. Jednocześnie stawał się klasykiem kina. Rozumiał moment, w którym człowiek coraz więcej sobie wybacza, potrafi mentalnie radzić sobie z różnymi problemami. Jak było naprawdę nigdy się nie dowiemy.
„Smuga cienia" była jedyną adaptacją Conrada dokonaną przez Wajdę i w zasadzie jedyną dokonaną w Polsce. Być może ciężko uznać ją za arcydzieło, ale nie jest filmem tak złym, jak twierdzili niektórzy polscy krytycy po jego polskiej premierze.

PAP: Co zarzucano filmowi Andrzeja Wajdy?

Dr Łukasz Jasina: Uproszczenia, brak epickiego oddechu, tak jakby każdy film Wajdy musiał się tym charakteryzować. Paradoksalnie trzy lata później nie stawiano tego zarzutu kameralnym „Pannom z Wilka". Podkreślano również słabość ról drugoplanowych, co moim zdaniem jest zarzutem chybionym, jeśli wspomnimy perłowy epizod w wykonaniu Stanisława Tyma w gospodzie w Singapurze. Nie zauważano, jak wielki warsztat aktorski miał Marek Kondrat. Z podobnymi argumentami spotykał się Andrzej Wajda w latach dziewięćdziesiątych, gdy zakładano, że każdy jego film musi być arcydziełem. Gdy nieco „obsunęła mu się ręka" recenzenci od razu zaczynali pisać „o końcu mistrza".
Czternaście miesięcy po śmierci Andrzeja Wajdy możemy powiedzieć, że nie każdy z jego filmów był arcydziełem. Nigdy jednak nie były to dzieła, które przechodziły bez echa. Ponieważ ich temat był ciekawy, często były jedynymi interpretacjami dzieła literackiego, tak jak ma to miejsce w wypadku „Bram raju" Jerzego Andrzejewskiego, lub jeden z aktorów zapisał się w nim znakomitą rolą. Tak było w wypadku roli Marka Kondrata w „Smudze cienia". Była to jedna z jego najlepszych kreacji, a miał zaledwie dwadzieścia kilka lat i jeszcze niedużą paletę aktorską. Mimo to stworzył rolę niezwykle rozbudowaną, poważną, głęboką, na której opiera się cały film. Gdyby Wajda zatrudnił innego młodego aktora o innych możliwościach aktorskich, to sądzę, że rola ta nie byłaby tak dobra. Marek Kondrat mówił doskonałym językiem z akcentem, którym podobno posługiwał się Joseph Conrad.
Jest to film bardzo dobry. Szczególnie dobrze wypadają fragmenty rozmów głównego bohatera. Być może zabrakło Wajdzie epickości znanej z innych jego filmów. „Smugę cienia" można określić jako rzetelne kino telewizyjne, pozbawione wielkiego, epickiego oddechu, ponieważ tego rodzaju produkcje nie mają wielkiego budżetu. Producent, Thames Television planowała wyświetlanie tego filmu wyłącznie w telewizji. Oddano klaustrofobiczną atmosferę statku, upału, tego wszystkiego, co tak wyraziście opisywał Conrad. Powinniśmy cenić ten film, ponieważ nie mamy innych adaptacji Conrada dokonanych przez polskich reżyserów.

PAP: Niemal w tym samym czasie powstał inny zapadający w pamięć film na motywach dzieła Conrada, czyli „Pojedynek", debiut reżyserski Ridleya Scotta. Niektóre z kadrów tego dzieła określane są jako „arcypolskie". Dlaczego twórcy z innych krajów, wśród nich właśnie młody Scott, podchodzą do dzieł Conrada „odważniej" niż polscy?

Dr Łukasz Jasina: Conrad nie wzbudza w nich strachu, tak jak widzimy to z polskiej perspektywy. Conrad jest bardzo ceniony i lubiany. Ridley Scott na zawsze pozostanie reżyserem, który zadebiutował dziełem Conrada, ale do jego prozy podchodzili również inni twórcy. Warto wspomnieć Francisa Forda Coppolę. Jego „Czas apokalipsy" absolutnie nie dowodzi strachu przed dziełem Conrada. Dzieła Conrada chciał ekranizować również David Lean - chyba największy z brytyjskich reżyserów kina epickiego - któremu marzyło się przeniesienie na ekran „Nostromo". Adaptował go również J. Lee Thompson – twórca „Lorda Jima" (1963).
Proza Conrada nie wzbudzała więc strachu filmowców. Czasami jednak obawiano się tematyki jego filmów. Od lat czterdziestych do sześćdziesiątych bano się wydźwięku jego dzieł. Później pojawiły się jeszcze ostrzejsze zarzuty. Być może gdyby ktoś zaczął odważniej zabierać się za adaptację dzieł Conrada w latach trzydziestych to ich lista byłaby szersza. Za Conrada zabrał się wprawdzie Hitchcock w swoim „Tajnym agencie" (1936) – ale jedna jaskółka wiosny nie czyni.
Co zaskakujące, „Pojedynek" nie jest powszechnie kojarzony z Conradem. Powstał pewien stereotyp jego dzieł, których akcja zawsze ma przebiegać na morzu. Jest to spuścizną jego okresu rejsów po Oceanie Indyjskim, Pacyfiku i Atlantyku. Pięć opowieści, z których jedną jest „Pojedynek", bardzo długo było zupełnie zapomnianych. Ridley Scott podjął się jego sfilmowania, ponieważ jest erudytą. Czyta bardzo wiele klasycznej brytyjskiej literatury. Udało mu się zrobić bardzo dobry film, który rzeczywiście jest bardzo polski, ma w sobie coś z „Popiołów" Andrzeja Wajdy. Podobno inspirował się obrazem czasów napoleońskich z filmu Wajdy, który tym samym pojawia się jako klasyk równorzędny Conradowi i równorzędne źródło inspiracji.

PAP: W najbardziej powierzchownej interpretacji, dzieła Conrada to świat żaglowców, parowców i białych garniturów. Czy nie jest to rzeczywistość tak odległa od naszych czasów, że pojawia się problem z ich zinterpretowaniem? W ostatnich dekadach pojawiały się sprzeczne interpretacje, na przykład „antykolonialna" i „kolonialna" stwierdzająca, że Conrad był zachwycony światem imperiów kolonialnych. Jak dziś odnieść się do jego dzieł?

Dr Łukasz Jasina: Conrad kochał imperium brytyjskie, ale był świadomy jego wad. Jego stosunek był w wielu momentach ambiwalentny. Z jednej strony szanował dorobek wiktoriańskiej Anglii, ale zauważał również jej wady. Być może dlatego najostrzejsza krytyka kolonializmu pojawiła się w odniesieniu do Konga Belgijskiego. Wydaje się jednak, że i w imperium brytyjskim odnalazłby podobne jądra ciemności.

PAP: Co w Conradzie jest ważne dla współczesnych widzów?

Dr Łukasz Jasina: Odrzucić należy argument anachronizmu jego dzieł. Mamy przecież Szekspira, Dostojewskiego, Moliera, Fredrę i Mickiewicza wciąż odczytywanych na nowo. Dla współczesnych widzów w dziełach Conrada ważne jest poczucie, że czasem świat może się skończyć, że zaburzane są zasady, schematy społeczne nie są narzucone raz na zawsze, a ludzie w pewnych warunkach zdolni są do strasznych czynów, ale i ogromnych poświeceń.
Te sprawy mogły być doskonale odczytywane przez młodego akowca Jana Józefa Szczepańskiego, ale również młodego Polaka, który dziś widzi kryzys wartości, ogarniający nas w Polsce, Europie i na świecie. Zależy to w dużej mierze od wrażliwości człowieka, który czyta książki. Być może Conrada należy na nowo przełożyć na język polski lub podjąć się stworzenia nowych adaptacji jego dzieł. Niekoniecznie dawne tłumaczenia jego dzieł mogą przemówić do młodych ludzi.

PAP: Podczas debaty w ramach Warszawskiego Festiwalu Conradowskiego pisarz i reżyser teatralny Antoni Libera powiedział, że „Joseph Conrad wyczuwał wiek XX, pierwszą i drugą wojnę światową. Patrzę na niego z podziwem, jako na proroka naszych czasów". Conrad zmarł w wieku 68 lat. Czy gdyby żył dłużej i obserwował działania dwóch totalitaryzmów to swoje refleksje na ich temat ubrałby w kameralną narrację, taką jak opowiadający o Rosji „Tajny agent", czy raczej wielką powieść epicką?

Dr Łukasz Jasina: Conrad bez wątpienia myślał o napisaniu powieści epickiej. Jeśli pozwoliłoby mu zdrowie to na pewno by tego dokonał. Sądzę, że nawet gdyby pisał drobniejsze, kameralne powieści, to nie umieszczałby ich akcji na morzu. Duże znaczenie dla jego twórczości miałby z pewnością jego powrót do Polski. Swój kraj Conrad odwiedzałby (być może) wielokrotnie i utrzymywał z nim bardzo ożywione kontakty. Na nowo stałby się pisarzem polskim, choć piszącym po angielsku. Z pewnością pojawiłyby się jego dzieła i artykuły dotyczące Polski, szczególnie po wybuchu II wojny światowej. Na pewno więc zająłby się totalitaryzmem sowieckim i niemieckim.

PAP: Który z polskich pisarzy tego okresu byłby najlepszym partnerem do dyskusji z Conradem i polemik?

Dr Łukasz Jasina: Prawdopodobnie kilku. Trudno stawiać na jedno nazwisko. Myślę, że byłby równie dobry w utrzymywaniu kontaktów ze środowiskami piłsudczykowskimi i opozycyjnymi wobec sanacji, reprezentowanymi przez takich pisarzy jak Jarosław Iwaszkiewicz i Julian Tuwim. Bez wątpienia dobrze dogadywałby się ze Stefanem Żeromskim, który również zmarł zdecydowanie przedwcześnie. Rozumiał epickość Conrada i sposób kształtowania jego myśli, bo wywodził się z podobnych środowisk.
Bez wątpienia Conrad zająłby również pozycję osobną wobec polskiego środowiska literackiego, byłby Polakiem, któremu „udało się na świecie" i przyjeżdża do Polski, aby nas „pouczać". Byłby dobry w roli tego rodzaju patriarchy, autorytetu moralnego, takiego jak Tomasz Mann dla Niemców.

PAP: Nie wzbudzałby irytacji jako człowiek, który powinien zostać w Polsce, a nie pisać o morzach i oceanach z perspektywy Brytyjczyka? Jak był wówczas odbierany w Polsce?

Dr Łukasz Jasina: Z pewnością wśród niektórych tak, ale nie wśród piłsudczyków, ponieważ marszałek Piłsudski uwielbiał twórczość Conrada. W dwudziestoleciu międzywojennym dopiero zaczynano poznawać jego twórczość. Funkcjonował głównie jako legenda, człowiek, który na Zachodzie był szanowanym pisarzem. Jego powieści dopiero pojawiały się na polskim rynku wydawniczym za sprawą przekładów Anieli Zagórskiej. Jego dzieła były również wówczas, tak jak dziś, spłaszczane. Najpopularniejszą powieścią był „Lord Jim". Jej poczytność wpłynęła na stereotyp Conrada jako marynisty. Być może wpływ na ten wizerunek miały ówczesne marzenia Polaków o morzu. Conrad stał się niemal patronem rozwoju polskiej marynarki i marynistyki.
Wszystkie dzieła Conrada ukazały się po polsku znacznie później, dzięki Zdzisławowi Najderowi. W tamtym okresie dyskusje na temat jego twórczości były stosunkowo ograniczone, ponieważ zbyt niewielu polskich inteligentów czytało po angielsku. Conrad wszedł do polskiej literatury w okresie II wojny światowej. Po jej zakończeniu i końcu stalinizmu, aż do lat osiemdziesiątych stał się pisarzem bardzo popularnym i gorąco dyskutowanym. Dopiero po 1989 r. stracił na znaczeniu. Bez wątpienia jednak w dzieła Josepha Conrada wczytywano się najgłębiej w czasie II wojny światowej. Nie dziwmy się temu. Niepodległa Polska ma skłonność do tego, żeby nie czytać zbyt głęboko.

___

Łukasz Jasina - doktor nauk humanistycznych w zakresie filmoznawstwa (Polska Akademia Nauk - 2011). Absolwent prawa, historii i dziennikarstwa na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, stypendysta Harvard Ukrainian Research Institute , visiting professor na University of Toronto. W przeszłości m.in. szef Działu Wschodniego i wieloletni publicysta "Kultury Liberalnej", pracownik Instytutu Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej KUL oraz Muzeum Historii Polski. Autor kilkuset publikacji o charakterze naukowym i popularnym.

Michał Szukała
Kurier PAP
4 grudnia 2017

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...