Czy człowiek może być równy Bogu?

„Frankenstein" - reż. Danny Boyle - National Theatre w Londynie

Sytuacja panująca na świecie zmusza nas do pozostania w domach i zrezygnowania z szybkiego trybu życia. To dobry czas na spojrzenie wewnątrz siebie oraz na rachunek sumienia dla całej ludzkości. Frankenstein w reżyserii Danny'ego Boyle'a jest przerażająco aktualny.

Przez ostatni tydzień na kanale londyńskiego National Theatre w serwisie Youtube można było bezpłatnie zobaczyć sztukę z Benedictem Cumberbatchem, który w świadomości masowego odbiorcy zapisał się jako serialowy Sherlock Holmes w produkcji BBC. Jonny Lee Miller z kolei, znany jest między innymi z Trainspottingu, filmu, którego reżyserem jest Danny Boyle.

Mimo, że od początku XX wieku powstało mnóstwo, mniej lub bardziej wiernych oryginalnej powieści pióra Mary Shelley, adaptacji gotyckiej opowieści, spektakl ten jest z całą pewnością wart uwagi. Bliski fabule książki, pomija jedynie postaci i wydarzenia drugo- i trzecioplanowe, które mogłyby tylko niepotrzebnie rozciągnąć akcję.

Genialny naukowiec znudzony szkolnymi aktywnościami pragnie dotrzeć do istoty stworzenia i wykraść tajemnice naturze. Konstruuje monstrum, jednak przerażony swoim stworzeniem, ucieka, pozostawiając je na pewną śmierć. Potwór przeżywa, a od ludzi spotykanych na swojej drodze uczy się, jak wygląda świat. Victor Frankenstein będzie musiał ponieść konsekwencje „zabawy w Boga".

Reżyser zdecydował się na obsadzenie dwóch głównych aktorów w postaci zarówno Victora Frankensteina, jak i monstrum. Kiedy sztuka była jeszcze grana na żywo w National Theatre, odtwórcy zamieniali się co wieczór rolami. To pozornie proste rozwiązanie wnosi więcej niż można było się spodziewać i zmienia wydźwięk utworu. W pierwszej scenie obserwujemy „narodziny" potwora. Monstrum kreowane przez Cumberbatcha ma bardziej elastyczne, plastyczne ciało. Jego wola walki i pragnienie stanięcia na własne nogi przywodzi na myśl wiersz Andrzeja Bursy pt. Nauka chodzenia:

„Tyle miałem trudności
z przezwyciężeniem prawa ciążenia
myślałem że jak wreszcie stanę na nogach
uchylą przede mną czoła
a oni w mordę
nie wiem co jest
usiłuję po bohatersku zachować pionową postawę
i nic nie rozumiem (...)".

Tekst ten koresponduje świetnie także z dalszymi losami bohatera, tym bardziej, że Cumberbatch tworzy niewinną i naiwną postać, która potrafi swoim zachowaniem wzruszyć w niemal każdej scenie. Jest to też bardziej naturalistyczna kreacja od monstrum w wykonaniu Millera.

Ten natomiast decyduje się na sztywniejsze ruchy. Jego kreacja przypomina przewróconą nakręcaną zabawkę, która swoimi mechanicznymi ruchami próbuje odzyskać pion. Już od pierwszych chwil na scenie, w jego interpretacji widać determinację, a wręcz agresję. Mimo to w tej właśnie wersji pojawia się więcej wyważonego, subtelnego, ale jakże potrzebnego humoru.

W roli Frankensteina obaj panowie są równie świetni – ale znów – Miller stworzył postać arogancką, pewną siebie i szorstką, u Cumberbatcha jest więcej emocji, szaleństwa i humoru.

Cała obsada zasłużyła na uznanie. Każda postać ma przynajmniej jedną charakterystyczną cechę zapadającą w pamięć. Na szczególną sympatię zasługuje Karl Johnson w roli starego De Lacey'a. Jest on nie tylko nauczycielem potwora, ale ich dialogi stanowią diagnozę ówczesnego i współczesnego społeczeństwa. Te kwestie dodają sztuce waloru moralizatorskiego i sprawiają, że każdy widz może przejrzeć się w niej jak w zwierciadle.

Kolejne smaczki w spektaklu to liczne nawiązania do literatury i filozofii, a nawet luźne reinterpretacje malarstwa – ta pojawia się w jednej z ostatnich scen. Wiele w tej opowieści Biblii i Boga, co zmusza odbiorcę do ciągłego powracania do pytania, czy człowiek może równać się Stwórcy.

Całe dzieło utrzymane jest w konwencji horroru nasyconego egzystencjalizmem. Dla fanów powieści gotyckich spektakl może pełnić funkcję jedynie rozrywki. Natomiast dla wymagającego odbiorcy stanie się intelektualną grą oraz pobudką do refleksji nad kondycją obecnych relacji międzyludzkich, bo to, co wyróżnia interpretację Boyle'a, to uniwersalizm problemu.

Oprawa wizualna – dopracowana i przemyślana – stanowi na szczęście jedynie tło dla rozgrywającej się historii i nie zajmuje niepotrzebnie uwagi widza. Najbardziej intrygujące jest tutaj sklepienie stworzone z kilkuset małych żarówek, które imitują rozgwieżdżone niebo, ale podbijają również wydźwięk sceny „narodzin" monstrum. Oświetlenie jest w spektaklu pełnoprawnym bohaterem.

Wszystkie stroje postaci oddają realia czasów, w których rozgrywa się akcja, a charakteryzacja potwora zasługuje na szczególne wyróżnienie ze względu na dopracowanie detali.

Muzyka w sztuce, podobnie jak rekwizyty, jest zaledwie tłem, świetnie jednak oddającym klimat odgrywanych scen. Obie wersje spektaklu są warte zobaczenia. Przede wszystkim ze względu na świetnie zrealizowaną fabułę kultowej powieści – uproszczonej z wyczuciem i uwydatnieniem przekazu. Sam sposób przedstawienia jest równie istotny: gra aktorska, podejście do budowania postaci i oprawa. To zagraniczna produkcja na najwyższym poziomie i mimo oglądania zaledwie transmisji na ekranie, udało jej się przenieść mnie w zupełnie inny świat na (w sumie) cztery godziny.

Izabela Pięta
Dziennik Teatralny Kraków
11 maja 2020
Portrety
Danny Boyle

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia