Czy dasz się uwieść?

"Wampiry i upiory" - reż. Paweł Gabara - Gliwicki Teatr Muzyczny

W aksamitnej ciemności tajemnica ma słodki, odurzający zapach krwi. Groza rodzi pragnienia, wyostrza zmysły, potęguje doznania. To, co niebezpieczne i niekoniecznie dobre, fascynuje ludzi od zarania dziejów, a odkąd - za sprawą trylogii Stephanie Mayer - słowo „zmierzch" zyskało nowe znaczenie, wampiry są niemal wszędzie.

Wampiryczny trend nie ominął również przybytku Melpomeny w rezultacie czego nowy sezon artystyczny w Gliwickim Teatrze Muzycznym zainaugurowało przebojowe widowisko w reżyserii dyrektora Pawła Gabary, pod intrygującym tytułem „Wampiry i upiory". Brzmi interesująco. Zwłaszcza na żywo, gdyż na spektakl składa się zbiór najpiękniejszych utworów musicalowych i operowych, zgrabnie powiązanych ze zdobyczami popkultury wspólnym motywem przewodnim. Repertuar ciekawy, zróżnicowany: począwszy od „Dance macabre" z „Anny Kareniny", na „Thillerze" Michaela Jacksona kończąc. Zderzenie ambitnego programu z ukształtowanymi przez masową wyobraźnię wzorcami wydaje się być dość ryzykowne. Jednak w tym przypadku udało się uniknąć kiczu, który często bywa skutkiem uboczym tego typu połączeń. W rezultacie powstał dwuczęściowy koncert musicalowy, którego nie tylko słucha się z przyjemnością, ale również ogląda z zapartym tchem. Przygotowana z niebywałą starannością scenografia (Barbara Pelczar, Janina Łubkowska) świetnie wpisuje się w przestrzeń magicznych Ruin Teatru Victoria, które w roli malowniczego tła sprawdziły się w stu procentach. A skoro w tytule pojawiły się istoty pozaziemskie, to nie mogło zabraknąć również odpowiedniego sztafażu. Zaimprowizowane na scenie cmentarzysko, główki czosnku, osinowe kołki, krew i wampirze kły.

Za dużo dobrego? Nie tym razem. Twórcy, wbrew zasadzie, ze w nadmiarze wszystko szkodzi, uniknęli groteskowego rezultatu rodem z niskobudżetowych horrorów. Wszystkie elementy dopełniają się, budując niepowtarzalny nastrój. Od samego początku coś ewidentnie "wisi" w powietrzu. Mimowolny lęk przed nieznanym, jakby oczekiwanie z erotycznym podtekstem w domyśle. I nie może tu być mowy o nadinterpretacji, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że gliwickiemu Wampirowi (Maciej Trąbka), zamiast do demonicznego Nosferatu z filmu F.W. Murnaua, bliżej do Edwarda Cullena – piekielnie przystojnego bohatera z hollywoodzkiej ekranizacji „Zmierzchu" . Młody tancerz w tej roli nie budzi grozy - raczej hipnotyzuje i uwodzi. A robi to tak, że nie można od niego oderwać wzroku. Poza tym, że potrafi tańczyć, to jeszcze unosi się nad ziemią i chodzi po ścianach. Wiadomo jednak, że sukces ma zazwyczaj wielu ojców, więc brawa należą się również ekspertom od efektów specjalnych z Akademii Technik Linowych i MaxMagicFX, którzy zmienili statyczny z zasady koncert w prawdziwe, momentami zaskakujące widowisko. Poza tym na uwagę zasługują kostiumy, efektownie prezentujące się zwłaszcza w zbiorowych scenach tanecznych i subtelne malowanie niesamowicie plastycznych obrazów za pomocą światła (Wacław Czarnecki).

Warstwą wizualną można byłoby zachwycać się bez końca, a przecież to o muzykę tutaj chodzi. Na całość koncertu złożyły się znane przeboje w wykonaniu solistów Gliwickiego Teatru Muzycznego. I mimo, że Wioletta Białk była naprawdę świetna, zarówno w duecie jak i solo (przepiękne wykonanie arii „Sama wciąż"z musicalu „Nędznicy") to muszę przyznać, że na premierze gliwicką sceną rządzili panowie: Andrzej Skorupa, Michał Musioł i fenomenalny Przemysław Witkowicz, śpiewający falsetem. Siła męskich głosów w zbiorowej interpretacji „Belle" z francuskiego musicalu "Notre Dame de Paris" sprawia, że piosenka pozostaje w pamięci na długi czas. Podobnie jak scena z udziałem baletu GTM, zrealizowana w typowej konwencji musicalowej. Dowcipna pogoń za wampirem odbywa się przy dźwiękach skocznej melodii z kultowego „Tańca Wampirów" („Czosnek") w aranżacji orkiestry GTM pod kierownictwem Przemysława Neumanna. I mimo, że akurat ta scena wypada nadzwyczaj dobrze, to w niektórych momentach spektaklu tancerze nie koncentrując się na dokładnym wykończeniu ruchu, mają niewielkie problemy z synchronizacją. Na całe szczęście nie mają one negatywnego wpływu na całościowy odbiór.

Mam jednak małe zastrzeżenie co do układu samego koncertu - jego pierwsza część jest zdecydowanie lepsza, druga mniej spektakularna i jakby bardziej przewidywalna. A szkoda. Duży plus za wykorzystanie aktualnego wątku gliwickich wampirów, o których ostatnio zrobiło się głośno w mediach i to nie tylko w Polsce.

Dałam się uwieść i bez wahania zrobiłabym to ponownie. Za dwugodzinną podroż do innego świata, chwilę zapomnienia i odrobinę magii, która na moment zmienia codzienność bez żadnych konsekwencji. Dlatego, udając się na spektakl do Ruin Teatru Victoria zostawmy czosnek w kuchni i nie wypędzajmy wampirów. Coś czuję, że tak łatwo nie dają się przegonić!

Magdalena Tarnowska
Dziennik Teatralny Katowice
18 września 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...