Czy leci z nami pilot?

"Kolibra lot ostatni" - reż. Krzysztof Babicki - Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza w Gdyni

Czy jest w tym mieście jakiś dobry teatr? Czy w ogóle w tym mieście da się jeszcze żyć? I co to jest za miasto? Czy ktoś w tym mieście jest szczęśliwy? Czy związki trwają tu tyle, co przysięgi? A czy ktoś w tym mieście krzyczy z rozkoszy? Czy seks w tym mieście uwalnia, czy zniewala? Czy ludzie w tym mieście oglądają pornografię, czy robią zakupy w sex shopach? Czy burdele tego miasta są pełne? Wreszcie pytam, czy ludzie w tym mieście potrafią kochać. No więc? Będę was o to pytać, dopóki nas nie zamkną.

("Tango. Powrót do dzieciństwa, w szpilkach" Justina Viviana Bonda w przekładzie Jacka Poniedziałka)

To miała być najważniejsza premiera sezonu, wizytówka tandemu Babicki-Huelle. Bez podpórek Grassem ("Idąc rakiem"), czy przeniesienia gotowej inscenizacji ("Rock'N'Roll"). W Teatrze im. Witolda Gombrowicza, w kilka miesięcy po wydaniu "Kronosa", w sytuacji, gdy będący w kolejnej zapaści teatr potrzebuje hitu jak tlenu. To miał być trochę gdyński "Kabaret", trochę kryminał lub erotyczny thriller, śpiewany, tańczony, z przesłaniem i smaczkami, atrakcyjny i prawie dla każdego - krótko: miał to być absolutny hit. Prapremiera dodatkowo ogrzewała się w blasku towarzyszącym nowej powieści autora jednego z najlepszych w polskiej literaturze opowiadania pt. "Stół" z tomu "Opowiadania na czas przeprowadzki". Wyczuwało się tak rzadkie i wyjątkowe łaskotanie związane z oczekiwaniem na wielkie wydarzenie artystyczne.

Dyrektor artystyczny Teatru Miejskiego w Gdyni Krzysztof Babicki w ciągu 11. ostatnich miesięcy wystawił 4 premiery (3 w Gdyni, jedną w Katowicach), a już 7 stycznia rozpoczęły się próby do "Arszeniku i starych koronek" w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie (premiera 22 marca). Tę zaskakującą, jeśli się weźmie pod uwagę kondycję macierzystej sceny, intensywność pracy dyrektora, widać w prestiżowym dla Babickiego i Huellego spektaklu. "Kolibra lot ostatni" nie ma reżyserii, jest ciężki, zrobiony na szybkiego, bez pomysłów i bez dramaturgii. To kryminał bez suspensu i zaskoczeń z boleśnie przewidywalnym rozwiązaniem. To teatr opowiadany, jak w tanim filmie, gdy nie ma środków na inscenizację zbrodni, to się o zbrodni opowiada. Brakuje zatrzymania, metafizyki, mroku - prawie wszystko rozgrywa się w pełnych planach, reżyser zupełnie zlekceważył rolę światła w przedstawieniu. To także fatalnie prowadzeni aktorzy, którzy grają w manierze wydawałoby się dziś już niewystępującej w nowoczesnym teatrze. Niesmak budzi absolutne nieporozumienie, a wręcz krzywda, jaką robi się aktorce, obsadzając Monikę Babicką w roli Sosnowskiej, gwiazdy warszawskich rewii. Bolesne porównanie do Liny Lamont z "Deszczowej piosenki" nasuwa się nieuchronnie. Po co, po kilku już srogich lekcjach, Teatr Miejski chce konkurować z sąsiednim Teatrem Muzycznym, wystawiając się na nieuniknione i degradujące porównania? Gwoździem do trumny jest Maciej Sykała w roli hrabiego Żernowskiego, który zagrał z powodu choroby Rafała Kowala. Polski arystokrata to był kiedyś europejski wzorzec metra, a na scenie pojawia się aktor z włosami zaczesanymi w kitkę przytrzymywaną przez gumkę. Litości!

Choć tekst Pawła Huellego jest bardziej dialogowanym opowiadaniem niż sceniczną partyturą, to dostarcza dużo propozycji do inscenizacji. To materiał, który aż się prosi o 2 akty (naturalny finał pierwszego to "Szczęście trzeba rwać jak świeże wiśnie" z repertuaru Tadeusza Faliszewskiego - zdecydowanie najjaśniejszy fragment całego widowiska). Huelle wprowadza tak wiele wątków, które mogłyby pociągnąć spektakl: nadchodząca apokalipsa, lokalność trójmiejska, retro międzywojnia, rozdarcie jednostki, kryminał - że wystarczy tylko dobry pilot, który z tym wszystkim poleci. Niestety, miejsce za sterami w tym spektaklu jest puste. I jeszcze ta okropna, grepsiarska "gdyńskość", zamiast oddania atmosfery absolutnie niezwykłego miasta, jakim była przedwojenna Gdynia, mamy tanie wdzięczenie się do publiczności. Gdzie przemytnicy, łajdacy i heroiny, gdzie polskość, genius loci, o którym wszyscy , oprócz reżysera, niestety, wiedzą. We wrocławskim Teatrze Polskim wystawiono "Kronosa", co wzbudziło żywą dyskusję, w gdyńskim Teatrze Miejskim oglądamy nudny spektakl, w którym nawet nikt nie pyta się czy ma zachwycać. Dwa miasta, dwa teatry, dwa światy. Tam ryzyko artystyczne i wyzwania, tutaj prowincja intelektualna i beznadzieja.

Współczuję aktorom, z których kilkoro próbuje coś ugrać, ale nie ratuje to całości. Po prostu trzeba podjąć kiedyś w życiu decyzję - czy chce się być artystą czy tanim komediantem? Dla nikogo nie jest za późno, ale kto się odważy? Zbyt częste granie w takich spektaklach jak "Kolibra" po prostu degraduje zawodowo, nieużywane narządy zanikają, co było można zobaczyć w "Joannie".

Ten spektakl można uratować. Wystarczy się przyłożyć, zaprosić zespół do współpracy, także techniczny, który jest w Miejskim na wysokim poziomie i widział już wiele. Przepracować tekst, zaprosić do współpracy dramaturga, który wie, co to jest nowoczesny teatr, dokonać roszad w obsadzie (Dorota Lulka jako Sosnowska!). Ale to nie nastąpi, Gdynia się nie liczy, konfitury są w Krakowie.

Krzysztof Babicki jest już po półmetku pierwszej, z wielu kadencji w Teatrze Miejskim. Czas na rzetelne podsumowanie.

Piotr Wyszomirski
Teatr dla Was
28 stycznia 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia