Czy to sen jest czy to jawa

"Księżniczka na opak wywrócona" - reż. Robert Kuraś - Teatr Lubuski w Zielonej Górze

21 stycznia br. mieliśmy okazję obejrzeć w Lubuskim Teatrze premierę spektaklu Księżniczka na opak wywrócona w reżyserii Roberta Kurasia. Przed premierą reżyser wyraził nadzieję, że wszyscy będą się dobrze bawić. Czy aby na pewno tak było? Czy aktorom udało się uchwycić klimat tej barokowej komedii? Czy mężczyzna potrafi stać się kobietą? No i w końcu czemu ta Diana to nie Diana a Gileta ?!

Autorem sztuki napisanej przeszło cztery wieki temu jest Pedro Calderón de la Barca. Akcja rozpoczyna się od sceny w pałacu księcia Parmy, w którym to spotykają się Roberto (James Malcolm) i jego oddany sługa Lisardo (Radosław Walenda). Roberto wysyła go jako szpiega do królestwa Mantui, gdzie znajduje się wybranka jego serca, piękna Diana (Alicja Stasiewicz). Roberto i Diana to młoda, szaleńczo w sobie zakochana para. Niestety nie jest to prosta miłość, gdyż nieustannie mnożą się przeszkody na drodze ich uczucia, które nie pozwalają im się połączyć. Małżeństwa obojga bohaterów zostają zaaranżowane, porwanie kończy się niepowodzeniem, a księżniczka może wcale nie jest księżniczką tylko wieśniaczką... albo na odwrót... Istny galimatias! Na szczęście historia wydaje się tylko pozornie skomplikowana. Liczne nieporozumienia między bohaterami układają się w całkiem ciekawą farsę. Problemy w relacjach między małżonkami Perote (Aleksander Stasiewicz) i Giletą ( Joanna Wąż ) zabawnie przeplatają się ze sprawą Roberto, Diany, a nawet Lisardo.

Można powiedzieć, że w tym spektaklu rządziły głównie duety. James Malcolm i Radosław Walenda, Joanna Wąż i Aleksander Stasiewicz, ponownie James Malcom i Robert Kuraś - w roli Flory. Tak, tak, napisałam „Robert Kuraś w roli Flory". Zasada, kiedy to mężczyzna musiał zagrać każdą postać bez względu na płeć, jest tak stara i niemal zapomniana, że dzisiaj takie przedsięwzięcie może być odbierane nawet za miłą ekstrawagancję. Wracając do tematu, każdy z aktorów wkładał w swoją grę najwięcej witalności, na jaką było go stać. Na scenie ciągle coś się działo - a to ktoś fikołka zrobił, a to ktoś wymachiwał rękoma lub padał z hukiem na ziemię. Jednak należy zauważyć, że najbardziej wyróżniała się para Alicja Stasiewicz - Lech Mackiewicz. Może to za sprawą infantylnego zachowania tych dwojga? Albo naśladowania przez Laurę (w tej roli Lech Mackiewicz) niemalże każdego ruchu Diany? Swoją drogą to całkiem ciekawe zobaczyć dojrzałego mężczyznę i młodą kobietę podskakujących razem na scenie w spódnicach i koczkach niczym dwie małe dziewczynki. Pozytywna energia między aktorami była wyczuwalna, co przekładało się na widownię. Oglądający nie parskali wymuszonym prychnięciem pod tytułem „czy tylko ja nie zrozumiałem tego żartu?". Słychać było prawdziwy śmiech zarówno z jednej, jak i z drugiej strony. Czasami można było odnieść nawet wrażenie, że aktorzy bardziej bawią się niż pracują.

Robert Kuraś dość wiernie trzymał się wizji Calderóna. Całość, na szczęście, nie była przekombinowana, a każdy odtwórca roli miał swoje „pięć minut" i mógł w pełni zaprezentować stworzoną przez siebie kreację. Skromna scenografia, składająca się głównie z białego płótna i drewnianych podpór, nie przytłaczała odbiorcy. Za muzykę, pod nadzorem Andrzeja Lewockiego, odpowiadał najczęściej któryś z aktorów, siadając na jednej z drewnianych skrzyń znajdujących się przy scenie, przygrywając na gitarze, cymbałkach, grzechotkach czy innych świstawkach. Stroje również nie „kłuły" w oczy - proste i odpowiednio dobrane do prawie dellartowskiego charakteru sztuki i postaci.

Obserwując i chłonąc lekki, dowcipny, wręcz ujmujący klimat tego przedstawienia z największą przyjemnością oddawałam się jego narracji, dobremu tempu i płynącej ze sceny miłej, odprężającej energii. Brak zadęcia, luz, uśmiech, dystans do siebie i do własnych poczynań na scenie, znakomicie utrzymane wzajemne relacje, młodość i wynikające z niej piękno postaci, a także należyty szacunek dla tekstu i wydobywająca się z serc aktorskiej trupy radość tworzenia, to największy atut tego na wskroś uroczego wieczoru.

To także dobry przykład dla innych teatrów. Dyrektor Robert Czechowski oddając scenę młodym realizatorom uruchomił, właściwe im, niespożyte pokłady twórczej inicjatywy przełożonej poprzez niełatwy do zrealizowania tekst - na spektakl tryskający pomysłami, oddający kształty, barwy, duchowość i estetykę siedemnastowiecznej calderonowskiej epoki.

A zatem Drogi Czytelniku, jeśli ponura aura sprawia, że popadasz w depresyjkę, wybierz się do Lubuskiego Teatru na "Księżniczkę na opak wywróconą". Zastrzyk dobrego nastroju gwarantowany.

Anita Pietrenko
Dziennik Teatralny Zielona Góra
25 stycznia 2017
Portrety
Robert Kuraś

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia