Czytałem, czytałem, aż zrozumiałam

rozmowa z Samborem Dudzińskim

Rozmowa z Samborem Dudzińskim

Justyna Kościelna: Skąd wziął się Słowacki w Pana życiu? 

Sambor Dudziński: Chodziłem do szkoły im. Adama Mickiewicza i wychowałem się na socjalistycznych apelach, które stawiały pomnik wieszczowi. Mickiewicz był niejako w mainstreame, a Słowacki w opozycji. Może dlatego był mi od zawsze tak bliski? Od niego zaczęła się moja przygoda z piosenką poetycką. 

Kiedy? 

- Miałem 15 lat, przygotowywałem się do konkursu recytatorskiego. Dziś już nie wiem dlaczego, ale wybrałem "Grób Agamemnona": "Polsko! lecz ciebie błyskotkami łudzą/ Pawiem narodów byłaś i papugą;/ A teraz jesteś służebnicą cudzą. -/Choć wiem, ze słowa te nie zadrżą długo/ W sercu - gdzie nie trwa myśl nawet godziny:/Mówię - bom smutny - i sam pełen winy". 

Nie za trudny tekst jak dla piętnastolatka? 

- W zasadzie w ogóle go nie rozumiałem. Ale dorastałem w porąbanym domu, gdzie Słowacki - wielki mistyk - był ceniony. Rodzice go akceptowali i dlatego wiedziałam, że w jego poezji jest coś szalenie wartościowego i ważnego. Coś, co sobie upodobam, jak tylko tego dotknę. Na eliminacjach do konkursu dowiedziałam się, że nie trzeba recytować, można też zaśpiewać. Tak też zrobiłem. 

Po latach do wiersza Pan wrócił na płycie Etno Funky Show. 

- Tak, Słowacki przebija się u mnie w różnych postaciach. Do "Króla Ducha" teraz też wracam po jakiś czasie. Pierwszy raz robiłem go na przedstawieniu dyplomowym na wydziale lalkarskim we wrocławskiej PWST. Z oryginału zostawiłem tylko fragmenty dotyczące muzyki i pieśni. Spektakl był bardzo tajemniczy, grałem marionetką. W zasadzie nie wiedziałem, o czym jest cały poemat. 

Teraz już Pan wie? 

- Tak, ale być może przeczytam go za kilka lat i pomyślę, że jednak nie wiedziałem. Podoba mi się porównanie poezji do trójwymiarowej kartki. Możesz się w nią wpatrywać godzinami, ale nie widzieć głębi. Ja miałem tak ze Słowackim. Czytałem i myślałem: "ni cholery, nic z tego nie rozumiem. Czytam jeszcze raz. I jeszcze, od początku". Do niektórych fragmentów wracałem po kilkanaście razy. I nagle przyszedł moment, że zrozumiałem każde słowo, zrozumiem myśl. 

Panu zajęło to tyle czasu, a widzowie mają zrozumieć przez 1,5 godziny? 

- Nie mam ambicji, żeby się spodobać. Chcę dotknąć czegoś ważnego i być w tym autentyczny. Pomyślałem, że mało atrakcyjna prawda jest lepsza niż atrakcyjne kłamstwo. OK, może spieprzę spektakl, ale zrobię go z pełnym przekonaniem. 

"Król duch" jest gęsty od znaczeń. Na czym się Pan skupił? 

- Powyciągałem wszystkie najistotniejsze wątki i maksymalnie je skróciłem. Dodałem też cztery ważne słowa Jana Pawła II, które każdy z nas zna: "niech zstąpi Duch twój". Mój spektakl, w którym, śpiewam, recytuję i gram na instrumentach, jest o człowieku, który ma w sobie olbrzymi potencjał - jest zły, ale stopniowo się zmienia. Nie jestem pewien, jak to wszystko wyjdzie...ale wiem, że choć to przedstawienie strasznie mnie wyorało i zmęczyło, bardzo je kocham. 

Na koniec cofnijmy się do sierpnia. Pojawił się Pan na Festiwalu sztuk w Edynburgu w dość nietypowym pojeździe. 

- Tak, to był wehikuł czasu zdrobniony ze zgrabiarki konnej - dziewiętnastowiecznego urządzenia rolniczego. Ciągle pełno ich na różnych wiejskich podwórkach. Jak jeżdżę z występami to słyszę: "O, to u Kazikowej taka sama stoi!". Maszynę pociąłem, przerobiłem i przystosowałem do swoich potrzeb. 

Po co? 

- Bo chciałem zrobić sobie statyw pod piano. Zawsze irytowało mnie, jak na przykład Staszek Soyka czy Ryszard Rynkowski - rosłe chłopy, które super grają, występują przy jakieś małej kresce-klawiaturce na cienkich nóżkach. Postanowiłem zaprojektować statyw, którego nie będę się wstydził. Zgrabiarka okazała się idealna. 

Oprócz klawiatury są tam inne urządzenia grające, 4 łańcuchy rowerowe, specjalne przekładnie. Konstruowanie mojej mobilnej sceny zajęło mi 2 lata. W 2010 roku wehikuł odkurzę, i będę na nim pokazywać swój nowy program inspirowany tym razem twórczością Chopina. 

Jak było na festiwalu? 

- W Edynburgu jest wielka walka o widza, jedzie się tam po to, żeby nawiązać kontakty z potencjalnymi pracodawcami. To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Po raz pierwszy grałem na przykład dla 4 widzów... 

Niezła lekcja pokory... 

- To był krytyczny moment. "Kurde, dla kogo ja gram" - myślałem sobie. I kiedy wydawało mi się, że to totalna katastrofa, po spektaklu podeszła do mnie Amerykanka i pyta, czy nie jestem zainteresowany zrobieniem muzyki za oceanem do jej choreografii. Super! 

Dogadaliście się? 

- Tak. Na razie jednak siedzę po uszy w długach. Musiałem się zapożyczyć, żeby wyjechać do Edynburga. Jak mnie wierzyciele nie zamkną w więzieniu, to w przyszłym roku wyjadę do Stanów. Póki co, żyję Słowackim.

Justna Kościelna
POLSKA Gazeta Wrocławska
4 listopada 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...