Dać historii ludzką twarz

"TRANSFER!" - reżyseria: Jan Klata - Wrocławski Teatr Współczesny

Narrator książki Antoine\'a de Saint-Exupéry\'ego "Mały książę" powiada: Dorośli są zakochani w cyfrach. Jeżeli opowiadacie im o nowym przyjacielu, nigdy nie spytają o rzeczy najważniejsze. Nigdy nie usłyszycie: "Jaki jest dźwięk jego głosu? W co lubi się bawić? Czy zbiera motyle?" Oni spytają was: "Ile ma lat? Ilu ma braci? Ile waży? Ile zarabia jego ojciec?" Wówczas dopiero sądzą, że coś wiedzą o waszym przyjacielu. A ja mam ochotę dopisać, że dorośli podobnie traktują historię.

Jeśli uczą nas o wojnie, najczęściej każą zapamiętać, w którym roku się zaczęła, jak długo trwała, ilu ludzi zginęło. Do tego kilka nazwisk, przyczyny, przebieg i skutki, a wszystko to w formie suchych, zimnych faktów, które nie robią na nas żadnego wrażenia. Teatralna lekcja historii według Jana Klaty wygląda zdecydowanie inaczej. W swoim najnowszym spektaklu "Transfer!", który miał premierę we Wrocławskim Teatrze Współczesnym, zwraca uwagę właśnie na rzeczy najważniejsze. I to robi ogromne wrażenie.

"Transfer!" to jakby parateatralny dokument czy może raczej teatr paradokumentalny. W spektaklu uczestniczą bowiem głównie świadkowie historii, ludzie, których łączy przeżycie II wojny światowej i piętno przesiedlenia. Ich intymne zwierzenia, fragmenty wspomnień, listów, dawne piosenki i przemyślenia są tworzywem, które uzyskuje na scenie bardzo przejrzystą, lecz niezwykle wymowną formę wyrazu. Proste, często ilustracyjne, gesty, "dosłowne" rekwizyty i chwyty teatralne nie rażą, przeciwnie - nabierają zupełnie nowego znaczenia i ogromnej mocy. Pięcioro Polaków i pięcioro Niemców. Dziesięcioro ludzi. Dziesięć zawikłanych, indywidualnych losów. Osobowe i osobiste oblicze historii.

Spektakl rozpoczyna się mocnym akcentem, który determinuje dalszy przebieg zdarzeń i uwypukla podział na dwie rzeczywistości. Cała scena pokryta warstwą ziemi. Na środku platforma, na której siedzą aktorzy kreujący role Roosvelta (Zdzisław Kuźniar), Churchilla (Wiesław Cichy) i Stalina (Przemysław Bluszcz). W głębi sceny dziesięć krzeseł, na nich bohaterzy wieczoru. Wraz z rozpoczęciem spektaklu, przy dźwiękach utworu "Day of the lords" zespołu Joy Division platforma podjeżdża do góry. Politycy biorą instrumenty, zamieniają się w muzyków zespołu post punkowego i śpiewają jakże wymowne słowa Where will it end? Świadkowie historii podchodzą do przodu sceny i zaczynają mówić jednocześnie. Narastający zgiełk przerywa rozkaz Stalina: Cisza! Won!

Wytworzona opozycja przestrzenna góra - dół, powietrze - ziemia oraz wypływające z niej relacje stają się osią konstrukcyjną spektaklu. Dwa światy: prawdziwe ludzkie emocje i teatralna gra; beztroska władza - zwykli obywatele i ich codzienne troski. Zderzenie tych dwóch, rozbieżnych rzeczywistości bywa bardzo bolesne.

Sceny jałtańskie, napisane przez samego Klatę, są groteskowe i karykaturalne. Politycy prowadzą towarzyskie dyskusje. Przy okazji podejmują decyzje polityczne, które wydają się być zupełnie przypadkowe, "egoistyczne" i lekkomyślne. Ważna z naszej perspektywy kwestia polska, o której podobno wiele dyskutowano w Jałcie, jest za każdym razem opatrywana lekceważącym "bla, bla, bla". Zrównanie Churchilla, Roosevelta i Stalina z muzykami zespołu post punkowego ma swoje głębokie uzasadnienie, które można odczytać na dwóch poziomach. Po pierwsze ten powtarzający się w przedstawieniu motyw przemiany (polityków w muzyków) pokazuje, że mężowie stanu rozstrzygający o losach milionów ludzi cały czas dobrze się bawią, że to oni narzucają "brzmienie" na scenie historii, ale jednocześnie zupełnie nie ponoszą odpowiedzialności za swoje decyzje. Po drugie aktorów można też odciąć od kreowanych postaci i postrzegać po prostu jako zespół wykonujący antypolityczne utwory, których teksty są wyświetlane na przedniej ścianie platformy i stanowią przewrotny komentarz do całego spektaklu. Konsekwencje postanowień jałtańskich ponoszą zwykli ludzie, którzy muszą tańczyć tak, jak politycy im zagrają: Dance, dance, dance, dance, dance to the radio - rozbrzmiewa "Transmission" grupy Joy Division. 

W przedstawieniu kryje się pewien potencjał terapeutyczny. Małe scenki odgrywane przez osiemdziesięciolatków przybierają chwilami postać specyficznej psychodramy. Ma się wrażenie, że ci ludzie naprawdę widzą zrujnowane miasta, wypędzanych przez sąsiadów Żydów i gwałcone przez Rosjan kobiety, że znowu są w ciasnych, śmierdzących schronach, że przez moment Polacy żyją w jednym domu z Niemcami. Zaczynamy patrzeć ich oczami i stajemy się częścią jakiejś nieuchwytnej socjodramy. To dobry sposób, aby pozbyć się uprzedzeń, nie oceniać, otworzyć się na dialog i po prostu, po ludzku - zrozumieć. Wiele do myślenia daje też skonfrontowanie starego pokolenia odczuwającego silną więź z ziemią, przypisanego do jednego miejsca, z reprezentantem młodego pokolenia (Matthias Goeritz), którego "ojczyzna mieści się w walizce". 

"Transfer!" jest tym, czego oczekuję od teatru - wytrąceniem z obojętności i obudzeniem niepokoju egzystencjalnego. Klacie, znanemu z kontrowersyjnych odczytań klasyki, udało się stworzyć poruszające przedstawienie, którego nie potrafię oceniać jedynie w kategoriach estetycznych, to dla mnie już jakieś wyjście poza teatr, prawdziwe spotkanie z drugim człowiekiem.

Marzena Gabryk
Dziennik Teatralny
30 października 2007

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia