Dać im trochę czasu

"Calineczka dla dorosłych" - reż. Teatr Montownia i Teatr Papahema

Kiedy jako dorosła osoba wróciłam do „Calineczki", zrozumiałam, że jest to opowieść o potrzebie miłości, o braku poczucia własnej wartości i o molestowaniu seksualnym. A także o tym, że należy o siebie walczyć, nie pozwolić się nieść nurtowi życia. Z tym właśnie przekonaniem obejrzałam w Powszechnym „Calineczkę dla dorosłych", powstałą w kooperatywie Teatru Montownia i Teatru Papahema.

Calineczka jest kobietą, z którą można zrobić wszystko, a ona nie będzie się bronić ani sprzeciwiać. Jest śliczna, dobra, miła, uległa, troszczy się o innych – po prostu wymarzona żona. Nic dziwnego, że Ropuch, Chrabąszcz i Kret aż zacierają łapki, żeby się do niej dorwać. Ona zaś przyjmuje to biernie. Nie przychodzi jej do głowy, że mogłaby się nie zgodzić. Pozwala decydować o sobie przypadkowym napotkanym istotom. Calineczka nie wie o sobie niczego, wierzy w to, co mówią o niej inni. Kiedy koledzy Chrabąszcza naśmiewają się z niej, że jest brzydka – płacze. Dlaczego? Bo Calineczka nade wszystko pragnie być kochana i akceptowana. Sięgnijmy do początku bajki: „Pewna kobieta bardzo pragnęła mieć maleńkie dziecko, ale nie wiedziała, skąd by je wziąć. Poszła więc do czarownicy." Samotna kobieta, nieradząca sobie z relacjami, potrzebowała małej, ładnej, miłej zabawki, która zaspokoi głód uczuć. Ale czy taka osoba potrafi wychować pewną siebie, silną i mądrą córkę, to wątpliwe. Ropuch, Chrabąszcz i Kret to symbole pewnych męskich postaw wobec kobiet: Ropuch jest maminsynkiem bez własnego zdania (potrafi powiedzieć jedynie: kok, koak, breke-ke-keks). Chrabąszcz uważa, że Calineczka jest śliczna i natychmiast chce ją zmienić, żeby była inna. Polega też bardziej na opinii otoczenia niż swojej. Kret jest ślepy na to, kim Calineczka jest naprawdę, a mimo to chce ją mieć dla siebie. Wszyscy trzej narzucają się dziewczynce i chcą ją pojąć za żonę wbrew jej woli. Calineczka narodziła się z kwiatu, więc cielesność jest dla niej niedostępna. Nie oznacza to jednak, że nie jest seksualnie atrakcyjna: właśnie jej bierność i eteryczność czynią z niej doskonałą ofiarę molestowania.

Calineczka płynie z nurtem życia tak, jak płynęła z nurtem rzeki na listku. O niczym nie decyduje, niczego nie pragnie, donikąd nie zmierza. Zmienia się to, gdy znajduje zmarzniętą Jaskółkę i opiekuje się nią w tajemnicy, pomimo zakazów Kreta. Kiedy raz poczuło się smak własnej woli, kolejne razy stają się łatwiejsze – więc Calineczka ucieka Kretowi sprzed ołtarza. Podejmuje ryzyko, walczy o siebie. I zostaje za to nagrodzona.

„Calineczka dla dorosłych" trochę te wszystkie niuanse trąca. Mamy więc matkę z problemami (Helena Radzikowska): alkoholiczkę, seksoholiczkę, bez relacji uczuciowych z innymi ludźmi, niedojrzałą emocjonalnie. Mamy trzech niewydarzonych adoratorów: Ropucha geja (Maciej Wierzbicki), Chrabąszcza – dilera narkotykowego (Rafał Rutkowski) i niewyżytego seksualnie Kreta (ponownie Rafał Rutkowski). Mamy Pana Jaskółkę (Adam Krawczuk), z którym łączy Calineczkę rodzaj romansu, jak gdyby nasza bohaterka, zmuszana przez całe życie do kupczenia ciałem, nie potrafiła inaczej okazywać uczuć. Mamy neurotycznego Motyla (Mateusz Trzmiel) gwałconego przez Ropucha, postanawiającego zemstę. Mamy wreszcie samą Calineczkę – przez większość spektaklu graną przez przepiękną, smutną lalkę o twarzy dziecka, a w niektórych scenach odtwarzaną przez Paulinę Moś. Lalka jest bierna, znosi wszystko, pozwala ze sobą robić wszystko. Calineczka Moś jest za to żywa, energetyczna, wesoła i zabawna. To dziewczyna, która wreszcie zaczyna żyć i decydować o sobie.

Lalkę genialnie animują aktorzy Teatru Papahema, dając złudzenie realnej postaci. A Moś w żywym planie radzi sobie nawet jeszcze lepiej. Wychodzi od pewnej lalkowatości, ale w każdej scenie kipi życiem. Wszędzie jej pełno. To bardzo ciekawy zabieg, skracający do znaku przemianę głównej bohaterki.

Spektakl grany jest w bardzo skromnej scenografii, którą stanowią dwa parawany i stół, a także krzesło i mikrofon Narratora (Marcin Perchuć). Scenografia ta jest jednak tak dobrze, tak plastycznie ogrywana, że jest zarówno rzeką, jak i lasem, norką Myszy i podziemnymi korytarzami Kreta. Za to kostiumy stworzone przez Paulinę Czernek (podobnie jak i lalka) są cudowne: bogate, ruchliwe, niedosłowne, ale oddające najważniejsze cechy postaci. Baśń opowiada Narrator, wypowiadając również kwestie bohaterów, którzy pozostają niemi. Dzięki temu zabiegowi baśń pozostaje baśnią, fikcją, w którą widz zostaje na chwilę zanurzony.

Są w „Calineczce dla dorosłych" sceny wielkiej urody i wartości teatralnej: scena narodzin głównej bohaterki zagrana przez Papahemę, czy scena pojawienia się Chrabąszczy (Rafał i Paweł Rutkowscy, przy czym zaryzykowałabym twierdzenie, że „mały" Rutkowski jest lepszy niż „duży"). Całość jest świetnie zagrana, mistrzowska realizacyjnie i zdecydowanie warta obejrzenia. Niezależnie od tego uważam, że mogłoby być doskonale – ale nie jest.

Jestem wielką fanką Teatru Papahema od pierwszego spektaklu „Moliere. Z urojenia" (nota bene obejrzanego właśnie w Powszechnym, do którego Papahemę zaprosił Teatr Montownia), śledzę rozwój jego założycieli, dobór repertuaru, rozwiązania sceniczne. Te dzieciaki, które dopiero w tym roku skończyły szkołę, są dojrzałymi twórcami, a ich sztuka łączy klasykę literatury ze współczesną wrażliwością i młodzieńczą ekspresją tak samo, jak środki teatru formy z teatrem aktorskim. To jest sztuka dla ludzi inteligentnych, dotykająca kondycji ludzkiej, choć w niekonwencjonalny sposób. Piszę to wszystko, ponieważ uważam, że ożenek (mam nadzieję: chwilowy) z Teatrem Montownia nieco Papahemę z tej drogi zawrócił. I zamiast mądrego spektaklu dla dorosłych powstało dość zabawne, płytkie przedstawienie pełne obscenicznych gagów i miejscami tandetnych prób zaszokowania publiczności. Jak wskazałam we wstępie swojego tekstu, „Calineczka" zawiera wystarczająco dużo treści i podtekstów mogących zainteresować dorosłego widza, nie potrzeba Ropucha gwałcącego Motyla, Chrabąszcza podającego Calineczce narkotyki, czy samej Calineczki tańczącej nago na rurze (zwłaszcza, że Calineczka pozostaje w spektaklu dzieckiem). Na pewno taka sztuka znajdzie wielu admiratorów i tego Teatrom Papahema i Montownia z całego serca życzę, a jednak nie jest to spektakl na miarę „Moliere. Z urojenia" czy „Moral insanity". Być może za wysoko stawiam poprzeczkę – ale Teatr Papahema z łatwością ją przeskoczy. Proszę tylko dać im trochę czasu.

Maja Margasińska
Dziennik Teatralny Warszawa
10 sierpnia 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia