Dać się zwariować

"Wariat i zakonnica" - reż. Igor Gorzkowski - Teatr Powszechny im. Zygmunta Hübnera w Warszawie

Ten dramat Witkacego, jeśli tekstem klasycznym jeszcze do tej pory nie był, po realizacji "Wariata i zakonnicy" Igora Gorzkowskiego w Teatrze Powszechnym w Warszawie - za klasykę musi chyba zacząć uchodzić.

Przy czym chodzi o klasykę w takim tego słowa rozumieniu, że ów tekst każdy powinien znać w stopniu co najmniej bardzo dobrym. Chyba tylko w ten sposób przysposobieni widzowie mieliby szansę odczytać intencje reżysera, który zmiany w utworze Witkiewicza wprowadził - że tak to ujmę - zamaszyście. Nie twierdzę, że Gorzkowski stosuje jakieś nieprzemyślane rozwiązania, czy że nie zrozumiał oryginału i bezsensownie go poprzeinaczał. Problem tkwi w tym, że jeśli nie mamy precyzyjnej świadomości różnic pomiędzy tymże oryginałem a jego wersją sceniczną w Teatrze Powszechnym - bardzo trudno jest uchwycić przesłanie całości tej ostatniej. Co tym samym oznaczałoby, że samemu spektaklowi bardzo trudno jest się obronić.

Co więc pozostaje do odczytania tym, którzy na ów tekst - skądinąd jeden z najczęściej wystawianych dramatów Witkacego - wcześniej niekoniecznie trafili? Nie jest, zdaje się, wspomnianym przesłaniem już ani realizacja postulatów teorii Czystej Formy w teatrze, ani to, co można by znaleźć w samym tekście oryginału. To już nie zmaganie się jednostki z opresyjnym społeczeństwem jest tematem przewodnim. Prędzej na odwrót: to raczej otoczenie zmaga się z przytłaczającą osobowością Walpurga, tytułowego wariata - świadomie i bardzo precyzyjnie zagranego przez Jacka Belera. Czy Gorzkowski celowo, dla podkreślenia dominacji spętanego artysty nad panującą [wokół] miernotą, zdecydował się na takie rozwiązanie, czy też po prostu Beler jest znacznie lepszy od kolegów - dość, że góruje nad nimi nie tylko jako postać, ale również jako aktor. Widać, że wiele pracy włożył w przygotowanie roli, jak również każdorazowe jej odegranie podczas spektaklu.

Partnerująca mu w roli tytułowej zakonnicy Anna Moskal jest bodajże najsłabszym technicznie elementem przedstawienia. Miota się bezsensownie po scenie, nie jest ani zabawna, ani tragiczna, ani nawet groteskowa. Krzyczy, dyszy i ma drgawki, a w każdej jej kwestii pobrzmiewa fałsz. Brak jej wiarygodności zarówno jako zakonnicy, jak i jako łaknącej wyższych uczuć kobiety, którą uwiera habit.

Powracający na scenę Franciszek Pieczka w roli Waldorfa kreuje uroczy na swój sposób epizod, a i Bartłomiej Bobrowski sprawnie daje sobie radę z rolą Gruna. Te dwie postaci nie są jednak bardziej charakterystyczne i nie przykuwają uwagi mocniej niż milczący przez praktycznie cały spektakl sanitariusze (Tomasz Błasiak i Jarosław Gruda). Elżbiecie Kępińskiej w roli siostry Barbary natomiast, po ingerencjach w tekst niewiele zostało do zagrania, chociaż i to "niewiele" było całkiem znośne. Chyba tylko Kazimierz Kaczor sprawia wrażenie, jakby reżyserowi kazano go obsadzić, i jakby tenże reżyser machnął na niego ręką, mówiąc: "No dobrze, panie Kaziu, to niech pan sobie gra, tak jak pan lubi i potrafi". Każdy z pozostałych bohaterów zdaje się jednak realizować pewne zadanie, wpasowując się tym samym w jakąś większą całość interpretacyjną.

Na jej trop może naprowadzać scenografia, czy też raczej jej brak, a nawet ogołocenie sceny z "przezroczystych" jej elementów takich jak kurtyny, zastawki i horyzonty. Trudno powiedzieć, czy goła ściana w tle to stylizacja, czy też autentyczny fragment konstrukcji architektonicznej teatru - dość, że tym ostatnim właśnie zdaje się być. Świetnie sprawdza się jako oprawa celi w psychuszce, ale w połączeniu z wydarzeniami z końcówki spektaklu - staje się czymś więcej. Walpurg, od początku mający przewagę nad personelem szpitala, ostatecznie zaczyna dyrygować tym, co się w nim dzieje, a co wcześniej zdawało się być jedynie wytworem jego wyobraźni. Przedstawiciel świata Sztuki zostaje zamknięty w psychiatryku - ale to zamknięcie odbywa się w ramach sztuki (utworu dramatycznego), a więc i w ramach tego świata. Świat ten natomiast rządzi się własnymi prawami, dzięki czemu ten, który właśnie poderżnął sobie gardło, może w następnej chwili stać się tym, który gra na nosie pozostałym, stosującym się do "normalnych" reguł, postaciom - oraz widzom.

Sztuka bierze górę, niezależnie od tego, jak reaguje na to zwykły człowiek. Może on poddać się jej całkowicie i zachwycić pięknem, jakie z sobą niesie, choćby mieli potem widzieć w nim wariata - jak uwiedziona przez Walpurga zakonnica, urzeczona w finalnym obłędzie; może tej Sztuki wcale nie rozumieć, ale nieudolnie próbować być "artystą" jak Grun. Albo po prostu milczeć w osłupieniu jak Siostra Barbara. Może też zastanawiać się, czy to wszystko nie było jednak tylko złudzeniem i, na czym właściwie polega nie Sztuka, ale sztuczka. Przecież w miejscu, w którym Walpurg odebrał sobie życie, wciąż leży zimny trup.

Barbara Peregryn
Mgzn.pl
27 listopada 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...