"Daj, ać ja pobruszę..."
spotkanie z cyklu "Pogranicza. Dialekty. Tożsamość"W ramach Dni Teatru Śląskiego rozpoczął się cykl dyskusji poświęconych zagadnieniom pogranicza, dialektu i tożsamości. Temat trudny, ale też w dzisiejszych czasach bardzo aktualny. Ostatnio coraz częściej mówi się o tym, że w zjednoczonej Europie, dążącej do unifikacji kulturowej, to właśnie regiony będą odgrywały kluczowe znaczenie. Regiony ze swoją specyficzną kulturą, krajobrazami i dialektami. Pytanie o naszą tożsamość nabiera dzisiaj nowego znaczenia. Bo kim dziś jesteśmy? Polakami, Europejczykami, Ślązakami? A może po prostu każdy z nas jest sobą? Ale co to znaczy być sobą?
Pierwsze spotkanie z cyklu "Pogranicza. Dialekty. Tożsamość" poświęcone było problematyce Górnego Śląska. Tadeusz Bradecki (również reżyser spektaklu) do dyskusji na temat tożsamości kulturowej i narodowej zaangażował artystów, profesorów oraz samą publiczność. Pretekstem do rozpoczęcia rozmów były prezentowane w ramach Dni Teatru spektakle: Polterabend (grany w gwarze śląskiej) oraz przedstawienia Teatro Garibaldi z Palermo Sutta scupa i L\'occhi, w których aktorzy mówią dialektem sycylijskim.
Tuż po spektaklu Polterabend wszczęto dyskusję, do której dyrektor Bradecki zaprosił autora sztuki, Stanisława Mutza oraz profesora Aleksandra Nawareckiego, Zbigniewa Kadłubka i Marcina Wiatra. Tematem był oczywiście Śląsk jako miejsce pogranicza, wymieszania się wielu kultur, zarówno polskiej jak i niemieckiej, czeskiej, żydowskiej. Śląsk, jako region trudny do jednoznacznego zakwalifikowania, między innymi z powodu swojej skomplikowanej historii. Dużo miejsca w dyskusji poświęcono gwarze śląskiej jako czynnikowi, który tożsamość tworzy i podtrzymuje. Rozmówcy opowiadali o swoich doświadczeniach z dzieciństwa, które miały znaczenie dla ich postrzegania śląskości. Padły również pytania o to, czym Śląsk jest dzisiaj i co się z nim może stać w przyszłości.
Stanisław Mutz przyznał, że nigdy nie zamierzał napisać żadnego utworu w gwarze śląskiej, a Polterabend powstał przez przypadek. Była to dla mnie trauma, bo od kilkunastu lat jestem poza Śląskiem - mówił, ale dalej dodał - Cieszę się, że dyrektor Bradecki namówił mnie, abym nie podpisywał się pseudonimem. Autor oraz pozostali goście opowiadali, jak ścierały się oba języki: polski i śląski w naszym regionie i jaki to miało wpływ na poszczególne jednostki. Mutz przyznał, że wstydził się mówić w domu inaczej niż gwarą: Dla Ślązaka mówić czysto po polsku to było udawać. Udawało się kogoś innego, kogoś, kim się nie było. Jemu samemu wstyd było posługiwać się w domu językiem polskim i w ukryciu przed rodzicami ćwiczył przed lustrem głoski polskie. W szkole z kolei nakazywano naukę języka polskiego. Wiemy przecież, że w czasach komunizmu gwara, nie tylko śląska, była tępiona, uważana za coś gorszego, za język ludu, czyli niższych warstw społecznych. Cały naród miał mieć jedną wspólną mowę. Pewnie dlatego obecnie coraz mniej Ślązaków zna gwarę, a na co dzień posługują się nią głównie osoby starsze.
Jednak faktem jest, że wraca się powoli do korzeni, myśli się o kultywowaniu tradycji śląskich, w tym również języka. A dla wielu ludzi przestaje być to tematem wstydliwym. O czym zaświadcza chociażby miniona dyskusja, w której uczestnicy z dumą mówili o swoich korzeniach.
Ale i tu pojawia się bardzo ważne pytanie, postawione przez dyrektora Bradeckiego: czy uratowanie śląskości jest możliwe, czy też zamieni się ona w cepelię? Bradecki, który do momentu wyjazdu na studia do Krakowa mieszkał w Zabrzu, dziś po upływie wielu lat z pewnym smutkiem stwierdza, że tego Śląska, który on pamiętał z dzieciństwa, już nie ma. Większość znajomych wyjechała do Niemiec, nie ma familoków, na ulicach nie słychać gwary. On sam, nie będąc rodowitym Ślązakiem, gwary musiał się nauczyć, aby przetrwać na podwórku. Aby być swój, a nie obcy. W odpowiedzi na to pytanie, padło zdanie, że Śląsk przechodzi teraz proces wychodzenia z traumy, którą był ubiegły wiek. Śląska tożsamość musi przejść drogę oczyszczenia. Mieszkańcy tego regionu zawsze czuli się gorsi, źle traktowani i lekceważeni przez resztę Polski. Istniały stereotypy, przedstawiające Ślązaka w negatywnym świetle. Ludzie wstydzili się swojej śląskości. Jeden z rozmówców dodał, że ze Śląskiem jest tak, jak z tą myszką w spektaklu: otworzysz z jednej strony - mysz jest biała. Otworzysz z drugiej - czarna. A Ślązak musiał być jak ta mysz, która zmienia kolor w zależności od tego, z której strony otworzysz. Raz był Niemcem, raz Polakiem, w zależności od sytuacji politycznej.
Ślązacy do dziś mają ów kompleks myszki i nie akceptują swojej odrębności. Nie istnieją głośno. Przez to ich kultura w innych regionach Polski znana jest bardzo powierzchownie. A tę wielokulturową spuściznę warto byłoby przybliżyć na przykład w szkołach. Wszak, sama gwara powstała dzięki wymieszaniu się języka niemieckiego, czeskiego i polskiego, a używane do dzisiaj śląskie słowo nabruszyć (Jak chopa nie ma w doma, to nie ma nawet komu noża nabruszyć - "Polterabend") nie bez powodu przywodzi na myśl najstarsze polskie zdanie: Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj.
Wniosek można wysnuć taki, że dawniej śląska tożsamość była rozpięta pomiędzy polskością a niemieckością. Mieszkańcy naszego regionu różnie sobie z tym dawali radę. Jedni podpisywali Volkslistę, inni opuszczali Śląsk. Jorg w Polterabend mówi : Jo nigdy nie beda Niemiec...Polak tyż nie. Może więc rację mają ci, którzy w narodowym spisie ludności, przeprowadzonym kilka lat temu, w rubryce "narodowość" wpisali: Ślązak.